Krótkotrwałe załamania strategii biznesowej, brak klientów, spadek cen na oferowane produkty czy usługi, zwyżka wartości półproduktów używanych we własnej działalności, odejście specjalistów niezbędnych w prowadzeniu firmy nie oznaczają jeszcze armagedonu. Jak mówi chińskie porzekadło: „Upaść można, podnieść się trzeba". Jakby zgodnie z tym przesłaniem półtora roku temu zmieniły się przepisy upadłościowe i restrukturyzacyjne. Te dzisiejsze w większym stopniu uwzględniają realne doświadczenia osób zarządzających przedsiębiorstwami i przyjmują bardzo praktyczną perspektywę. Sąd Najwyższy zaś tłumaczy: „...można przyjąć, że same występujące opóźnienia w płatnościach zobowiązań nie są równoznaczne z niewypłacalnością, gdy jednocześnie podmiot ten ma zdolność płatniczą, zobowiązania mają pokrycie w majątku spółki, istnieje możliwość spłaty zobowiązań w przyszłości."
Czyli liczy się czas trwania bessy, trwały majątek, jakim się dysponuje, możliwości finansowe w przewidywalnej przyszłości. To dobry ukłon w stronę firm. Daje im szansę na podniesienie się. Wszystko to jest szczególnie ważne, gdyż to właśnie członkowie zarządów są bezwzględnie zobowiązani do składania „we właściwym czasie" wniosku o upadłość czy restrukturyzację. Zaniechanie tego może być dla nich kosztowne i kłopotliwe. Menedżerowie firm, nie tylko tych, które dopadł kryzys, aby pozbyć się nocnych mar i napadów duszności, powinni zapoznać się z artykułem adwokata Jarosława Heina z kancelarii Rödl & Partner „Opóźnienie w płatnościach zobowiązań nie równa się niewypłacalności".
Zapraszam do lektury także innych tekstów w najnowszym numerze „Prawa w Biznesie".