Z okresu, gdy byłem sędzią, pamiętam narady sędziów i prokuratorów. Wprawdzie nie dotyczyły one konkretnych spraw, które były w toku, ale zdarzały się całkiem konkretne wystąpienia szefów prokuratury, którzy - poza procesem, oceniali wybrane rozstrzygnięcia. Dziwnym zbiegiem okoliczności tylko te, które uważali za niesłuszne. Zwłaszcza uniewinnienia i zawieszenia. Na przykład zastanawiali się głośno, jak mogło dojść do wydania wyroku uniewinniającego, gdy jedynymi świadkami wręczenia łapówki byli milicjanci. Podczas tych spotkań starannie dobrani prokuratorzy - prelegenci mówili o polityce karania. Było jak w rodzinie. Niektórzy koledzy sędziowie słuchali z trudnym do zrozumienia zainteresowaniem. Większość przysypiała, niektórzy grali w słówka.
To, co mnie najbardziej zniesmacza u niektórych sędziów, to nierówne traktowanie stron. Nepos, to wnuk lub bratanek. Nepotyzm, to - najkrócej rzecz ujmując, faworyzowanie swoich. Beneficjentką nepotyzmu może być siostra, choćby uważała się za gorszą. Jako członek rodziny ma obiektywnie większe szanse na lepsze traktowanie, niż obcy.
Kilka dni temu (19.09.2012r) Rzeczpospolita opublikowała artykuł pani prokurator Beaty Mik będący reakcją na artykuł pana Piotra Zaremby pod tytułem „Model totalnej nieodpowiedzialności". Pozostawiając ocenę ich polemiki czytelnikom, pozwalam sobie odnieść się do poglądu pani prokurator, który przeniósł mnie w zamierzchłą przeszłość. Otóż pani prokurator uważa, że prokuratura to siostra sądu. Wprawdzie gorsza, ale siostra. Powiało grozą.
Należę do tych, którzy podczas narad sędziów i prokuratorów grali w słówka i prokuratorskie utyskiwania mieli w głębokim poważaniu. Nie żałuję, że chodziłem na te nasiadówki, bo było to bardzo pouczające doświadczenie. Ćwicząc słówka utrwalałem się w przekonaniu, że sąd to samotny biały żagiel, który kurs wybiera sam. Także dlatego, że nie ma rodziny. A skoro jest samotny i biały, pozostaje niepodatny na układy. Dzięki temu - gdy trzeba, żegluje pod wiatr, nawet wtedy, gdy wybranie innego kursu byłoby łatwiejsze i przyjemniejsze. W mojej wizji wymiaru sprawiedliwości sąd w ogóle nie może mieć rodziny. Więcej, nie powinien mieć krewnych, a nawet znajomych. Bo może okazać się, że to oni, czyli krewni i znajomi Królika, mogą wpływać na jego decyzje merytoryczne, albo prosić o szybszy termin lub taki a nie inny skład sądu. A tu siurpryza. Okazuje się, że prokurator u szczytu kariery uważa, że sąd ma siostrę. Czyli rodzinę.
Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie - fajnie brzmiało na ekranie, ale groźnie brzmi w realnym wymiarze sprawiedliwości dopuszczającym układ rodzinny, którym siostra sądu spiera się z kimś spoza rodziny przed bratem, który ma spór rozstrzygnąć. W tym układzie, moim zdaniem niedopuszczalnym, pani prokurator nie dostrzega nic niestosownego. I to mnie niepokoi. Zapewne pani prokurator chciała napisać zgrabny tekst i tylko niefortunnie jej wyszło. Ale jest prawdopodobne, że jak pisze, tak myśli. A - co gorsza, że jej myślenie, nie takie odosobnione.