Co pan sobie myśli, kiedy słyszy, że 40 tys. prawomocnie skazanych korzysta z wolności, zamiast siedzieć w kryminale?
Maciej Bednarkiewicz:
Że od lat źle się dzieje. To dowód silnego kryzysu wymiaru sprawiedliwości w państwie. Kryzysu, który dotyka nie tylko stanowienia prawa, ale także jego wykonywania. Kiedyś rozmawiałem o tym z dyrektorem jednego z więzień. Był bardzo zaangażowany we wszystko, co wiązało się z resocjalizacją. Śledził badania – i te krajowe, i te zagraniczne. Wynikało z nich, że 60 proc. skazanych trafiło po raz drugi za kraty właśnie dlatego, że nie wykonano wobec nich pierwszego wyroku. Czuli się bezkarni, a wizja popełnienia kolejnego przestępstwa nie niosła za sobą strachu przed trafieniem do kryminału. Skorzystali więc i tym razem wpadli. Wielu z nich za drugim razem też nie trafiło za kraty.
Dlaczego więc nie ma zdecydowanej reakcji państwa na kpienie z prawa, a w konsekwencji – z państwa prawa?
Państwo, choć nie ma łatwego zadania, ma jednak wybór. Stanowi prawo, które albo buduje do niego społeczny szacunek, albo sprawia, że ludzie się państwa boją. Nasze od lat stawia na drugie rozwiązanie, a to powoduje upolitycznienie wymiaru sprawiedliwości. Nie stać nas na budowę nowych kryminałów, ale z tego zdają sobie sprawę tylko ci, co odpowiadają za wykonanie kary. A przecież to wszystko są naczynia połączone i żeby mówić o skutecznym działaniu państwa, każdy szczebel musi sprawnie funkcjonować.