Bywają kierowcy, którzy rocznie pokonują ponad 30 tys. kilometrów, ale muszą mieć na to dużo czasu i wytrwałości. Radosław Sikorski powinien wykazać, jak tego dokonał, można bowiem podejrzewać, że pracuje w aucie.
Już na pierwszy rzut oka widać, że wykazanie takich przebiegów będzie bardzo trudne. I nie chodzi o to, że, jak wyliczył tygodnik „Wprost", np. w 2011 r. minister pobrał 26,5 tys. zł za jazdę w celach służbowych prywatnym autem, co oznacza, że musiałby w każdy weekend przejeżdżać prawie 600 km i w każde święto 300 km. To jest możliwe, ale skąd wziął czas na takie jazdy?
Miał przecież ministerialne obowiązki, kiedy jeździł autem służbowym z ochroną BOR albo samolotem. Ma jeszcze prywatne życie: chyba jeździ do kolegów, na brydża, do kina czy do lasu z dziećmi i żoną, na imieniny do cioci itp.?
Nie zamierzam zastępować ministerialnej księgowości ani organów kontroli, chcę jedynie wskazać, że minister powinien te kwestie wyjaśnić – inaczej mamy kolejną odsłonę afery madryckiej, być może w większych rozmiarach i w wykonaniu znacznie wyżej postawionej osoby publicznej. Nie tak dawno zatrzymał mnie stojący w ukryciu policyjny patrol. Owszem, zawróciłem mimo zakazu, ale na usprawiedliwienie powiem, że znaku nie było widać, a ulica była pusta. Policjant zaczął:
– Łagodnie pana potraktuję, tylko 100 zł, bo przecież mógłbym wymierzyć 500 zł. – Nawet pan, panie władzo, nie zapytał, ile zarabiam, mógłbym być rencistą z 800 zł renty– odpowiedziałem.