Ze statystyk Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w 2013 r. było ich 72, w 2014 r. – 138, w 2015 r. – 210, a w 2016 r. już ok. 240. Minister chce to zmienić. Projekt nowelizacji ustawy o ustroju sądów powszechnych w tej sprawie jest już gotowy. Co zamierza resort? Ograniczyć możliwości składania wniosków do jednego na trzy lata. Sędziowie krytykują pomysł. Nie chcą żadnych ograniczeń. Czy jednak do końca mają rację? Od lat resort, wiedząc, że nie dostanie nowych etatów sędziowskich (mamy ok. 10 tys. sędziów) stara się mądrze gospodarować tym, co ma. Kiedy więc w małym sądzie zwalniany jest etat – bo sędzia np. przechodzi w stan spoczynku albo awansuje, to analizuje, czy w tym sądzie ten etat jest na pewno potrzebny.
Jeśli dojdzie do wniosku, że nie, przenosi go do większego sądu, który ma więcej pracy i każda para rąk jest potrzebna. Tak więc sędzia, który startuje w konkursie o wakat w Warszawie i szybko po nominacji chce się przenieść np. do Białegostoku, psuje politykę ministra. Ale takie psucie to tylko jedna strona medalu. Każdy sędzia, który bierze udział w procedurze konkursowej, musi się zaprezentować przed Krajową Radą Sądownictwa. Podczas takiego przesłuchania najczęściej twierdzi, że orzekanie w sądzie, do którego startuje, jest jego celem. Jak więc wygląda, kiedy po wyborze pisze wniosek, że chce do Białegostoku bo tam ma rodzinę i mieszkanie. Sami sędziowie oceniają, że takie zachowanie nie jest ok. I przez takich sędziów nie powinni cierpieć ci, którym rzeczywiście warunki życiowe bardzo się zmieniły – odziedziczyli majątek na drugim końcu Polski, małżonek awansował itd. Wprowadzając ustawowe ograniczenia w przenosinach, minister i im mówi: nie. Odmownie załatwianych jest dziś bowiem 70 proc wniosków o przeniesienie.