Zgodnie z obyczajem politycznym UE decydenci z jednych państw wpływają na politykę wewnętrzną w innych krajach. Tak było m.in. pod koniec 2011 roku we Włoszech. Według dziennikarskiego śledztwa „The Wall Street Journal” interwencja kanclerz Merkel u włoskiego prezydenta Napolitano przyspieszyła dymisję ówczesnego premiera Silvio Berlusconiego. Jakiś czas później na łamach Financial Times ukazano zakulisowe działania rodzimej i europejskiej elity, które zmierzały do obalenia legalnie sprawującego władzę, choć skompromitowanego na europejskich salonach „Cavaliere”. Osadziły następnie na fotelu premiera technokratę Mario Montiego, co zdaniem dziennika miało na celu ratowanie strefy euro, ale postawiło poważne wątpliwości konstytucyjne wobec całego procederu. Według wspomnień Timothy Geithnera, ówczesnego sekretarza skarbu USA, politycy europejscy gorąco namawiali go, aby przyłączył się do presji na Berlusconiego i aby zagroził wstrzymaniem pożyczki IMF dla Włoch, jeśli premier nie ustąpi.
Po kilku latach od tego wydarzenia Berlusconi jest traktowany przez te same elity niemal jako mąż opatrznościowy. Wydaje się być jedynym, który w nadchodzących wyborach jest w stanie jest w stanie stawić opór siłom populistycznym. Okazuje się, że decydenci europejscy potrafią pragmatycznie podejść nawet do najbardziej wcześniej ośmieszanych i dezawuowanych polityków, o ile sytuacja nie pozostawia im innego wyjścia. Jest To nauczka dla liderów unijnych, że piętnowanie polityków narodowych lub ingerowanie w politykę krajową może okazać się krótkowzroczne.
Koszty kryzysu
Nadzieją przedstawicieli UE, którzy niedawno podejmowali Berlusconiego w Brukseli, jest przede wszystkim to, że po wyborach jego ugrupowanie, Forza Italia utworzy rząd z obecnie rządzącą Partią Demokratyczną premiera Paolo Gentiloni i byłego premiera Matteo Renziego. Obu ugrupowaniom może jednak zabraknąć odpowiedniej liczby parlamentarzystów. Co więcej, Berlusconi startuje w sojuszu z radykalną Ligą Północną. Zapowiedzią sukcesu tej koalicji były listopadowe wybory regionalne na Sycylii, gdzie jej kandydaci wygrali uzyskując ponad 42 proc. głosów. Wiodąca koalicja centro-prawicowa pod egidą Berlusconiego oscyluje w lutowych sondażach wokół 36-38 proc., ale pomimo lekkiego niedoszacowania nie wiadomo czy przekroczy 40 proc. Jest to próg niezbędny dla otrzymania premii wyborczej. Z kolei poparcie dla centrolewicowej koalicji Renziego, jak również dla Ruchu Pięciu Gwiazd waha się wokół 28 proc. O ile poparcie dla ugrupowania założonego przez "Beppe" Grillo utrzymuje się generalnie w trendzie stabilnym o tyle dla koalicji zbudowanej wokół rządzącej Partii Demokratycznej wykazuje długofalowy trend spadkowy. W dalszym ciągu wielu wyborców jest niezdecydowanych.