Gdyby Polska była satelitą III Rzeszy

Co by było, gdyby Polska odwróciła się od przymierza z Zachodem i została sojusznikiem Niemiec? Na krótką metę uniknęłaby zniszczenia państwa, a więc Auschwitz, Palmir, Katynia i deportacji na Sybir. Ale zostałaby satelitą III Rzeszy – pisze historyk

Aktualizacja: 18.05.2009 23:21 Publikacja: 18.05.2009 23:20

Red

Ostatnio na portalu „Rzeczpospolitej” Rafał Ziemkiewicz i Piotr Semka z publicystycznym zacięciem wywołali temat, z którym właściwie dotąd nie rozprawili się jeszcze historycy. Chodzi o kurs, jaki powinna była wziąć Polska przed i w czasie II wojny światowej.

W PRL komuniści i spolegliwi im dziejopisarze pisali najpierw o dialektyce dziejów, wiodącej do komunistycznego raju przez sojusz ze Związkiem Sowieckim, a po 1956 r. starali się wykazać, że walka z Hitlerem przy boku Stalina była polską racją stanu. Na emigracji pocieszano się, że przynajmniej RP znalazła się po stronie zwycięskiej koalicji, chociaż alianci nas zdradzili.

Od tego chóru odstawał Józef Mackiewicz, który Sowietów uważał za groźniejszych wrogów ludzkości niż nazistów. Zmarły niedawno prof. Paweł Wieczorkiewicz pisał wręcz, że Polska powinna była iść z Berlinem na Moskwę. To zresztą przedwojenne postulaty konserwatysty Adolfa Bocheńskiego. Większość współczesnych historyków jednak raczej potwierdza słuszność udziału w koalicji antyniemieckiej.

[srodtytul]Czego nie zrobiono [/srodtytul]

Co robiła Polska w międzywojniu? Najpierw prowadziła politykę równowagi. Polityka ta niesłusznie zakładała, że dwóch wrogów RP: Sowieci i Niemcy – pozostaną na nieprzyjacielskiej stopie zawsze. Gdy nadzieje te się rozsypały, Warszawa oparła się syreniemu śpiewowi Berlina, który wszedł w pakt sojuszniczy z Moskwą, a potem wspólnie w 1939 r. dokonali inwazji i rozbioru RP.

Rząd RP na uchodźctwie operował pod batutą aliancką i na losy Polski większego wpływu nie miał. Decydował głównie Stalin, który zwyciężył Hitlera, i dlatego – za alianckim przyzwoleniem - nasz kraj na niemal pół wieku znalazł się pod sowiecką okupacją, która trwała aż do wyjścia armii sowieckiej z terytorium RP w 1993. Co mogła zrobić Polska przed i podczas wojny? Jej samodzielna rola właściwie skończyła się w chwili wybuchu wojny. Kluczem była więc gra dyplomatyczna przed 1939 r. Ponieważ Polska zyskała na ładzie wersalskim ustanowionym po I wojnie światowej, logika dyktowała, że powinna tego ładu strzec. Z jednej strony oznaczało to przede wszystkim regionalne przyjaźnie z krajami, które też zyskały na traktacie wersalskim oraz z mocarstwami, które ten ład ustanowiły. Z drugiej strony oznaczało to konieczność przeciwdziałania rewizjonistycznym wysiłkom państw, które uważały się za poszkodowane przez pokój w Wersalu (przede wszystkim Niemcom) oraz krajom, które z innych powodów chciały doprowadzić do obalenia porządku powojennego (rewolucyjny Związek Sowiecki).

W pierwszym rzędzie, na poziomie ogólnoeuropejskim, Polska powinna była trzymać się blisko Francji i Wielkiej Brytanii. Tak czyniła na początku lat 20. i pod koniec 30. W międzyczasie prowadziła politykę samodzielną, którą szumnie nazwano „mocarstwową.”

Polska miała wtedy dość przyjazne stosunki z Włochami. Faszystowskie państwo do późnych lat 30. uchodziło za przeciwwagę narodowosocjalistycznych Niemiec, szczególnie w sprawie austriackiej. Natomiast fałszywa jest teza, wspierana przez propagandę komunistyczną, że RP przyjaźniła się wtedy mocno z Niemcami. Prawdą natomiast jest, że dojście Hitlera do władzy stonowało żarłoczny rewizjonizm Berlina wobec Warszawy, a w tym ataki medialne oraz wojnę gospodarczą. Paradoksalnie III Rzesza do 1939 r. zachowywała się sympatyczniej wobec RP niż liberalno-demokratyczna Republika Weimarska. Hitlerowi chodziło naturalnie o pozyskanie piłsudczyków do wojny z Sowietami. W każdym razie na poziomie ogólnoeuropejskim RP nie udało się osiągnąć pro-wersalskiej synchronizacji.

A lokalnie? Lokalnie Polska powinna stawiać na przyjaźń z Czechosłowacją, Rumunią i Jugosławią. To wymagało zachowanie wstrzemięźliwości w stosunku do Węgier i Bułgarii. Tak nie było. Warszawa miała wyśmienite stosunki z Budapesztem, raczej dobre z Bukaresztem, poprawne z Belgradem, ale fatalne z Pragą. Tutaj też brak było zgrania naszej polityki zagranicznej z prowersalskim celem nadrzędnym.

[srodtytul]Komunizm dobrze rozpoznany [/srodtytul]

Co powinien zrobić rząd sanacyjny w latach 30.? Wtedy można już było w pełni ocenić komunizm, ale – jeszcze nie narodowy socjalizm. W Polsce żywe były wspomnienia rewolucji bolszewickiej, czerwonego terroru i inwazji sowieckiej na nasz kraj, również władze oraz elity posiadały wiedzę o praktyce komunizmu pod rządami Lenina i Stalina.

Władze polskie stale miały do czynienia z bolszewicką dywersją wewnętrzną. W latach 20. Kresy Wschodnie były płonącym pograniczem. Potem jaczejki komunistyczne dopuszczały się aktów terroru na terenie całego kraju. Ponadto komuniści starali się wyzyskać wielki kryzys, aby doprowadzić do strajków i zamieszek w kraju, co przemieniłoby się w rewolucję bolszewicką. Komuniści po prostu chcieli zniszczyć Polskę. W końcu przez cały okres międzywojenny Komunistyczna Partia Polski postulowała włączenie Śląska, Pomorza i Wielkopolski do Niemiec, a reszty ziem RP – do Związku Sowieckiego. Poza tym wiadomo było, jak wyglądały rządy komunistów w ZSRS. Władze RP dostawały liczne raporty wywiadowcze i meldunki dyplomatyczne dotyczące powszechnej biedy i terroru w Sowdepii. Wiedziano bardzo dobrze nie tylko o rzezi Polaków (szacuje się, że przez 20 lat bolszewizmu zginęło około 300 tysięcy Polaków), ale również podobnie ludobójczego traktowania wszystkich innych homines sovietici. Powszechną wiedzą wśród elit w Polsce było to, że w czasie kolektywizacji rolnictwa zginęło około 15 milionów ludzi, a dalsze miliony wymordowano w Wielkiej Czystce: zostali rozstrzelani bądź zakatowani pracą niewolniczą w Gułagu. O powszechności sowieckiego terroru pisała prasa i powstawały na ten temat dzieła naukowe.

Rozpisywano się też szeroko o sowieckiej dywersji na całym świecie, o próbach wywoływania rewolucji, obietnicach narzucenia komunizmu. Szczególnie szerokim echem odbiła się w Polsce wojna w Hiszpanii – z rzeziami księży i zakonnic, profanacjami kościołów i masowymi egzekucjami tradycyjnych elit, co również przypisywano Stalinowi (choć był za to tylko częściowo odpowiedzialny).

Czyli z ówczesnej wiedzy o systemie komunistycznym wynikało, że za żadną cenę nie można było dopuścić do władzy zwolenników tego systemu. Sowiecka polityka dwuliniowa – z jednej strony popierania komunistycznej dywersji wewnętrznej w krajach ościennych, a z drugiej utrzymywanie pozornie poprawnych stosunków handlowych i wymiany kulturalnej w celach propagandowych – sugerowała wyraźnie, że Kremlowi nie można ufać jako ewentualnemu sojusznikowi. Zakulisowe zabiegi Moskwy, aby wplątać Warszawę w rozbiory państw bałtyckich również podważały wiarygodność ZSRS. W polityce zagranicznej RP oznaczało to obronną i wrogą neutralność w stosunku do Sowietów.

[srodtytul]Niemcy bezpieczniejsi [/srodtytul]

Tymczasem o III Rzeszy wiadomo było, że jest to państwo wychodzące z kryzysu, cieszące się coraz większą prosperity, o ograniczonym terrorze (do 1939 r. ofiar Hitlera były dziesiątki tysięcy, a nie miliony jak w ZSRS). Jak wspominaliśmy, Hitler stonował antypolską propagandę, a Berlin hołubił Warszawę. I niemieckie żądania wobec RP, według nazistowskich standardów, były raczej ograniczone: „tylko” tzw. korytarz. Niemcy jednoznacznie prosili Polskę o przystąpienie do Paktu Antykominternowskiego. Podkreślali, że udział Polaków był sine qua non sukcesu ekspedycji na Sowiety. To wszystko sugerowało, że Niemcy mogą być bezpieczniejszym partnerem Polski, a Warszawa może więcej ugrać w Berlinie.

Co by było, gdyby Polska odwróciła się od przymierza z Zachodem i została sojusznikiem Niemiec? Na krótką metę uniknęłaby zniszczenia państwa, a więc Auschwitz, Palmir, Katynia, oraz deportacji na Sybir (także przesiedleń z Kresów Zachodnich do Polski centralnej i masowych egzekucji na Pomorzu i Wielkopolsce). Holocaust nie miałby miejsca na terytorium II RP. Ale Polska pozostawałaby satelitą III Rzeszy. Stopień niezależności każdego z niemieckich satelit zależał od kilku czynników. Po pierwsze im bardziej ochoczo dany satelita przystawał na koalicję pod batutą Niemiec, tym bardziej mógł liczyć na wyrozumiałość Berlina. Po drugie, im bardziej rządy takiego satelity były zdominowane przez konserwatystów, tym bardziej starały się prowadzić własną politykę. Udział radykalnych nacjonalistów we władzach oznaczał zwykle większą spolegliwość wobec Berlina.

Po trzecie, stopień zależności od Niemiec zależał od liczby wojsk i policji niemieckiej stacjonujących na terytorium danego satelity oraz warunków ich pobytu. Najlepiej prześledzić to na podstawie stosunku każdego z satelit do eksterminacji Żydów.

[srodtytul]Holokaust poza Polską? [/srodtytul]

Francja, Belgia, Holandia i Norwegia – głównie rękoma rządów kolaboracyjnych i własnych sił policyjnych – sprawnie dostarczyły ludność żydowską do deportacji. Chlubnym wyjątkiem była Dania. Tam czynnikiem determinującym była zaskakująca łagodność Niemców; niechęć koalicyjnego rządu kolaboranckiego i wielu jego urzędników do udziału w deportacjach (e.g., policjanci duńscy odmawiali wypełnienia rozkazów o aresztowaniu); mały procent ludności żydowskiej w stosunku do duńskiej populacji chrześcjańskiej; oraz łapówki, za które rybacy zgodzili się przerzucić prawie wszystkich duńskich Żydów do Szwecji.

Bułgaria, gdzie rządzili monarchiści, odmówiła wydania Żydów. Rumunia sama brała udział w eksterminacji swoich obywateli żydowskiego pochodzenia, ale tylko na ziemiach wcześniej zabranych przez Sowietów. Żydów z Rumunii środkowej i zachodniej rząd – po pozbyciu się elementów ultranacjonalistycznych – raczej chronił.

Na Słowacji radykalni nacjonaliści wydali większość Żydów Niemcom. W Chorwacji znajdująca się u władzy podobna orientacja nacjonal-rewolucyjna (ustasze) wręcz zapłaciła nazistom za transport i eksterminację ludności żydowskiej (i sama brała do pewnego stopnia udział w zabijaniu Żydów). Na Węgrzech Żydów chronili konserwatywni monarchiści aż do marca 1944, kiedy po niemieckiej inwazji zezwolono na deportacje, ale już w lecie je zatrzymano. Antysemickie ludobójstwo osiągnęło apogeum dopiero jesienią, gdy konserwatystów odsunęli od władzy narodowi radykałowie przy pomocy Berlina. Jak byłoby w Polsce? Trudno powiedzieć. Jeśli rząd RP chciałby utrzymać jak najwięcej niezależności, to musiałby targować się z Niemcami o każdej sprawie dotyczącej suwerenności kraju. Naturalnie Wehrmacht musiałby mieć prawo tranzytu przez Polskę. Ale ani wojsko, ani tym bardziej policja niemiecka, nie mogłyby działać samopas. Rząd RP (idąc za analogią rumuńską, bułgarską i węgierską) musiałby bronić wszystkich obywateli polskich przed ingerencją Berlina. Także Żydów.

Nawet antyżydowsko nastawieni piłsudczycy nie mogliby pozwolić na tolerowanie samowolnej polityki niemieckiej w stosunku do ludności wyznania mojżeszowego. Oznaczałoby to konieczność sprytnego sabotowania niemieckich próśb, nacisków i poleceń dotyczących deportacji Żydów. Czy sanacja by wytrwała? Bardzo prawdopodobne. W każdym razie obozów śmierci w Polsce by nie było. Najpewniej nie byłoby także gett. Najprawdopodobniej byłaby dyskryminacja i rozmaite formy prześladowania ludności żydowskiej, ale nie byłoby eksterminacji. Gdyby piłsudczycy OZN-owi dokooptowali do rządu narodowych radykałów, to presja na „rozwiązanie kwestii żydowskiej” rękami Niemców by wzrosła. Być może lokalnie wystąpiłyby przypadki przemocy ze śmiercią włącznie. W każdym razie nie można wykluczyć, że taki teoretyczny rząd kolaboracyjny w Warszawie zdecydowałby się na deportację przynajmniej części ludności żydowskiej „na Wschód” – powiedzmy Żydów niezasymilowanych.

Musimy pamiętać, że w tamtym czasie w Europie – odmiennie niż dziś – dominowała zasada prymatu praw większości narodowych nad mniejszościami. Jeśli taki teoretyczny kolaboracyjny rząd polski zdecydowałby, że lepiej jest poświęcić mniejszość, by ocalić od cierpień większość, to tak by się pewnie stało. Byłoby to straszne i niechrześcjańskie.

Nie wchodzimy tu jednak w moralny wymiar dramatu, lecz rozważamy możliwości manewru władz RP w okresie największego przełomu dziejowego czasów nowoczesnych, jakim była II wojna światowa. [srodtytul]Można było się poddać [/srodtytul]

Trudno się spodziewać, że postawa Polski – jako sojusznika III Rzeszy – różniłaby się znacznie od postawy innych satelitów. Jej los po zwycięstwie Hitlera byłby podobny. Albo rasistowski rewolucjonista Hitler wprowadziłby siłą swoją aryjską utopię, co oznaczałoby częściową eksterminację elit. Albo Niemcy stanęłyby na czele Zjednoczonej Europy zorganizowanej wedle modły narodowo-socjalistycznej, gdzie – po przesiedleniu mniejszości – nie byłoby miejsca na Żydów, Cyganów i innych „bezpaństwowców”. Czy to wszystko znaczy, że Polska powinna była iść z Hitlerem? Nie, to tylko sugeruje, że pozornie bezpieczniej było związać się z Niemcami na krótką metę. Ale nie znaczy też, że trzeba było tak zrobić.

Można było jeszcze naśladować Czechosłowację. Zamiast kolaborować jak Rumunia, Węgry i Bułgaria, Praga poddała się Berlinowi i dobrze na tym wyszła. Niemcy traktowali Czechów raczej łagodnie (oprócz czeskich Żydów naturalnie). Podczas gdy czechosłowacki rząd znalazł się na uchodźctwie i dzielnie walczył po stronie aliantów, urzędnicy i ludność czeska przykładnie kolaborowali i nie sprawiali za wielkich kłopotów III Rzeszy. W rezultacie ich los był podobny do losu Polaków – tylko, że sami Czesi głosowali na komunistów i sami się Stalinowi oddali (tak jak przedtem Hitlerowi).

Elity czeskie poprawnie oceniły stosunek sił za każdym razem i wykalkulowały, że nie ma sensu stawiać oporu. Takiej kalkulacji nie potrafili przeprowadzić spadkobiercy Józefa Piłsudskiego, ani ich przeciwnicy z endecji i innych orientacji niepodległościowych. Rezultat był jednak taki sam: klęska i pół wieku niewoli.

[ramka]Autor jest dziekanem i profesorem historii w The Institute of World Politics w Waszyngtonie. Autor m.in. „Żydzi i Polacy 1918 – 1955. Współistnienie, Zagłada, komunizm”, „Po Zagładzie. Stosunki polsko-żydowskie 1944 – 1947”. Otrzymał Nagrodę im. Józefa Mackiewicza za książkę „Ejszyszki”. W 2005 r. mianowany przez prezydenta USA członkiem Amerykańskiej Rady Upamiętniania Holocaustu (US Holocaust Memorial Council). [/ramka]

Ostatnio na portalu „Rzeczpospolitej” Rafał Ziemkiewicz i Piotr Semka z publicystycznym zacięciem wywołali temat, z którym właściwie dotąd nie rozprawili się jeszcze historycy. Chodzi o kurs, jaki powinna była wziąć Polska przed i w czasie II wojny światowej.

W PRL komuniści i spolegliwi im dziejopisarze pisali najpierw o dialektyce dziejów, wiodącej do komunistycznego raju przez sojusz ze Związkiem Sowieckim, a po 1956 r. starali się wykazać, że walka z Hitlerem przy boku Stalina była polską racją stanu. Na emigracji pocieszano się, że przynajmniej RP znalazła się po stronie zwycięskiej koalicji, chociaż alianci nas zdradzili.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Joanna Ćwiek-Świdecka: Julia nie żyje. Kuratorium umywa ręce, a nauczyciele oddychają z ulgą
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity od Citibanku można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Rząd jest pisowski, tylko bardziej
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Muzeum Sztuki Nowoczesnej to gmach wybitny. Warszawa wreszcie zyska swoje centrum
Opinie polityczno - społeczne
Kamil Kołsut: Sławomir Nitras kruszy patriarchat w sporcie. Wybrał argument siły
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
analizy
Dlaczego akcje Sikorskiego rosną i Trzaskowski nie może być pewny nominacji