W awangardzie medialnego postępu

W naszym kraju proces tabloidyzacji mediów jest zaawansowany bardziej niż w krajach Zachodu. To, co dzieje się w podobno siermiężnej i konserwatywnej Polsce, we frywolnej Francji byłoby nie do pomyślenia – pisze publicysta

Aktualizacja: 19.08.2009 05:12 Publikacja: 18.08.2009 20:02

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b][link=http://blog.rp.pl/skwiecinski/2009/08/18/w-awangardzie-medialnego-postepu/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Dwa lata temu Mika Brzezinski, ceniona amerykańska dziennikarka telewizyjna (notabene córka Zbigniewa Brzezińskiego), współprowadząca poranny program publicystyczny "Morning Joe", odmówiła zaprezentowania materiału o kolejnym ekscesie Paris Hilton przed poważnymi newsami politycznymi. Po gwałtownej wymianie zdań ze współprowadzącym i producentem usiłowała – na wizji – spalić przygotowany dla niej materiał, a następnie go podarła.

Cała sprawa odbiła się echem w USA i na całym świecie. Brzezinski otrzymała tysiące wyrazów poparcia. Po incydencie zaproszono ją do uczestnictwa w prestiżowym kongresie 21 Leaders for the 21st Century. W czasie wyborów prezydenckich głośna stała się zarówno formułowana przez nią krytyka ideologicznego poparcia, jakiego większość dziennikarzy udzieliła Barackowi Obamie, oraz wsparcie Brzezinski dla Sarah Palin, jak i fakt, że mimo to John McCain oskarżył Mikę o traktowanie nie fair jego kandydatury.

[srodtytul]U nas takiej nie było[/srodtytul]

Jednym słowem skierowany przeciw tabloidyzacji mediów protest Brzezinski nie doprowadził oczywiście do cofnięcia tego procesu, ale też nie zakończył jej kariery, a poniekąd uczynił z niej autorytet w amerykańskim świecie medialnym. Sprawa Brzezinski przypomniała mi się, gdy zobaczyłem jeden z wakacyjnych numerów tygodnika "Wprost". Pisma, które w swej ciekawej, ponaddwudziestoletniej już historii w sensie politycznym i ideologicznym meandrowało niesłychanie, uważając się jednak – i w jakimś zakresie będąc uważane – za opiniotwórcze. W sposób mniej lub bardziej udany prowokujące formą (Lew Rywin w sedesie, Władimir Putin jako Hitler), ale zajmujące się głównie sprawami poważnymi. A jeśli nawet miejscami epatujące seksem czy – ogólnie – obyczajowością, to przynajmniej próbujące oprzeć te materiały na mniej lub bardziej pozornym newsie, mniej lub bardziej wiarygodnych badaniach socjologicznych.

Na tym tle ten numer "Wprost" stanowi novum. Okładkowy wielokolumnowy materiał (tytuł "Niemoralnik wakacyjny") na temat tego, jak kogoś poderwać na wakacjach, a zarazem nie dopuścić do zdrady partnera, nie tylko nie jest materiałem poświęconym sprawom ważnym w jakimkolwiek rozumieniu tego słowa. Nie jest też tekstem dziennikarskim – nie zawiera żadnego newsa, nie przedstawia czytelnikom żadnego faktu, który przedtem byłby im nieznany. Ot, takie sobie pisanie "spod palca" – tekst, który sprawny dziennikarz prasy kolorowej (zwanej niegdyś brukową) stworzy własnymi siłami w parę godzin, nie odchodząc od komputera.

I ten tekst stanowi czołówkę numeru. Numeru, w głębi którego znajdziemy też ważny – i zawierający nowe, niebanalne treści – wywiad z urzędującym prezydentem państwa.

Nie piszę tego wszystkiego po to, żeby znęcać się nad "Wprost" – tak jak będąc Amerykaninem, nie znęcałbym się nad "Morning Joe" ani nad stacją MSNBC, gdyby Brzezinski nie zbuntowała się i materiał o Paris Hilton został wyemitowany jako pierwszy w programie. Zastanawia mnie fakt, że w naszym kraju nie znalazł się dotąd żaden dziennikarz, który poważyłby się na tak spektakularny bunt przeciw procesowi tabloidyzacji mediów. Tabloidyzacji, której ważnym elementem jest ich postępujące zgłupienie.

Zgłupienie, przejawiające się albo – jak w sprawie Brzezinski – lansowaniem informacji bzdurnych i nieistotnych jako najważniejszych, albo tabloidowym sposobem relacjonowania debaty publicznej – zwracaniem uwagi nie na istotę konfliktu, na rzeczywiste dylematy leżące u podstaw sporu, tylko na barwne zachowania spierających się, na ataki i pomówienia.

Polska Mika Brzezinski się nie znalazła, choć w naszym kraju proces tabloidyzacji mediów jest zaawansowany bardziej niż w tzw. rozwiniętych krajach Zachodu. Znawca marketingu politycznego Eryk Mistewicz opowiadał niedawno, jak zadzwonili do niego spanikowani politycy i wysocy urzędnicy różnych opcji, pytając, co mają zrobić, bo nagle do nich wszystkich zadzwonił dziennikarz "bardzo opiniotwórczego pisma" z pytaniem, co sądzą o tatuowaniu intymnych miejsc ciała. Mistewicz, znawca francuskiego życia publicznego i medialnego, uważa, że to, co dzieje się w podobno siermiężnej i konserwatywnej Polsce, we frywolnej Francji byłoby absolutnie nie do pomyślenia.

[srodtytul]Dogoniliśmy i przegoniliśmy [/srodtytul]

Zrealizowaliśmy więc marzenie Chruszczowa – Zachód dogoniliśmy i przegoniliśmy, choć może nie w dziedzinach, o których myślał Nikita Siergiejewicz. Dlaczego? Z kilku zapewne powodów występujących i po stronie mediów, i po stronie aktorów sceny politycznej. Do tych pierwszych zalicza się przede wszystkim fakt, że w Polsce na skutek m.in. przerwy, jaką w normalnym rozwoju społecznym był okres PRL, a następnie solidarnościowa rewolucja, nie istnieje zestaw tradycji i instytucji, które w krajach starej Unii – choć rozwodnione i osłabione – w dalszym ciągu spowalniają proces tabloidyzacji i zgłupienia.

Nie ma instytucji formatu BBC i BBC -owskich standardów. Nie ma niczego na kształt francuskiego Press Club de France grupującego ponad podziałami politycznymi medialne autorytety, kształtującego opinię w mediach i potrafiącego drogą nieformalnych porozumień decydować o zgodnej postawie środków przekazu – o istnieniu nieślubnej córki prezydenta Francois Mitterranda francuskie media poinformowały, gdy była ona już dorosła, przez kilkanaście lat przemilczając ten fakt, mimo że był znany redakcjom.

[srodtytul]Nienawiść tabloidyzuje [/srodtytul]

Inną przyczynę również można związać z dziedzictwem PRL i przełomem roku 1989, będącego dla polskich mediów rokiem zerowym – dla jednych rzeczywiście, bo wtedy powstały, dla innych – mentalnie. Media – tak jak i większość społeczeństwa – zachłysnęły się wtedy nie tylko wolnością, ale i nowoczesnością, bo wolność i nowoczesność przyszły razem. I od tej pory żyją w tym zachwycie. Dlatego argument, że jakoś ma być, bo tak jest nowocześnie, ma w Polsce znacznie większą nośność niż w starych demokracjach Zachodu. A tabloidyzacja jest bez wątpienia nowoczesna.

Inne przyczyny faktu, że Polska wytycza szlaki tabloidyzacji, leżą po stronie szeroko rozumianego życia publicznego i jego aktorów. Podkreśliłbym przede wszystkim rolę emocji i politycznych nienawiści będących polskim fenomenem, niespotykanym na taką skalę w krajach zachodnich. Ta nienawiść, odczuwana przez uczestników życia politycznego, a podzielana przez sympatyzujących z nimi dziennikarzy, ma m.in. ten efekt, że próba ośmieszenia politycznego przeciwnika – niech będzie najbardziej chamska i najgłupsza – może liczyć na zrelacjonowanie w mediach, albo życzliwe, albo co najmniej pobłażliwe.

Oczywiście kłania się tu wielokrotnie opisywany problem politycznej jednostronności naszych mediów i podzielana przez większość dziennikarzy oraz właścicieli środków masowego przekazu niechęć do PiS przechodząca w nienawiść. Ponieważ jest to zjawisko w społeczności medialnej powszechne, i – jak napisałem – łączące dziennikarzy, ich szefów i medialnych baronów, to wobec jednej ze stron politycznego konfliktu można sobie pozwolić na wszystko w warunkach niemal kompletnej bezkarności.

Na wszystko wobec PiS może sobie pozwolić Janusz Palikot, bo wie, że media go nie rozliczą. Na wszystko wobec PiS może pozwolić sobie także dziennikarz, bo wie, że jego szefowie albo poklepią go za to po ramieniu, albo – co najwyżej – powiedzą coś w stylu: "no, na przyszłość uważaj, nie przeginaj". A koledzy pochwalą.

W efekcie podobne zjawiska rodzą się i po drugiej stronie linii konfliktu. Ale ze względu na wybitnie mniejszościowy zasięg nieuczestniczącej w antypisowskiej nagonce części mediów oraz na powodujący wzmożoną ostrożność stan nieustannego zagrożenia, w jakim one egzystują, zjawiska te mają tu zdecydowanie mniejszy zasięg i znaczenie.

Te procesy wzajemnie się nakręcają. Polskie życie polityczne tabloidyzuje się, a jak – jeśli nie tabloidowo – media mają opisywać tabloidowe życie polityczne? W efekcie media tabloidyzują się o stopień dalej, na co z kolei politycy reagują autotabloidyzacją, i tak to idzie. Przy czym zarówno klasa polityczna, jak i dziennikarze odpowiadają za tabloidyzację w nierównym stopniu.

[srodtytul]Kanclerz w domu Big Brothera [/srodtytul]

Pierwsi i chyba najbardziej szkodliwi byli SLD -owcy. To przecież ich formacja stworzyła tygodnik "Nie", teraz już nieco zapomniany, ale kilkanaście lat temu będący prekursorem chamstwa, ataków personalnych i drukowania rzeczy niesprawdzonych, a często nieprawdziwych.

To – mówimy o sprawie innego kalibru, ale tabloidyzacja jest przecież szerokim pojęciem – Leszek Miller, a nie polityk jakiejkolwiek innej opcji, wtedy już prawie premier, już wówczas nazywany kanclerzem, w TVN dyskutował z dziennikarzem (dziennikarzem poważnego programu informacyjnego! – w żadnym kraju zachodnioeuropejskim taki program nie zajmowałby się tą kwestią) o tym, co stanie się albo nie stanie w następnym odcinku "Big Brothera". To pierwszą edycję "BB" codziennie na pierwszej stronie relacjonował dziennik "Trybuna". To poseł Piotr Gadzinowski w 1998 r. prowokacyjnie wprowadzał do Sejmu pornoaktorkę. Podobne przykłady można mnożyć.

[srodtytul]Inteligent hoduje węża[/srodtytul]

Dlaczego formacja postkomunistyczna odegrała prekursorską rolę w tabloidyzowaniu mediów i debaty, łatwo zrozumieć. Sprzyjał temu charakterystyczny dla niej cynizm, połączony z nihilizmem, a wszystko to związane z konsekwentnie realizowaną od pierwszej połowy lat 90. koncepcją stawiania na najmłodszych, niepamiętających już dobrze okresu PRL wyborców, do których adresowana była poetyka szeroko rozumianego tabloidu i drażnienia bardziej konserwatywnie nastawionych starszych pokoleń.

W inny sposób prekursorską rolę w dziele tabloidyzacji odegrała "Gazeta Wyborcza". Tak ta sama "Gazeta", która zarazem była i jest periodykiem inteligenckim, zajmującym się i promującym tematy z górnej półki.

Wszystko to prawda, ale przypomnijmy choćby rolę odegraną przez "GW" w kampanii skierowanej przeciw ówczesnemu wicemarszałkowi Sejmu Andrzejowi Kernowi. To bezpardonowe – i nieuczciwe – wchodzenie z butami w jego sprawy rodzinne, przepojone złą wolą lansowanie jednostronnej i – jak się okazało – wybitnie dla niego krzywdzącej wizji całej afery było bardzo tabloidowe. I przypomnijmy sobie jedną z ostatnich takich spraw, sprzed roku – sprawę "zgwałconej" 14-latki, z którą "Gazeta" zrobiła wywiad, łamiąc w ten sposób wszelkie standardy etyki dziennikarskiej i wywołując zdumienie polskich i zachodnich ekspertów w tej dziedzinie.

A między sprawami Kerna i 14-latki mamy kilkanaście lat wypełnionych lansowaniem – choć w wersji wielokrotnie bardziej subtelnej – wzorca podobnego do tego, który lansowała i na który stawiała formacja SLD -owska. Wzorca młodego człowieka, lekceważącego przeszłość, skłonnego natomiast do kwestionowania wartości charakterystycznych dla starszych pokoleń. Czyli idealnego odbiorcy form i treści tabloidowych.

W kwestii tabloidyzacji trudno o niewinnych, choć wina rozkłada się w nierównym stopniu. Również politycy PiS przeżyli kilka lat temu krótki romans ze świeżo powstałym wówczas tabloidem "Fakt", przez moment flirtując z wizją uznania go za trwałego sojusznika w dziele walki ze wspólnym wrogiem – elitami III RP. Rozczarowanie przyszło szybko, okazało się, że "Fakt" nie podziela tej wizji.

Tabloidyzacji relacjonowania sfery publicznej sprzyja też dziennikarskie lenistwo. Znacznie łatwiej jest się entuzjazmować (lub mniej lub bardziej obłudnie oburzać) kolejnymi, rytualnymi już ekscesami polityków, niż analizować, o co realnie trwa konflikt. To drugie jest nie tylko trudniejsze, ale i – w warunkach polskich – mniej bezpieczne. Bo gdyby wyszło, że ci, których trzeba wyśmiewać, mają w danej sprawie trochę racji, to co? Przykre doświadczenie. Trzeba by albo to napisać – a to i niemiło, i nie spodoba się ani kolegom, ani zwierzchnikom, ani większości czytelników. Albo skłamać – a to niemiłe tym bardziej.

Nie trzeba obrażać się na rzeczywistość. Tabloidyzacja to brzydki segment współczesności, ale w jakimś zakresie nieunikniony, a na pewno niejedyny. Inne są lepsze – z dziedziny medialnej wymieńmy choćby dziennikarstwo obywatelskie, fenomen blogów, zjawiskowy rozwój Twittera. Wszystko to prawda. Ale szkoda, że nie pojawiła się u nas Mika Brzeziński. I że wszystko wskazuje, iż nie nastąpi to w przewidywalnej przyszłości.

[i]Autor jest współpracownikiem "Rzeczpospolitej". Był m.in. prezesem Polskiej Agencji Prasowej[/i]

[b][link=http://blog.rp.pl/skwiecinski/2009/08/18/w-awangardzie-medialnego-postepu/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Dwa lata temu Mika Brzezinski, ceniona amerykańska dziennikarka telewizyjna (notabene córka Zbigniewa Brzezińskiego), współprowadząca poranny program publicystyczny "Morning Joe", odmówiła zaprezentowania materiału o kolejnym ekscesie Paris Hilton przed poważnymi newsami politycznymi. Po gwałtownej wymianie zdań ze współprowadzącym i producentem usiłowała – na wizji – spalić przygotowany dla niej materiał, a następnie go podarła.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?