[b][link=http://blog.rp.pl/skwiecinski/2009/08/18/w-awangardzie-medialnego-postepu/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]
Dwa lata temu Mika Brzezinski, ceniona amerykańska dziennikarka telewizyjna (notabene córka Zbigniewa Brzezińskiego), współprowadząca poranny program publicystyczny "Morning Joe", odmówiła zaprezentowania materiału o kolejnym ekscesie Paris Hilton przed poważnymi newsami politycznymi. Po gwałtownej wymianie zdań ze współprowadzącym i producentem usiłowała – na wizji – spalić przygotowany dla niej materiał, a następnie go podarła.
Cała sprawa odbiła się echem w USA i na całym świecie. Brzezinski otrzymała tysiące wyrazów poparcia. Po incydencie zaproszono ją do uczestnictwa w prestiżowym kongresie 21 Leaders for the 21st Century. W czasie wyborów prezydenckich głośna stała się zarówno formułowana przez nią krytyka ideologicznego poparcia, jakiego większość dziennikarzy udzieliła Barackowi Obamie, oraz wsparcie Brzezinski dla Sarah Palin, jak i fakt, że mimo to John McCain oskarżył Mikę o traktowanie nie fair jego kandydatury.
[srodtytul]U nas takiej nie było[/srodtytul]
Jednym słowem skierowany przeciw tabloidyzacji mediów protest Brzezinski nie doprowadził oczywiście do cofnięcia tego procesu, ale też nie zakończył jej kariery, a poniekąd uczynił z niej autorytet w amerykańskim świecie medialnym. Sprawa Brzezinski przypomniała mi się, gdy zobaczyłem jeden z wakacyjnych numerów tygodnika "Wprost". Pisma, które w swej ciekawej, ponaddwudziestoletniej już historii w sensie politycznym i ideologicznym meandrowało niesłychanie, uważając się jednak – i w jakimś zakresie będąc uważane – za opiniotwórcze. W sposób mniej lub bardziej udany prowokujące formą (Lew Rywin w sedesie, Władimir Putin jako Hitler), ale zajmujące się głównie sprawami poważnymi. A jeśli nawet miejscami epatujące seksem czy – ogólnie – obyczajowością, to przynajmniej próbujące oprzeć te materiały na mniej lub bardziej pozornym newsie, mniej lub bardziej wiarygodnych badaniach socjologicznych.