Nie ulega wątpliwości, że ofiary smoleńskiej katastrofy trzeba w jakiś sposób upamiętnić. Okazały artystyczny pomnik na pewno oddawałby skalę uczuć milionów Polaków i przypominałby o emocjonalnym znaczeniu tej tragedii.
Ważne jest jednak, aby taki monument nie stanął przed Pałacem Prezydenckim. Tam bowiem nabrałby znaczenia politycznego. Takie usytuowanie pomnika oznaczałoby, że w demokratycznym kraju instytucja władzy centralnej, a taką jest Pałac Prezydencki, w sposób symboliczny w swoim otoczeniu daje przewagę jednej partii politycznej i jednemu prezydentowi.
Ponadto stojący naprzeciw pałacu pomnik upamiętniałby tylko Marię i Lecha Kaczyńskich, a nie wszystkie 96 ofiar katastrofy. W obliczu śmierci wszyscy są równi, nie powinniśmy więc w szczególny sposób wyróżniać pary prezydenckiej.
Oczywiście można upamiętniać pomnikami ojców narodu, ale nikt nie zostaje mężem stanu z powodu śmierci w tragicznym wypadku. Dobrze wiemy, że Lech Kaczyński był prezydentem mało popularnym, a w dodatku prezydentem jednej partii. W jego przypadku określenie prezydent wszystkich Polaków było tylko deklaracją. W rzeczywistości nie tylko nie reprezentował wszystkich, ale nawet większości.
Nie możemy zapominać, że wśród tych, którzy 10 kwietnia zginęli wraz z prezydentem Kaczyńskim, były osoby, które odnosiły się do niego i jego obozu politycznego z niechęcią. Tymczasem monument stojący przed Pałacem Prezydenckim pełniłby rolę pomnika chwały Prawa i Sprawiedliwości oraz konserwatywnych katolików. A to by oznaczało, że mamy do czynienia z manipulowaniem pamięcią o ofiarach katastrofy smoleńskiej.