Krasnodębski: Donald Tusk i Rosja po raporcie MAK

Rosja mogłaby pozostawić przy życiu Litwinienkę, mogłaby wypuścić Chodorkowskiego, ale wielkoduszność byłaby oznaką słabości. Także wielkoduszność wobec Tuska, nawet po „hołdzie smoleńskim” – pisze filozof społeczny

Publikacja: 24.01.2011 01:57

Krasnodębski: Donald Tusk i Rosja po raporcie MAK

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Na co w zasadzie liczył Donald Tusk, tak długo i cierpliwie czekając na raport MAK oraz wynik pracy komisji Putina? W środę przekonywał w Sejmie, że prowadził twardą grę, w której miał na uwadze przede wszystkim polską rację stanu – pokój, a więc stabilność wewnętrzną i bezpieczeństwo zewnętrzne, które wymaga utrzymywania dobrych stosunków z Rosją, oraz prawdę – prawdę o przyczynach katastrofy smoleńskiej.

Nie powiedział jednak, co zamierzał i zamierza zrobić, gdyby nastąpił konflikt między tymi celami. Na przykład co byłoby priorytetem, gdyby ujawnienie prawdy groziło narażeniem się na rosyjskie retorsje lub zagroziło pokojowi wewnętrznemu? Można było też odnieść wrażenie, że stabilizacja kraju dla Donalda Tuska to niezakłócone niczym rządy jego partii i ich potulna akceptacja przez społeczeństwo, a dobre relacje z Rosją to ów niesmaczny „kicz pojednania”, który nam zafundowano w najmniej stosownym momencie.

[srodtytul]Dwóch Tusków[/srodtytul]

Tusk „przedraportowy” i Tusk „poraportowy” mówią o Rosji i prowadzonym przez nią śledztwie tak różne rzeczy, że kolejny raz pojawia się pytanie, czy nie mamy do czynienia z poważnym i chronicznym przypadkiem rozszczepienia jaźni.

„Przedraportowy” Tusk twierdził, że „nie było w historii dużych katastrof lotniczych postępowania tak transparentnego”. W czasie konferencji prasowej

29 kwietnia 2010 r. zapewniał, że Rosji można ufać. Jak donosiła wówczas „Rzeczpospolita”, „Premier przekonywał, że Rosjanie niczego przed nami nie ukrywają. – Nie mamy powodów sądzić, by po stronie rosyjskiej były próby zaciemniania śledztwa – zaznaczył”.

Tego samego dnia mówił w Sejmie: „Od pierwszych godzin po katastrofie jesteśmy w kontakcie ze stroną rosyjską, także z najwyższymi przedstawicielami, a więc i z premierem Federacji Rosyjskiej, i prezydentem. Na użytek tej dzisiejszej informacji, jeszcze wczoraj prosiłem o potwierdzenie lub zaprzeczenie osób i instytucji, które działają po stronie polskiej, informacji na temat tego, w jaki sposób Rosjanie, instytucje rosyjskie, zachowują się w trakcie tych prac. A przede wszystkim, czy ze strony rosyjskiej pojawiają się jakieś blokady [utrudniające] prace wyjaśniające polskim instytucjom”.

I przekonywał: „Zarówno ze strony prokuratury, jak i ze strony akredytowanego przedstawiciela państwa polskiego uzyskałem zapewnienie, informację, że do tej pory nie zdarzyło się nic, co mogłoby zakwestionować dobrą wolę i gotowość do pełnej współpracy ze strony rosyjskiej. Nie zrzuca to z nas obowiązku też takiej ciągłej koncentracji i egzekwowania uprawnień strony polskiej, wynikających z przepisów i zasad, jakie ze stroną rosyjską ustaliliśmy”.

Jak egzekwowanie wyglądało potem, wszyscy widzieliśmy, ale nie dzięki informacjom rządu. Jeszcze we wrześniu 2010 r. na Konwencji Krajowej PO, deklarując, że nie da się namówić na wypowiedzenie politycznej wojny Rosji, kiedy Rosjanie robią coś nie tak, jak polski rząd tego oczekuje, bagatelizował trudności i sprowadzał je do stylu pracy Rosjan. Zapowiedzi pozostały optymistyczne: „Chcemy dobrej współpracy z Rosjanami, jeśli chodzi o śledztwo. Ono powoli zbliża się do takiego pierwszego finału i myślę, że te wyjaśnienia będą rzeczywiście szczegółowe”.

Tym finałem, i to ostatecznym, okazał się raport MAK. I wtedy nagle dowiedzieliśmy się od premiera RP, że po stronie rosyjskiej są ludzie, którym zależy na ukryciu prawdy, i że Rosja się nie zmieniła.

Dlaczego Tusk nie trzymał się początkowej strategii i nie przyłączył się do opinii Bronisława Komorowskiego, że sprawa jest istotnie „arcyboleśnie prosta”? Mógłby przecież liczyć na lojalność znacznej części społeczeństwa, które chce wierzyć, że winnymi katastrofy mogą być tylko Lech Kaczyński i generał Błasik, przymuszający pilotów do lądowania, oraz na wsparcie elity, na czele z Andrzejem Wajdą i Danielem Olbrychskim, bo nie tylko Rosja się nie zmieniła, ale oni także.

Wydaje się, że Tusk liczył, iż Rosjanie pójdą na jakiś podział odpowiedzialności, że rozłoży się ona, jeśli nie „fifty-fifty”, to przynajmniej „eighty-twenty” lub „ninety-ten”. Wówczas jeszcze raz opromieniony nimbem męża stanu mógłby przystąpić do rozdystrybuowania polskiego udziału w winie – na pilotów, na generała Błasika, na prezydenta Kaczyńskiego itd. Z resztą, która obciąża Klicha, Sikorskiego, Arabskiego i przede wszystkim samego Tuska, dałoby się wtedy „piarowymi” metodami poradzić, zwłaszcza że opinia publiczna zajęta byłaby szlachetnym przyznaniem się strony rosyjskiej do niektórych błędów.

[srodtytul]Car musi być okrutny[/srodtytul]

Tymczasem Rosjanie nie poszli na żadne ustępstwo – i nic nie wskazuje na to, by mogło się to zmienić. Ich motywy wydają się jeszcze mniej zrozumiałe niż racjonalna w gruncie rzeczy kalkulacja polskiego premiera. Rząd Tuska prowadzi politykę więcej niż przyjazną wobec Rosji. Dlaczego mieliby go osłabiać, i to w roku wyborczym? Dlaczego obeszli się z nim tak okrutnie?

Odmowę uwzględnienia choćby w minimalnym stopniu błędów rosyjskich można tłumaczyć nadmiarem dumy narodowej, której nie dostaje Polakom. Innym wytłumaczeniem byłaby zasada obrony i krycia swoich – w tym akurat obóz rządzący w Polsce może się z nimi równać. Inną możliwą hipotezą jest to, że zaostrzanie podziału w Polsce jest im na rękę – im więcej konfliktów w naszym kraju, tym łatwiej będzie wzmacniać tu swoje wpływy. Można też tłumaczyć to postępowanie starorosyjską tradycją. Car musi być okrutny wobec mu podległych, musi ich upokarzać, gdyż w ten sposób potwierdza swoją władzę.

Donald Tusk przyzwyczajony do podległości w zachodnim stylu, gdzie suzeren dba o swego lennika, nagradzając go, wzmacniając i chroniąc, popełnił błąd, którego zapewne by nie popełnił, gdyby pochodził nie z Kaszub, tylko z Kongresówki, lub przynajmniej lepiej uważał na wykładach z historii o roli feudalizmu w rozwoju cywilizacji europejskiej. Rosja mogłaby pozostawić przy życiu Litwinienkę, mogłaby wypuścić Chodorkowskiego, ale wielkoduszność byłaby oznaką słabości. Także wielkoduszność wobec Tuska, nawet po „hołdzie smoleńskim”.

[wyimek]Wiara znacznej części Polaków w słowa premiera i jego ministrów nie jest mniejsza i nie ma innego charakteru niż wiara klanu aborygenów w to, że pochodzą od kangura[/wyimek]

Tym bardziej że poniżając polskiego premiera, można po raz kolejny po 10 kwietnia pokazać innym krajom w regionie bezsilność Rzeczypospolitej mimo jej członkostwa w UE i NATO. Polska, kraj, który jeszcze parę lat temu konkurował z Rosją o wpływy na Ukrainie, na Kaukazie i w innych państwach postsowieckiej Europy Wschodniej, dzisiaj musi pokornie znosić kolejne ciosy i niedługo może się znaleźć w sytuacji podobnej do ukraińskiej.

[srodtytul]Test Nałęcza[/srodtytul]

Nie wiadomo też, ile i co Rosjanie mają do ukrycia. Raport MAK pozwolił nam tylko na przeprowadzanie testu, który można nazwać testem Nałęcza, od nazwiska doradcy prezydenta, który go zaproponował. Otóż profesor Tomasz Nałęcz stanowczo twierdził w mediach, że jest pewny, iż Rosjanie w pełni uwzględnią polskie uwagi do raportu, gdyż tylko człowiek o niezbyt zdrowych zmysłach, wyznawca teorii spiskowych, może uwierzyć, że mają oni powody, by cokolwiek ukrywać, i to tak poważnego, by chronić kontrolerów.

Znowu w kluczowym momencie okazało się, że Rzeczpospolita nie ma przywódców. Bronisław Komorowski bardzo poważnie zachorzał i ograniczył się do wydania oświadczenia wspierającego rząd oraz do tajemniczej rozmowy telefonicznej z prezydentem Miedwiediewem. Na szczęście wrócił do zdrowia, by móc nagrodzić wspierających go w kampanii twórców.

Donald Tusk został przywieziony przez ministra Grasia na konferencję prasową, a następnie „wrócił po rodzinę”. W sejmowym przemówieniu jeszcze raz potwierdził podstawową zasadę swej filozofii rządzenia – że wszystko da się wykreować słowem. Znaczna część Polaków była skłonna dotąd wierzyć mu w owo, jakże zmienne słowo, którym autopoetycznie pobudza się premier.

Z początku wydawało się, że w tym zafascynowaniu chodzi tylko o zamiłowanie do rozrywki, że wyborcy traktują PO jak jeszcze jeden „Taniec z gwiazdami”, jak dobry show, a ten, jak wiadomo, „must go on”. Ale niestety chodzi o coś poważniejszego – o kult, o religię w Durkheimowskim sensie. Wiara znacznej części Polaków w słowa Tuska i jego ministrów nie jest mniejsza i nie ma innego charakteru niż wiara klanu aborygenów w to, że pochodzą od kangura.

Nic więc dziwnego, że rząd może działać, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności, i wciskać Polakom do głów dowolne nonsensy, jak np. minister Klich, który tłumaczył w Radiu Zet, że wydawał wojsku dobre instrukcje, a to, czy się ktoś do nich stosował, to nie jego sprawa, lub Julia Pitera, gdy w TVN 24 przekonywała, że za chaos na kolei odpowiada opozycja, bo nie podejmowała tej sprawy w Sejmie. To ta wiara sprawia, że zwolenników PO można zbyć każdą obietnicą, jak ta obdarowanego kwiatami ministra Grabarczyka, który zapewniał, że już od Wielkanocy sytuacja na kolei się poprawi. Jeśli nie w tym, to w przyszłym roku…

Niestety, Rosjanie wyznają inny kult.

[i]Autor jest profesorem Uniwersytetu w Bremie i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz współpracownikiem „Rzeczpospolitej”[/i]

Na co w zasadzie liczył Donald Tusk, tak długo i cierpliwie czekając na raport MAK oraz wynik pracy komisji Putina? W środę przekonywał w Sejmie, że prowadził twardą grę, w której miał na uwadze przede wszystkim polską rację stanu – pokój, a więc stabilność wewnętrzną i bezpieczeństwo zewnętrzne, które wymaga utrzymywania dobrych stosunków z Rosją, oraz prawdę – prawdę o przyczynach katastrofy smoleńskiej.

Nie powiedział jednak, co zamierzał i zamierza zrobić, gdyby nastąpił konflikt między tymi celami. Na przykład co byłoby priorytetem, gdyby ujawnienie prawdy groziło narażeniem się na rosyjskie retorsje lub zagroziło pokojowi wewnętrznemu? Można było też odnieść wrażenie, że stabilizacja kraju dla Donalda Tuska to niezakłócone niczym rządy jego partii i ich potulna akceptacja przez społeczeństwo, a dobre relacje z Rosją to ów niesmaczny „kicz pojednania”, który nam zafundowano w najmniej stosownym momencie.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Waluś nie jest bohaterem walki z komunizmem
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: W sprawie immunitetu Kaczyńskiego rację ma Hołownia, a nie Tusk