Na co w zasadzie liczył Donald Tusk, tak długo i cierpliwie czekając na raport MAK oraz wynik pracy komisji Putina? W środę przekonywał w Sejmie, że prowadził twardą grę, w której miał na uwadze przede wszystkim polską rację stanu – pokój, a więc stabilność wewnętrzną i bezpieczeństwo zewnętrzne, które wymaga utrzymywania dobrych stosunków z Rosją, oraz prawdę – prawdę o przyczynach katastrofy smoleńskiej.
Nie powiedział jednak, co zamierzał i zamierza zrobić, gdyby nastąpił konflikt między tymi celami. Na przykład co byłoby priorytetem, gdyby ujawnienie prawdy groziło narażeniem się na rosyjskie retorsje lub zagroziło pokojowi wewnętrznemu? Można było też odnieść wrażenie, że stabilizacja kraju dla Donalda Tuska to niezakłócone niczym rządy jego partii i ich potulna akceptacja przez społeczeństwo, a dobre relacje z Rosją to ów niesmaczny „kicz pojednania”, który nam zafundowano w najmniej stosownym momencie.
[srodtytul]Dwóch Tusków[/srodtytul]
Tusk „przedraportowy” i Tusk „poraportowy” mówią o Rosji i prowadzonym przez nią śledztwie tak różne rzeczy, że kolejny raz pojawia się pytanie, czy nie mamy do czynienia z poważnym i chronicznym przypadkiem rozszczepienia jaźni.
„Przedraportowy” Tusk twierdził, że „nie było w historii dużych katastrof lotniczych postępowania tak transparentnego”. W czasie konferencji prasowej