Film dokumentalny o Jarosławie Kaczyńskim, który robi obecnie karierę w Internecie i jest gorąco rekomendowany przez prawicowe portale, np. wpolityce.pl, mało mówi o samym Kaczyńskim, ale bardzo wiele o twórcach obrazu. A bardziej precyzyjnie – o tym, jak swego lidera postrzegają jego wielbiciele i jaką wizję polityki afirmują.
Wyborcy są mądrzejsi
Bo o samym Kaczyńskim – jego doktrynie, wizji Polski, programie wyborczym, w tym ponad 20-minutowym filmie dowiadujemy się zaskakująco mało. Występuje co prawda m.in. trójka hagiografów: Bronisław Wildstein, Jadwiga Staniszkis i Zdzisław Krasnodębski, ale o wizji rządzenia swojego idola nie mają nic do powiedzenia, a w każdym razie autorzy filmu nie pozostawili z ich wypowiedzi cienia treści.
Różnią się trochę stylem: Wildstein jest nadęty, Staniszkis egzaltowana, a Krasnodębski profesorsko stękający. Ale co mają do powiedzenia o bohaterze filmu? Wildstein – że Kaczyński jest mężem stanu, Staniszkis – że Kaczyński ma "niesamowite oparcie w sobie", a Krasnodębski, że na jakimś pisowskim spotkaniu Kaczyński wypadł sto razy lepiej niż on, Krasnodębski. W to zresztą nie wątpię. Aha, jest jeszcze jedna intelektualistka, prof. Barbara Fedyszak-Radziejowska. Jej rola w filmie ogranicza się do matczynego poprawiania krawata Liderowi.
Sam Jarosław Kaczyński, choć dużo monologuje, nie mówi nic o swym programie, swej wizji Polski. Mówi za to dużo o zawadiackim dzieciństwie – o bójkach ulicznych, w których obrzucano się cegłami i bito drągami, po czym mały Jarek nie raz lądował na pogotowiu. Autorzy przeznaczają dużo cennego czasu antenowego na te barwne opowieści podwórkowe. Może chodzi o to, by w konfrontacji z wysportowanymi oponentami politycznymi z PO Kaczyński nie wyszedł jako fajtłapa z nadwagą? Niepotrzebnie, wyborcy są mądrzejsi.
W opowieściach Kaczyńskiego nad stołem pokrytym rodzinnymi fotografiami nie tylko nie pada jedno słowo o jego wizji politycznej, ale także autobiografia – najwyraźniej rozwijana w odpowiedzi na pytania spoza kamery – ma olbrzymią wyrwę: między walecznym dzieciństwem na Żoliborzu a posmoleńską tragedią i determinacją w walce o prezydenturę niczego nie ma. A szkoda.