W oparach puczu

Kto pierwszy założy mundur i wystąpi z orędziem do narodu? Tusk czy Kaczyński? - pyta publicysta

Publikacja: 24.04.2012 20:23

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Podczas piątkowej konferencji prasowej premier Donald Tusk przekonywał, że jego rząd „jest w stanie zapewnić w Polsce bezpieczeństwo i porządek". W obliczu, rzecz jasna, nadciągającego puczu Jarosława Kaczyńskiego.

Słowa te padły z ust człowieka, który w kwietniu 2010 r. nie potrafił zapewnić „bezpieczeństwa i porządku" podczas jednodniowej wizyty głowy państwa w Katyniu. Jak więc mamy mu zaufać? Czy tak niekompetentny premier może nas uchronić przed krwawą rzezią, jaką szykują nam kaczystowscy siepacze? Kto będzie kierował obroną siedziby rządu przy Alejach Ujazdowskich? Generał Marian Janicki, legendarny weteran BOR? Kto będzie zabezpieczał polskie wybrzeże? Kadłub gawrona? Czy armię będzie stać na paliwo do czołgów i wozów bojowych? A czy ranni dostaną na czas leki i czy zostaną one zrefundowane?

Wolałbym, żeby w tych ciężkich dla demokracji chwilach za bezpieczeństwo państwa odpowiadała Hanna Gronkiewicz-Waltz, pani prezydent Warszawy, która na froncie walki z pełzającym puczem ma niebagatelne doświadczenie i nie lada sukcesy. Czyż to nie ona oczyściła Krakowskie Przedmieście z tysięcy zniczy, w których pisowscy sabotażyści umieścili zdalne detonatory? Czy to nie ona zlikwidowała - w brawurowej akcji - cały arsenał najgroźniejszej broni, którą dysponują spiskowcy: ciętych tulipanów?

Sytuacja jest naprawdę poważna i wymaga charyzmatycznego przywództwa. Jeśli nie Gronkiewicz-Waltz, to może Lech Wałęsa? „Na łamanie prawa i zasad demokracji nie wolno dalej nikomu pozwalać!" - napisał noblista w specjalnym oświadczeniu. „Apeluję do prezydenta, premiera i innych osób i struktur demokratycznego państwa, o przygotowanie stosownych sił porządkowych i gotowość do konkretnej i zgodnej z prawem odpowiedzi na te działania, które dziś mogą prowadzić nawet do fizycznej konfrontacji. (...) Mam nadzieję, że nie będę musiał jeszcze raz organizować skutecznego, porządkującego działania".

Gdzie kukły palą...

Skuteczne, porządkujące działania pan prezydent podejmował już dwie dekady temu - „Gazeta Wyborcza oskarżała wówczas Wałęsę o próbę podważenia fundamentów demokracji. Dzisiaj „GW" jest z nim w ideologicznym sojuszu. Sam Wałęsa mówi, wypisz, wymaluj językiem generała Jaruzelskiego, który niegdyś był dla niego śmiertelnym wrogiem. O grożącym nam puczu mówił też Tadeusz Mazowiecki, swego czasu z Wałęsą głęboko skłócony. Jak widać, powszechnie panująca opinia, jakoby Jarosław Kaczyński dzielił Polaków, jest fałszywa. Kaczyński Polaków jednoczy.

Słowo pucz jest dzisiaj przepustką na salony. Niejaki Krzysztof Łoziński, były działacz „Solidarności" i instruktor aikido, był przez jeden dzień bohaterem wszystkich mediów, bo w Radiu Zet oskarżył Kaczyńskiego o „dążenie do wywołania rozruchów i przeprowadzenia puczu". - Mówię to otwarcie, bo widzę ten plan - stwierdził karateka jasnowidz. -  Najlepiej by było, jakby policja zaczęła strzelać do ludzi, a on wtedy dokonałby przewrotu.

Furorę zrobił również socjolog Ireneusz Krzemiński: - Ja jestem przerażony tym, co się w Polsce dzieje. I widzę bardzo wyraźnie niezwykle dobrze przygotowaną kampanię PiS i Radia Maryja, która prowadzi do destabilizacji państwa.

Łoziński widzi, Krzemiński widzi. Ale co tak naprawdę widzą? Gdzie są te przygotowania i te rozruchy? Bo mam wrażenie, że obaj dżentelmeni po prostu naczytali się pewnej gazety i naoglądali bez umiaru pewnej telewizji i stąd dręczące ich koszmary.

W Polsce partia opozycyjna zorganizowała w ostatnim czasie kilka ulicznych manifestacji, podczas których głoszono ostre, antyrządowe hasła. Wydaje mi się, że w całym demokratycznym świecie antyrządowe wiece, w trakcie których obrzuca się premiera najgorszymi inwektywami i paraduje się z jego karykaturami nie są niczym nadzwyczajnym.

Gdyby przyjąć kryteria Łozińskiego i Krzemińskiego, z „pełzającym puczem" mieliśmy m.in. do czynienia we Włoszech, za rządów Silvia Berlusconiego. W lutym ubiegłego roku przeciwko „Il Cavaliere" wyszło na ulice milion Włochów w 200 miastach. Można więc tutaj mówić wręcz o megapuczu.

Widmo przewrotu krąży też nad Hiszpanią, gdzie manifestanci biją się z policją (jak dwa miesiące temu w Walencji), a kukły premiera Mariano Rajoya są palone regularnie. Na jednym z protestów z dymem poszła też podobizna pani Merkel (socjolog Krzemiński uzna zapewne ten fakt za zapowiedź zbombardowania przez Hiszpanów Bundestagu).

Z kolei w Stanach Zjednoczonych na billboardzie wykupionym przez Tea Party w Iowa pojawiły się trzy zdjęcia: Baracka Obamy, Włodzimierza Lenina i Adolfa Hitlera, każde z podpisem Change (Zmiana). Prezydent USA występujący na transparentach z domalowanym, charakterystycznym wąsikiem to już standard, na który komentatorzy nawet nie zwracają uwagi.

Wstyd na całą Unię

Nie chciałbym w tym miejscu drwić ani z Wałęsy, ani z Mazowieckiego, bo moje zasługi dla Polski w porównaniu z ich zasługami są żadne, lecz muszę jednak zadać im kilka pytań. Czy w ostatnich miesiącach doszło nad Wisłą do ulicznych zamieszek o charakterze politycznym, w których zostali ranni jacyś policjanci? Czy jakikolwiek minister, wiceminister, doradca premiera czy prezydenta stał się obiektem fizycznej agresji? Czy rzucono w kogoś jajkiem? Czy jakiś krewki wyborca kogoś szarpnął (tak jak przydarzyło się to Nicolasowi Sarkozy'emu na początku kampanii prezydenckiej we Francji)? Ile szyb wybito podczas marszów organizowanych przez PiS w Warszawie? Ile kostek wyrwano z bruku? Dlaczego kilka lat temu przed Europejskim Szczytem Gospodarczym, witryny sklepów w centrum stolicy były zabite dechami, by chronić je przed antyglobalistami? I dlaczego teraz nikt tego nie robi, kiedy pod oknami przemierza pochód zwolenników telewizji Trwam?

Profesor Krzemiński mówi: - Są politycy, którzy kłamstwem potrafili wyprowadzić dzisiaj tysiące ludzi na ulice. W tej kwestii pełna zgoda. Rzeczywiście, kłamstwa Donalda Tuska i jego ekipy mają bardzo mobilizujący wpływ na dziesiątki tysięcy Polaków.

Premier jednak nie poprzestaje w swoich wysiłkach, czego świadkami byliśmy w ubiegły piątek. Tusk opowiadał dziennikarzom niestworzone historie dotyczące organizacji dwóch wizyt w Katyniu. Jego zdaniem Kancelaria Prezydenta nie informowała KPRM o zamiarach Lecha Kaczyńskiego w związku z podróżą do Rosji. Kilka minut później w Internecie zaczął krążyć skan znanego już wcześniej dokumentu, który obnażał manipulację premiera RP. Proszę wybaczyć to porównanie, ale jeśli mnie pamięć nie myli, ostatnim politykiem, który tak bezczelnie łgał przed opinią publiczną, był Bill Clinton. Czym innym jest jednak kłamstwo w sprawie seksu ze stażystką w Białym Domu, a czym innym kłamstwo w sprawie śmierci prezydenta RP. Wstyd, panie premierze, wstyd na całą Unię Europejską.

Mam tylko nadzieję, że nie jest kłamstwem inna obietnica szefa rządu: że on sam nie będzie nikogo ścigał za słowa. Albowiem kilku jego współpracowników już zażądało sprawdzenia, czy 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu nie doszło do znieważenia premiera i prezydenta. Gdyby byli równie dociekliwi za kadencji poprzedniej głowy państwa, musieliby powtarzać każdego poranka, przez 1570 dni: - Czy nie doszło do znieważenia prezydenta? Czy nie doszło do znieważenia prezydenta? Czy nie doszło do znieważenia prezydenta? Czy nie doszło...

Chyba nie muszę przypominać wytrawnym czytelnikom „Rzeczpospolitej" wszystkich obraźliwych wypowiedzi Stefana Niesiołowskiego i Janusza Palikota. Ale przypomnę parę haseł ze słynnego Błękitnego Marszu zorganizowanego przez Platformę w październiku 2006 roku: „Kiedyś zabory, potem komunizm, teraz Kaczory". Albo: „PiS to PZPR bis: raz zdobytej władzy nigdy nie oddadzą". I jeszcze: „Precz z dyktaturą kurdupli umysłowych". Nie mogło też oczywiście zabraknąć zdjęcia Lecha Kaczyńskiego ze stryczkiem zaciskającym się na szyi.

A pamiętne „Giertych do wora, wór do jeziora", wykrzykiwane przez licealistów? Kiedy grożono śmiercią ministrowi edukacji narodowej (dziś cudownie nawróconemu), zdecydowana większość mediów nie doszukiwała się w tym zalążków puczu, wręcz przeciwnie - były zachwycone spontaniczną „inicjatywą młodych Polaków".

A jeśli uwierzę...

Żeby nie pozostawiać wątpliwości: nie nazwałbym Tuska zdrajcą i twierdzę, że taki epitet ze strony zwolenników PiS jest nadużyciem. Nie śpiewam „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie". Nie sądzę, byśmy musieli „odzyskiwać" niepodległość, bo nie przypominam sobie, byśmy ją w ostatnim czasie stracili. Przewaga prorządowych mediów jest ogromna, ale nie podpisuję się pod tezą, iż w Polsce nie ma wolności słowa. Ostatnie wypowiedzi Antoniego Macierewicza na temat Rosji uważam za karygodne. I nie wierzę, by Donald Tusk dążył do wprowadzenia stanu wojennego, bo do tego trzeba mieć jednak cojones.

Ale nie wierzę także w pucz Kaczyńskiego, stojącego na czele oddziału moherowych beretów. Jeśli kiedyś uwierzę, zaprowadźcie mnie, proszę, do lekarza.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę