Taksówkarzu, zablokuj się sam

Zamiast blokować miasta, kierowcy taksówek mogli zorganizować akcję darmowego dowożenia pacjentów do szpitali. Koszty takie same, korzyści znacznie większe - pisze publicystka "Rz"

Publikacja: 24.05.2012 20:33

Agnieszka Rybak

Agnieszka Rybak

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Pamiętają państwo scenę na poczcie z kultowego filmu Stanisława Barei "Co mnie zrobisz, jak mnie złapiesz"? Sznur zrezygnowanych ludzi wije się w kolejce przez całą salę, czekają na dostęp do okienka. Jeden z oczekujących trzyma pod pachą ryczący odbiornik. "Przepraszam, czy to radio mogłoby być trochę ciszej?"  - pyta grzecznie umęczona kolejkowiczka. "Ciszej to nie, ale może głośniej"  - odpowiada właściciel i podkręca głośnik na full, przez co sytuacja staje się jeszcze trudniejsza do zniesienia.

Zakładnicy pilnie poszukiwani

Scena z Barei przypomniała mi się, gdy tkwiłam w gigantycznym korku na moście Siekierkowskim. Z tatą, którego musiałam dowieźć do szpitala na wizytę zaplanowaną akurat na ten dzień, gdy w Warszawie swój protest zorganizowali taksówkarze. W specjalistycznych przychodniach terminy ustalane są z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. O przełożeniu wizyty nie ma mowy. Na miejscu spotkaliśmy innych udręczonych pacjentów  - często starszych, a na pewno chorych  - którzy na spóźnionych lekarzy musieli poczekać dłużej niż zwykle, a potem resztkami sił w upale wrócić dodomów.

Nie oceniam tutaj słuszności protestów. Jest jednak coś bardzo niepokojącego w przeświadczeniu ich organizatorów, że muszą być uciążliwe, aby były skuteczne. Uciążliwe dla innych obywateli, bo przecież nie dla władzy. Kilka miesięcy temu w podobny sposób swoją złość na zbyt drogie paliwo manifestowali kierowcy. Skrzyknięci w watahy lokalni blokersi, z naklejonymi na szybach kartkami z przekreślonym dystrybutorem, wlekli się po trasach szybkiego ruchu z prędkością 20 km na godzinę. Realizując swój plan, czyli powodując gigantyczne korki. Być może bawili się przy tym nieźle, znacznie gorzej jednak czuli się podróżni, którzy tego dnia mieli do pokonania kilkaset kilometrów.

Kiedy lekarze protestują (słusznie) przeciwko nakładaniu na nich przez NFZ dodatkowych biurokratycznych obciążeń, to jedyną formą, jaka im przychodzi do głowy, jest wypisanie pacjentowi pełnopłatnej recepty. Jest chory? I tak się męczy? Więc niech się jeszcze zdenerwuje i publicznie okaże swą złość. Może będzie z tego jakaś dla lekarzy korzyść.

By żyło się gorzej

Czy ktoś, kto wybierał tę formę protestu, pomyślał o tym, że czyni z pacjenta zakładnika? Że to chory człowiek, a nie rząd, zrealizuje pełnopłatną receptę, wydając ostatnie pieniądze z niewielkiej emerytury czy renty. A może, widząc cenę w aptece, zrezygnuje zdalszego leczenia.

Tym, co łączy te wszystkie sprawy, jest absurdalność formy. Wybranej, by utrudnić życie nie władzy, lecz współobywatelom. Kiedy "oburzeni" protestowali na Wall Street, otoczyli barierkami budynek giełdy, a zaplecze socjalne zrobili sobie w parku, nie na jezdni. Grecy podczas ubiegłorocznych protestów potrafili znaleźć w Atenach Ministerstwo Finansów oraz kilka innych ważnych urzędów i tam wyrazić swój gniew.

A w Polsce? Pod Ministerstwo Finansów nikt się nawet nie wybiera, bo i tak zostało na stałe zablokowane z powodu budowy drugiej linii metra. Kiedy jednak dwa tygodnie temu "Solidarność"otoczyła Sejm i przez kilka godzin nie pozwoliła wyjść z budynku wybrańcom narodu, rozgorzała dyskusja, jak daleko można się posunąć w protestach. Uciążliwość przymusowego pozostawania w jednym miejscu przez kilka godzin okazała się tak duża, że widzieliśmy parlamentarzystów próbujących ukradkiem forsować barierki.

Skąd taka reakcja? Przez chwilę posłowie znaleźli się w roli zakładników, którą na co dzień odgrywają zwykli obywatele. Coś trzeba było zrobić, jakoś zareagować. W sobie właściwy sposób zachęcał do tego Lech Wałęsa.  - Gdybym był na miejscu premiera Tuska, dałbym polecenie, by spałować działaczy "Solidarności" z przewodniczącym Piotrem Dudą na czele  - rzucił. - Nie mają prawa robić aresztu dla premiera, blokować Sejmu. To cywilbanda.

Drodzy protestujący  - pomyślcie chwilę. Trudno się pochylić nad argumentami o wysokich cenach benzyny, kiedy z powodu waszego protestu człowiek wlecze się w ślimaczym tempie po drodze, która szybkiego ruchu i tak jest tylko z nazwy. Do tego spalając dwa razy więcej drogiego paliwa. Absurdalność wybranej przez was formy protestu jest tak oczywista, że aż bolesna. Tak samo nikt, stojąc w upalny dzień w sprokurowanym przez taksówkarzy korku, nie zastanowi się nad argumentami przeciwko deregulacji profesji. Można co najwyżej ubolewać nad bezradnością policji, której udało się jedynie wystawić 12 mandatów na łączną kwotę 2 350zł.

Jeśli więc taksówkarze chcą nas przekonać, że pełnią zawód zaufania publicznego, to  - zamiast blokować miasto  - mogliby ogłosić, że w tym czasie wożą za darmo pacjentów do placówek służby zdrowia. Potem zaś wysłać delegację pod Sejm izłożyć tam petycję. Koszt ten sam, efekt bez porównania lepszy.

W protestach "na złość" gubi się zdrowy rozsądek i dobro wspólne. Nikt nie chce pamiętać słów Jana Pawła II, że solidarność to brzemię niesione razem. Nigdy jeden przeciw drugiemu. Nie jest wielką sztuką sprawić, by żyło się nam gorzej. Tylko czy o to chodzi?

Pamiętają państwo scenę na poczcie z kultowego filmu Stanisława Barei "Co mnie zrobisz, jak mnie złapiesz"? Sznur zrezygnowanych ludzi wije się w kolejce przez całą salę, czekają na dostęp do okienka. Jeden z oczekujących trzyma pod pachą ryczący odbiornik. "Przepraszam, czy to radio mogłoby być trochę ciszej?"  - pyta grzecznie umęczona kolejkowiczka. "Ciszej to nie, ale może głośniej"  - odpowiada właściciel i podkręca głośnik na full, przez co sytuacja staje się jeszcze trudniejsza do zniesienia.

Zakładnicy pilnie poszukiwani

Scena z Barei przypomniała mi się, gdy tkwiłam w gigantycznym korku na moście Siekierkowskim. Z tatą, którego musiałam dowieźć do szpitala na wizytę zaplanowaną akurat na ten dzień, gdy w Warszawie swój protest zorganizowali taksówkarze. W specjalistycznych przychodniach terminy ustalane są z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. O przełożeniu wizyty nie ma mowy. Na miejscu spotkaliśmy innych udręczonych pacjentów  - często starszych, a na pewno chorych  - którzy na spóźnionych lekarzy musieli poczekać dłużej niż zwykle, a potem resztkami sił w upale wrócić dodomów.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?