Tajemnica dyplomatyczna jest potrzebna

Jeśli ktoś żąda, by MSZ ujawnił treści rozmów polskich dyplomatów z opozycjonistami w kraju, w którym za takie kontakty pierwsi są uznawani za personae non gratae a drugich wsadza się do aresztów, to chciałbym, by interesu RP przed takimi żądaniami broniło prawo – pisze rzecznik MSZ

Publikacja: 31.10.2012 10:20

Tajemnica dyplomatyczna jest potrzebna

Foto: Archiwum

Red

Redaktor Marek Magierowski w „Rz" z 29.10 („Polacy, nic się nie stało") krytykuje plany wprowadzenia „tajemnicy dyplomatycznej", podnosząc larum, że „pozwalałaby na jeszcze drastyczniejsze (sic!) odcięcie mediów od jakichkolwiek (sic!) informacji na temat działalności MSZ". W podobnym tonie wypowiada się wielu innych publicystów tzw. prawicy i np. poseł PiS Witold Waszczykowski.

To zadziwiające. Trzy dni wcześniej na stronie pierwszej ta sama „Rz" stawiała MSZ zarzut dokładnie odwrotny: „Resort nie zadbał też o to, by mieć możliwość objęcia części informacji tajemnicą dyplomatyczną" – oskarżał red. Mariusz Staniszewski. – „Dlatego teraz MSZ musi zgodnie z prawem udostępniać wszystkie jawne dokumenty".

Gdy momentalnie okazało się, że resort od miesięcy przygotowuje przepisy o „tajemnicy dyplomatycznej", „Rzeczpospolita" odwróciła ostrze ataku o 180 stopni. Z „dlaczego tego nie robicie?" na „co prawda robicie, cośmy chcieli, ale jakże to groźne dla demokracji!".

Ta łatwość w stawianiu wzajemnie wykluczających się zarzutów pokazuje podstawowy problem części samotabloidyzujących się mediów. Chodzi już tylko o to, by przyłożyć – w tym wypadku rządowi. Logika i interes publiczny nie mają znaczenia, gdy potrzebny jest kij.

Norma w demokracji

Dlaczego MSZ niedługo, przedstawiając projekt nowej ustawy o służbie zagranicznej, zaproponuje tajemnicę dyplomatyczną? W skrócie - dlatego, że gdybyśmy mieli ujawniać zgodnie z dzisiejszymi przepisami wszystko, to niedługo nikt z naszymi dyplomatami nie chciałby już rozmawiać. W tej chwili MSZ dostaje w ramach ustawy o dostępie do informacji publicznej pytania o szczegóły rozmów w cztery oczy na najwyższych szczeblach, o notatki będące  podstawą do planowanych negocjacji, czy – jak z „Rzeczpospolitej"– o szczegóły spotkań naszych dyplomatów z przedstawicielami opozycji w krajach dyktatorskich. Jest jasne, że te rzeczy interesują nie tylko zatroskanych o dobro kraju obywateli i dziennikarzy.

W nowych przepisach chodzi o to, by skuteczniej unikać problemów takich, jak upublicznienie części danych o pomocy zagranicznej MSZ. To oczywisty i bolesny błąd polskiej dyplomacji

W uzasadnionych przypadkach dyplomacja musi więc mieć możliwość odmówienia podania takich informacji – ze względu na interes państwa i dobro naszych partnerów zagranicznych, obojętnie czy jest to premier innego kraju, czy przedstawiciel gnębionej opozycji.

Tę wyjątkowość dyplomacji dostrzegają przepisy prawne o jawności dokumentów publicznych w wielu demokracjach. Mówią o ochronie danych dyplomatycznych, często podkreślając – z czego red. Magierowski niesłusznie szydzi – zwłaszcza delikatność negocjacji międzyrządowych. Niemiecka ustawa o regulacji dostępu do informacji mówi, że swobodnego dostępu nie ma „jeśli upublicznienie informacji może wywrzeć negatywny wpływ na stosunki międzynarodowe" (§ 1 ust. 1 punkt 2) czy „o ile i tak długo jak naruszałoby to konieczną do zachowania poufności negocjacji międzynarodowych" (§ 3 ust 3 punkt a). Brytyjski Freedom of Information Act mówi o wyłączeniu z pełnego dostępu informacji „wpływających na stosunki międzynarodowe" (§ 27). Za informacje wymagające szczególnej ochrony uznaje się m.in. instrukcje negocjacyjne, również dotyczące UE, jeśli są one przedmiotem uzgodnień międzyresortowych. Podobne regulacje prawne ma Francja i Włochy, w tym ostatnim kraju zresztą doprecyzowane tylko na poziomie wewnętrznych przepisów ministerstwa.

Polski MSZ chce zawrzeć „tajemnicę dyplomatyczną" (nazwa robocza) w ustawie, po konsultacjach międzyresortowych i społecznych. Nie chcemy, by nowe przepisy deptały reguły jawności informacji publicznych, który jest podstawą demokracji. Jedynie - by ustanawiały wyjątki tam, gdzie jest to bezwzględnie konieczne - na jasnych zasadach.

Ciąg wpadek MSZ?

Naturalnie, w nowych przepisach chodzi też o to, by skuteczniej unikać problemów takich, jak upublicznienie części danych o pomocy zagranicznej MSZ.

To oczywisty i bolesny błąd polskiej dyplomacji. Niskiej rangi urzędnik, poproszony przez zagranicznych naukowców o udostępnienie pewnych danych o polskiej pomocy zagranicznej, wysłał ich stanowczo za dużo. Wrażliwe (choć jawne) dane dotyczące m.in. Białorusi zawisły na ogólnodostępnym serwerze. Nigdy nie powinno było do tego dojść. Ta sprawa pokazała, że liczenie na zdrowy rozsądek urzędników nie zawsze wystarcza. To dodatkowy argument za wprowadzeniem „tajemnicy dyplomatycznej".

Ministerstwo, jak zwykle w podobnych (nieprawidłowości przy wydawaniu wiz w Łucku, wulgarne słowa w komiksie z Chopinem dwa lata temu) wypadkach, zareagowało szybko i stanowczo – na nasza prośbę naukowcy zdjęli dane ze swej strony, winny karygodnej nieostrożności urzędnik został zwolniony z MSZ, zaostrzamy reguły posługiwania się tego typu informacjami.

„Rzeczpospolita", podobnie jak inne media prawicowe i opozycja, rozdmuchuje sprawę do „serii wycieków z MSZ", dodając do niej kwestie całkowicie nieprzystające: kilka PiT-ów wysłanych działaczom niezależnym na Białorusi za ich oficjalne uczestnictwo w konferencji UE w Warszawie oraz rzekome zaniechania Ministerstwa w kwestii Alesia Bialackiego.

Jeszcze raz wyjaśniam. PiT-y przez osiem miesięcy od  ich wysłania nie stały się powodem jakichkolwiek represji. Część z adresatów publicznie deklarowała, że nie mają nic przeciwko ich otrzymaniu. W niezależnych mediach białoruskich prócz krytycznych pojawiły się głosy, że MSZ zrobił dobrze (Andriej Dmitriew z ruchu „Mów Prawdę" czy Tatiana Rewiaka z „Wiasny"). Ponownie deklaruję jednak: MSZ nie wysyłał i nie będzie wysyłał PiT-ów za udział w nawet najgłośniejszych konferencjach nikomu, kto deklaruje, że sobie tego nie życzy.

W sprawie Bialackiego „Rz" formułuje zarzut: „Ministerstwo nie poinformowało prokuratury, że spełnienie prośby Białorusi [o pomoc prawną] może być podstawą do postawienia go przed sądem". Powtarzam: MSZ do 28 czerwca 2011 r., gdy prokuratura wysłała dane na Białoruś, nie miało konkretnej informacji o białoruskim wniosku prawnym w sprawie Bialackiego. Natomiast od stycznia 2011 roku mieliśmy ogólne sygnały, że zagraniczne konta opozycjonistów mogą być wykorzystywane przez reżim i dlatego ostrzegaliśmy przed pochopnym udostępnianiem danych na Białoruś inne instytucje państwowe, w tym prokuraturę. Jak wiadomo, Prokurator Generalny ukarał winnych wysłania na Białoruś danych o kontach Bialackiego. A Minister Spraw Zagranicznych przepraszał za błędy państwa polskiego w tej sprawie.

Strzec państwa

Redaktor Magierowski wraca do rzekomych moich „nacisków" na redakcję MSZ. Nacisków nie było – redaktorzy „Rz" do dziś nie podali jednego przykładu moich gróźb czy prób szantażu. Była próba przekonania autora a potem zastępcy redaktora naczelnego, że tezy pytań  są dziwaczne (patrz niżej). Że porównywanie sprawy PiT z danymi Bialackiego jest nieuzasadnione. I że propaganda Łukaszenki może wykorzystać robienie przez polską gazetę skandalu z faktu, iż czołowi opozycjoniści wzięli udział w oficjalnej konferencji UE, dostali za to diety i PiT-y.

Oczywiście, ważne było dla mnie to, kto przysłał MSZ te pytania – samego tekstu red. Gmyza przecież nie widziałem. Red. Gmyza nie tylko ja znam z tego, że nie umieszcza on w tekstach odpowiedzi na pytania wówczas, gdy nie pasują one do jego tez. Ledwie pół roku temu redakcja „Rz" przepraszała na łamach Ministra Sikorskiego i Czytelników za zmyślony przez red. Gmyza tekst („Spór Bartoszewskiego z Sikorskim", 23.02.12 http://www.rp.pl/artykul/23,824371-Spor-Bartoszewskiego-z-Sikorskim.html).

Red. Magierowski udaje Greka sugerując, że między administracją a mediami (nie tylko w Polsce) nie ma nieformalnych rozmów o sprawach – i tekstach – dotyczących delikatnych a żywotnych dla kraju interesów. I to rozmów inicjowanych przez obie strony. Takie rozmowy nie są niczym zdrożnym pod warunkiem, że każdy jasno przedstawia swe intencje, nikt nikomu nie grozi i druga strona po wymianie zdań wybiera to, co uważa za słuszne. „Rzeczpospolita" tak zrobiła – a ja nadal uważam jej wybór za nieodpowiedzialny.

Publicysta „Rz" ma rację – naciski polityków na media „niemal natychmiast wypływają na światło dzienne". „Rzeczpospolita" czekała z ujawnieniem rzekomego „skandalu" osiem dni. Nie wiem dlaczego. Wiem, że gdyby w istocie chodziło o naciski, redaktorzy „Rz" powiadomiliby świat natychmiast po moim telefonie. Ponieważ nie mam nic do ukrycia, proponuję redakcji „Rz", by albo podała mnie za nadużycie funkcji publicznej (np. z art. 231 KK) do sądu, gdzie wszystko wyjaśnimy - albo przestała opowiadać o naciskach.

Na pytania red. Gmyza, czy ambasador RP na Białorusi szantażował opozycjonistów białoruskich i to na prośbę rzecznika ministerstwa, odpowiadam: To maniakalne brednie.

Gdy red. Gmyz lub inny dziennikarz znów zapyta mnie o sprawę podobną do PiT, będę miał prawo rozmawiać z nim i redakcją, ale nie będę zasłaniał się nowymi przepisami prawnymi.

Jednak jeśli ktoś, jak red. Gmyz, żąda, by MSZ ujawnił daty i treści rozmów polskich dyplomatów z opozycjonistami w kraju, w którym za takie kontakty pierwsi są uznawani za personae non gratae a drugich wsadza się do aresztów, to chciałbym, by interesu RP przed tak szaleńczymi żądaniami broniło prawo. Czyli „tajemnica dyplomatyczna".

Wciąż mam nadzieję, że redaktorzy Gmyz i Magierowski dostrzegą, iż interesy naszego wspólnego państwa istnieją nawet wówczas, gdy nie rządzi nim ich ulubiona partia.

Autor jest rzecznikiem MSZ, wcześniej dziennikarz „Gazety Wyborczej"

Redaktor Marek Magierowski w „Rz" z 29.10 („Polacy, nic się nie stało") krytykuje plany wprowadzenia „tajemnicy dyplomatycznej", podnosząc larum, że „pozwalałaby na jeszcze drastyczniejsze (sic!) odcięcie mediów od jakichkolwiek (sic!) informacji na temat działalności MSZ". W podobnym tonie wypowiada się wielu innych publicystów tzw. prawicy i np. poseł PiS Witold Waszczykowski.

To zadziwiające. Trzy dni wcześniej na stronie pierwszej ta sama „Rz" stawiała MSZ zarzut dokładnie odwrotny: „Resort nie zadbał też o to, by mieć możliwość objęcia części informacji tajemnicą dyplomatyczną" – oskarżał red. Mariusz Staniszewski. – „Dlatego teraz MSZ musi zgodnie z prawem udostępniać wszystkie jawne dokumenty".

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?