Przybywa pytań o Smoleńsk

Rząd od wielu miesięcy powtarza, że nie ma podstaw do wznowienia prac komisji Millera. Niedługo może się jednak okazać, że nikt już nie będzie chciał znać nowych ustaleń tego ciała – zauważa dziennikarz „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 09.04.2013 23:07 Publikacja: 09.04.2013 18:52

Paweł Majewski

Paweł Majewski

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski KS Krzysztof Skłodowski

Od czasu opublikowania wyników prac Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (zwanej też od nazwiska przewodniczącego komisją Millera) pojawiło się wiele zastrzeżeń do ustaleń rządowych ekspertów na temat katastrofy w Smoleńsku. Jednak za każdym razem, gdy zostają wykazane kolejne braki i nieścisłości, rząd Donalda Tuska twardo obstaje przy raporcie. Ta polityka wkrótce może się zemścić, bo szybko rośnie liczba wątpliwości, z którymi przedstawiciele komisji nie są w stanie sobie poradzić.

Jak kto mierzy

Pytania o konieczność wznowienia prac komisji Millera pojawiły się po ujawnieniu przez „Rzeczpospolitą", że biegli powołani przez Naczelną Prokuraturę Wojskową zmierzyli brzozę, na której rządowy Tu-154M miał stracić kawałek skrzydła, co z kolei miało być przyczyną beczki autorotacyjnej i uderzenia w ziemię. Okazuje się, że drzewo zostało złamane wyżej, niż opisali to rządowi eksperci. Reakcje były zaskakujące. – Przyczyną nie było zderzenie z brzozą, tylko zejście poniżej pułapu minimum – stwierdził rzecznik rządu Paweł Graś, zaskoczony pytaniem w radiowym studiu.

Przez kilka dni nikt nie przyszedł mu w sukurs. Zamilkł szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek, przedstawiany jako szef zespołu, który ma „walczyć z kłamstwami smoleńskimi", czyli bronić rządowej wersji przyczyn katastrofy. A gdy wreszcie zabrał głos, podkreślał głównie to, że prokuratorzy zastrzegają, iż „przełamanie drzewa ma charakter nieregularny". Jego zdaniem drzewo mogło się złamać półtora metra wyżej niż miejsce, gdzie miało dojść do jego pierwszego kontaktu ze skrzydłem.

Inną teorię ma Donald Tusk

. – Ponieważ na końcu komunikaty prokuratury i komisji Millera zbliżyły się do tych 510 cm, to w zależności od tego, jak kto mierzy, czy od podstawy złamania, czy od korzenia, czy od mchu etc., zależą różne wyniki – stwierdził, po raz kolejny odrzucając możliwość wznowienia prac komisji Millera.

Premier zbeształ również wojskowych śledczych, którzy ujawnili różnicę pomiarów. – Nie pierwszy raz mamy do czynienia z brakiem fachowości, jeśli chodzi o komunikację społeczną ze strony prokuratury – ocenił szef rządu, wykorzystując fakt, że w pierwszym komunikacie śledczy podali omyłkowo błędną wysokość, którą potem sprostowali. Wyjaśnienia suflowała rządowi również część lewicowej opozycji oraz publicystów. Joanna Senyszyn z SLD i komentator „Gazety Wyborczej" kpili z prokuratorów i „Rz", przekonując, że drzewa przecież rosną. Nie przeszkadzał im jakoś fakt, że nie znalazł się dotąd naukowiec, który potwierdziłby tak duży przyrost złamanej brzozy. Wiara Donalda Tuska, że zespół Laska obali zarzuty krytyków, na razie nie jest poparta żadnymi dowodami. Zespół miał już okazję bronić tez raportu Millera. W redakcji „Gazety Wyborczej" odbyło się spotkanie, na którym padły pytania o rzetelność ustaleń. Jednak mimo sprzyjającej atmosfery nie udało się rozwiać wątpliwości.

Zamazany punkt

Eksperci byli pytani, dlaczego w załączniku do raportu, który przedstawia mapę terenu z profilem podejścia do lądowania, zamazali w programie graficznym punkt określany jako TAWS38. Zespół parlamentarny kierowany przez posła PiS Antoniego Macierewicza powołuje się na odczyty rejestratorów samolotu, które wskazują, że w tym miejscu samolotem targnął tak silny wstrząs, iż zetknęły się czujniki informujące o lądowaniu maszyny. Ich zdaniem może być to miejsce wybuchu w kadłubie samolotu.

Byli członkowie komisji Millera mają na ten temat do powiedzenia tyle, że „ten punkt (...) nie wnosi żadnych nowych informacji". – Samolot przelatywał przez bardzo gęste skupiska drzew i doszło do uszkodzenia tego sensora – tłumaczył mgr inż. Piotr Lipiec.

Eksperci uznali, że samolot rozpadał się w powietrzu, uderzając o drzewa. Miało to wprowadzić system TAWS w błąd. Nie dodali jednak, że jest to tylko hipoteza. Ingerencja w programie graficznym nie dodaje jej wiarygodności. Tym bardziej że eksperci nie są w stanie w sposób przekonujący tego wytłumaczyć. – Umieszczenie zbyt wielu informacji na jednym wykresie nie byłoby korzystne dla czytelnika i zrozumienia przyczyn katastrofy – mówił dr Lasek dopytywany przez „Rz". Dodał, że „na profilu lotu nie umieszczono jeszcze całego szeregu innych informacji zgromadzonych i opisanych w Raporcie i Protokole z Załącznikami".

Co innego jednak nieumieszczenie informacji, a co innego jej zamazanie. TAWS38 to jedyny punkt w taki sposób usunięty ze wspomnianego dokumentu.

Byli członkowie komisji Millera nie rozwiali wątpliwości dotyczących innego załącznika do raportu. Na jednej z wizualizacji, która przedstawia moment uderzenia w brzozę, widać wskazania wysokościomierzy odczytane przez komisję. Dwa niezależne zegary barometryczne pokazują, że w tym momencie samolot jest ok. 18 metrów nad ziemią, czyli kilkanaście metrów wyżej niż drzewo, w które miał uderzyć. Rozbieżność komisja tłumaczy tym, iż niektóre zapisy rejestratorów są niewiarygodne. W końcowej części tor lotu wyznaczano na podstawie „śladów na przeszkodach terenowych". Eksperci doszli więc do wniosku, że skoro drzewo jest uszkodzone, musiał to zrobić samolot. Jeden z przedstawicieli komisji ppłk mgr inż. Leszek Filipczyk dodał, że „jeżeli samolot miał kąt pochylenia rzędu 20 stopni, to wskazania radiowysokościomierza były niewiarygodne".

Tu także wkradły się nieścisłości. Wątpliwości dotyczą innego wysokościomierza, niż przywołał ppłk Filipczyk. Wysokościomierz barometryczny, który wskazywał kwestionowaną wysokość, nie reaguje – tak jak wspomniany przez Filipczyka wysokościomierz radiowy – na zmiany kąta maszyny względem ziemi. Badacz pomylił również pochylenie z przechyleniem poziomym. Pochylenie to kąt między dziobem maszyny a ziemią (dotyczy wznoszenia się samolotu), a przechylenie to sytuacja, w której maszyna przechylona jest na jedno ze skrzydeł.

Zdaniem pilotów, z którymi konsultowała się „Rz", odczyty mogą być niewiarygodne i tłumaczyć kilkunastometrową różnicę, ale dotyczy to innego wysokościomierza i nie pochylenia, lecz przechylenia. Dlaczego więc odpowiedź eksperta tak bardzo rozminęła się z zadanym pytaniem?

Gdzie był generał

Wyniki prac wojskowej prokuratury kilkakrotnie podważyły lub podały w poważną wątpliwość ustalenia ekspertów komisji Millera. Co prawda Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie włączyła raport Millera do akt postępowania, ale już kilka dni po jego ogłoszeniu powołała własny zespół biegłych. Mają oni opracować kompleksową opinię dotyczącą wszystkich aspektów katastrofy. Żaden z nich nie jest podwładnym Macieja Laska w komisji badającej wypadki lotnicze. Nie brali oni również udziału w pracach komisji Millera. Zespół zlecił już szereg czynności, niektóre (np. pomiary brzozy) były powtórzeniem prac rządowych ekspertów. Pierwsze pirotechniczne badania wraku z października 2012 r. odbyły się na ich wniosek. Ekspertyza Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii, która była jednym z poważniejszych dowodów pozwalających komisji Millera wykluczyć wybuch na pokładzie, nie dotyczyła szczątków samolotu, ale jedynie przedmiotów przywiezionych z miejsca zdarzenia, m.in. fragmentów ubrań i parasolki.

Zasługą biegłych jest też wniosek o pomoc prawną, który wojskowa prokuratura skierowała do USA na początku tego roku. Po ponad dwóch latach śledczy chcą „uszczegółowienia wyników badań urządzeń TAWS oraz FMS przeprowadzonych w siedzibie ich producenta". Komisja Millera nie skorzystała z takiej możliwości. Urządzenia mogły zapisać więcej, niż znalazło się w raporcie. Wątpliwości dotyczące raportu Millera pojawiły się również wtedy, gry prokuratura opublikowała wyniki prac biegłych z Krakowa. Wbrew temu, co czytamy w stenogramach dołączonych do rządowego raportu, prawidłową wysokość samolotu podawał drugi pilot, a nie dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik. Instytut im. Sehna nie przypisał mu w swoim odczycie żadnego słowa.

Natomiast eksperci, którzy podpisali się pod raportem Millera, wciąż przekonują, że obecność gen. Błasika w kabinie pilotów wynika z „kontekstu sytuacyjnego", i przywołują fragment stenogramu, w którym pada słowo „generałowie". Innym dowodem miało być miejsce odnalezienia ciała generała, ale materiały zgromadzone przez prokuraturę podały tę tezę w wątpliwość. „Sektor pierwszy to kokpit. I wśród znalezionych tam ciał był gen. Błasik" – przekonywał w „Gazecie Wyborczej" były przewodniczący komisji Jerzy Miller.

W tym czasie „Rz" ujawniła

na podstawie materiałów śledztwa, że oprócz gen. Błasika w sektorze utożsamianym z kokpitem znajdowało się również 12 innych ciał i ich fragmentów. Tylko jedno z nich należało do członka załogi. Ciała trzech pozostałych były w innych sektorach.

Sceptyków przybywa

Jak wynika z sondażu opublikowanego w marcu przez CBOS, w czasie gdy w mediach trwała rządowa ofensywa związana z tworzeniem „zespołu Laska", malała wiara Polaków, że przyczyną wypadku była katastrofa. Przez trzy miesiące (od listopada 2012 r. do lutego tego roku) liczba zwolenników hipotezy zamachu wzrosła do 33 proc. (aż o 7 punktów procentowych). Jeszcze szybciej spada liczba osób, które wierzą w oficjalną wersję katastrofy. Od maja 2012 r. ubyło ich aż o 12 punktów procentowych. Już tylko 12 proc. respondentów uważa, że rząd nie ma w tej sprawie sobie nic do zarzucenia.

Premier Donald Tusk zdaje się tych tendencji nie dostrzegać. Jego partia wciąż jest na czele większości sondaży preferencji wyborczych, a na konferencjach prasowych tylko niewielka grupa dziennikarzy poświęca nowym doniesieniom, kwestionującym raport Millera, więcej uwagi. Z tych pozycji łatwiej jest zignorować fakt, że rządowej wersji przybyło oponentów.

Prace ekspertów zespołu parlamentarnego pod kierownictwem Antoniego Macierewicza są prezentowane na polskich i zagranicznych uczelniach i uzyskują tam akceptację. Prof. Wiesław Binienda odwiedził kilka ośrodków badawczych, m.in. w Polsce i Chinach, był również gościem prestiżowej konferencji w Stanach Zjednoczonych. Polskie środowisko akademickie własnym sumptem (nie otrzymało pomocy od państwowych instytucji) zorganizowało w październiku Pierwszą Konferencję Smoleńską.

Wiele na to wskazuje, że rząd może przegapić moment, w którym braki i nieścisłości zawarte w raporcie państwowej komisji będą zbyt trudne do obronienia.

Od czasu opublikowania wyników prac Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (zwanej też od nazwiska przewodniczącego komisją Millera) pojawiło się wiele zastrzeżeń do ustaleń rządowych ekspertów na temat katastrofy w Smoleńsku. Jednak za każdym razem, gdy zostają wykazane kolejne braki i nieścisłości, rząd Donalda Tuska twardo obstaje przy raporcie. Ta polityka wkrótce może się zemścić, bo szybko rośnie liczba wątpliwości, z którymi przedstawiciele komisji nie są w stanie sobie poradzić.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?