Od czasu opublikowania wyników prac Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (zwanej też od nazwiska przewodniczącego komisją Millera) pojawiło się wiele zastrzeżeń do ustaleń rządowych ekspertów na temat katastrofy w Smoleńsku. Jednak za każdym razem, gdy zostają wykazane kolejne braki i nieścisłości, rząd Donalda Tuska twardo obstaje przy raporcie. Ta polityka wkrótce może się zemścić, bo szybko rośnie liczba wątpliwości, z którymi przedstawiciele komisji nie są w stanie sobie poradzić.
Jak kto mierzy
Pytania o konieczność wznowienia prac komisji Millera pojawiły się po ujawnieniu przez „Rzeczpospolitą", że biegli powołani przez Naczelną Prokuraturę Wojskową zmierzyli brzozę, na której rządowy Tu-154M miał stracić kawałek skrzydła, co z kolei miało być przyczyną beczki autorotacyjnej i uderzenia w ziemię. Okazuje się, że drzewo zostało złamane wyżej, niż opisali to rządowi eksperci. Reakcje były zaskakujące. – Przyczyną nie było zderzenie z brzozą, tylko zejście poniżej pułapu minimum – stwierdził rzecznik rządu Paweł Graś, zaskoczony pytaniem w radiowym studiu.
Przez kilka dni nikt nie przyszedł mu w sukurs. Zamilkł szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek, przedstawiany jako szef zespołu, który ma „walczyć z kłamstwami smoleńskimi", czyli bronić rządowej wersji przyczyn katastrofy. A gdy wreszcie zabrał głos, podkreślał głównie to, że prokuratorzy zastrzegają, iż „przełamanie drzewa ma charakter nieregularny". Jego zdaniem drzewo mogło się złamać półtora metra wyżej niż miejsce, gdzie miało dojść do jego pierwszego kontaktu ze skrzydłem.
. – Ponieważ na końcu komunikaty prokuratury i komisji Millera zbliżyły się do tych 510 cm, to w zależności od tego, jak kto mierzy, czy od podstawy złamania, czy od korzenia, czy od mchu etc., zależą różne wyniki – stwierdził, po raz kolejny odrzucając możliwość wznowienia prac komisji Millera.