W Ameryce, gdzie mieszkam od ponad 40 lat, wszyscy wiedzieliśmy, że coś się może zdarzyć, choć przez ostatnie 12 lat było względnie spokojnie. Od zamachów na WTC w 2001 r. przeprowadzanych jest wiele przygotowań na wypadek ewentualnych działań terrorystów. W metrze czy na stadionach normą już są ostrzeżenia, że o wszelkich zauważonych plecakach czy innych pakunkach pozostawionych bez opieki bezwzględnie należy powiadomić służby porządkowe.
Organizowane są także różne szkolenia. Podczas jednego z nich, w którym uczestniczyłam, uczono nas, jak w trudnym momencie zachować zimną krew i samemu kierować spanikowanymi ludźmi, by nie biegali, nie tratowali się itd. Wierzymy, że te przygotowania przynoszą rezultaty. Wiadomo już, że w Bostonie było więcej bomb niż tylko te dwie, które wybuchły – reszta podobno została rozbrojona. Amerykanie więc czują się w miarę bezpieczni i z zaufaniem podchodzą do działań policji i FBI.
Takie tragedie, jak wybuch w Bostonie, wywołują oczywiście poruszenie wśród zwykłych Amerykanów. Przez parę dni po tym wydarzeniu najprawdopodobniej będzie w kraju pewne napięcie, ale nie ma mowy o panice.
Chwilę po wybuchach w Bostonie widziałam, jak w centrum Waszyngtonu nagle pojawiło się nadzwyczajnie dużo policyjnych patroli. Jednak policjanci nie wprowadzali żadnej atmosfery grozy czy paniki, bo nikogo nie kontrolowali. W mediach pojawiły się informacje o możliwych zagrożeniach w innych miastach, ale nie dało się zauważyć żadnego strachu. We wszystkich dużych miastach ulice wyglądały podobnie – liczba patroli została zwiększona – ale nigdzie życie miejskie nie zwolniło. Dwie godziny po wybuchach byłam w centrum miasta i w kinie. Wolnego miejsca parkingowego nie dało się znaleźć – to był dzień jak co dzień.
Być może komuś wydawać by się mogło, że w Ameryce jest szczególnie niebezpiecznie, jednak Amerykanie tego tak na pewno nie odbierają. Przyznam, że kiedy poruszam się czasem wieczorami po pustych, nie najlepiej oświetlonych warszawskich ulicach, na których trudno jest trafić na policjanta, czuję się bardziej zagrożona, niż w Nowym Jorku, już nie mówiąc o Waszyngtonie. W Ameryce obecnie trwa burzliwa debata na temat ograniczenia swobody posiadania broni przez obywateli. Gdy za kilka dni kongresmeni wrócą do dyskusji na temat zmiany przepisów, to na pewno obie strony sporu będą chciały wykorzystać zamach w swoim interesie.