Powszechna jest opinia, że ks. Krzysztof Charamsa oszukał redakcję „Tygodnika Powszechnego". Rzeczywiście: nikt się nie spodziewał, że kilka dni po opublikowaniu w „TP" tekstu rozprawiającego się z poglądami i metodą ks. prof. Dariusza Oko („Teologia i przemoc: przypadek księdza Oko", „TP", 4 października 2015) watykański duchowny ujawni, że jest homoseksualistą, i przystąpi do frontalnego ataku na Kościół z pozycji antyhomofobicznych. Naturalnie, że to bardzo wiele zmienia i w tym sensie redakcja krakowskiego pisma stała się ofiarą tej – jak dziś wszystko na to wskazuje – intrygi. Nie negując wskazanych tu okoliczności, chciałbym jednak zwrócić uwagę na cechy tekstu ks. Charamsy, które powinny zaniepokoić każdą redakcję, a z jakichś powodów nie zaniepokoiły redaktorów z ulicy Wiślnej 12 w Krakowie. Z jakich?
Słowny eksces jak tortury
Pisze – całkiem słusznie – autor filipiki przeciwko ks. Oko, że chrześcijaństwo „sprzeciwia się wszelkiej przemocy. Gdy sprzeciwu brakuje, nasza religia kompromituje się i ginie [...]". W tym kontekście ks. Charamsa wspomina o losie męczenników chrześcijańskich: „Los męczenników to najlepsze potwierdzenie i streszczenie Ewangelii mówiącej o przeciwstawianiu się przemocy nieprzemocą; najdoskonalszy paradygmat przemiany, nawrócenia, a jednocześnie świadectwo miłości, która w ten sposób ewangelizuje świat". Jednakże od tego sprzeciwu wobec przemocy fizycznej, aż do śmierci ofiar, przechodzi autor do „słownej przemocy" (niekiedy „przemocy intelektualnej") pod piórem ks. Oko.
W dalszej części wywodu zwykle zresztą słówko „słowna"/„intelektualna" gubi się, zostaje tylko „przemoc" ks. Oko zestawiona z przemocą tout court, np. rzymskich oprawców chrześcijan. Byłoby to więc to samo – przynajmniej co do istoty – zjawisko. Czy nie za prosta ta asocjacja słownych ekscesów kontrowersyjnego kapłana z rzucaniem chrześcijan dzikim zwierzętom na pożarcie? Już tu uważnemu redaktorowi powinna się zapalić w głowie czerwona lampka: uwaga, autora ponosi! Ale jakoś lampka się nie zapala. Ani tu, ani później.
Wydaje się nieco dziwne, że tak pryncypialny atak na myśl ks. Oko opiera się nie na jego pismach, ale na wystąpieniach werbalnych, a jedynym przywoływanym źródłem jest YouTube. Ks. Charamsa słusznie zwraca uwagę duchownemu na to, że jego stwierdzenie, iż wywodów zwolenników gender nie należy czytać, jest niestosowne. No dobrze, ale jednocześnie watykański duchowny używa tej samej metody (tyle że się z nią nie afiszuje) wobec swojego adwersarza.
Ks. Oko jest autorem wielu prac naukowych i tekstów publicystycznych: jedne i drugie są z natury rzeczy bardziej miarodajne dla jego poglądów niż – narażone na szkodliwy wpływ polemicznego kontekstu – wypowiedzi słowne. Tyle że każdy, kto zajmuje się zawodowo językiem, wie, że słowo mówione zawiera więcej lapsusów i nieprecyzyjności i o tyle lepiej nadaje się do zaatakowania, gdy się na kogoś szuka haków. Tu doświadczonemu redaktorowi powinna się zapalić w głowie czerwona lampka: uwaga, autor ułatwia sobie zadanie, ustawiając swojego adwersarza w pozycji korzystniejszej dla siebie. Nie wiedzieć czemu, ta lampka także się nie zapala.