Graczyk: Insynuacje zamiast polemiki

„Tygodnik Powszechny" padł ofiarą nie tylko nieuczciwości ks. Krzysztofa Charamsy, ale i własnego ideologicznego skrzywienia – pisze publicysta.

Publikacja: 07.10.2015 22:00

Graczyk: Insynuacje zamiast polemiki

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Powszechna jest opinia, że ks. Krzysztof Charamsa oszukał redakcję „Tygodnika Powszechnego". Rzeczywiście: nikt się nie spodziewał, że kilka dni po opublikowaniu w „TP" tekstu rozprawiającego się z poglądami i metodą ks. prof. Dariusza Oko („Teologia i przemoc: przypadek księdza Oko", „TP", 4 października 2015) watykański duchowny ujawni, że jest homoseksualistą, i przystąpi do frontalnego ataku na Kościół z pozycji antyhomofobicznych. Naturalnie, że to bardzo wiele zmienia i w tym sensie redakcja krakowskiego pisma stała się ofiarą tej – jak dziś wszystko na to wskazuje – intrygi. Nie negując wskazanych tu okoliczności, chciałbym jednak zwrócić uwagę na cechy tekstu ks. Charamsy, które powinny zaniepokoić każdą redakcję, a z jakichś powodów nie zaniepokoiły redaktorów z ulicy Wiślnej 12 w Krakowie. Z jakich?

Słowny eksces jak tortury

Pisze – całkiem słusznie – autor filipiki przeciwko ks. Oko, że chrześcijaństwo „sprzeciwia się wszelkiej przemocy. Gdy sprzeciwu brakuje, nasza religia kompromituje się i ginie [...]". W tym kontekście ks. Charamsa wspomina o losie męczenników chrześcijańskich: „Los męczenników to najlepsze potwierdzenie i streszczenie Ewangelii mówiącej o przeciwstawianiu się przemocy nieprzemocą; najdoskonalszy paradygmat przemiany, nawrócenia, a jednocześnie świadectwo miłości, która w ten sposób ewangelizuje świat". Jednakże od tego sprzeciwu wobec przemocy fizycznej, aż do śmierci ofiar, przechodzi autor do „słownej przemocy" (niekiedy „przemocy intelektualnej") pod piórem ks. Oko.

W dalszej części wywodu zwykle zresztą słówko „słowna"/„intelektualna" gubi się, zostaje tylko „przemoc" ks. Oko zestawiona z przemocą tout court, np. rzymskich oprawców chrześcijan. Byłoby to więc to samo – przynajmniej co do istoty – zjawisko. Czy nie za prosta ta asocjacja słownych ekscesów kontrowersyjnego kapłana z rzucaniem chrześcijan dzikim zwierzętom na pożarcie? Już tu uważnemu redaktorowi powinna się zapalić w głowie czerwona lampka: uwaga, autora ponosi! Ale jakoś lampka się nie zapala. Ani tu, ani później.

Wydaje się nieco dziwne, że tak pryncypialny atak na myśl ks. Oko opiera się nie na jego pismach, ale na wystąpieniach werbalnych, a jedynym przywoływanym źródłem jest YouTube. Ks. Charamsa słusznie zwraca uwagę duchownemu na to, że jego stwierdzenie, iż wywodów zwolenników gender nie należy czytać, jest niestosowne. No dobrze, ale jednocześnie watykański duchowny używa tej samej metody (tyle że się z nią nie afiszuje) wobec swojego adwersarza.

Ks. Oko jest autorem wielu prac naukowych i tekstów publicystycznych: jedne i drugie są z natury rzeczy bardziej miarodajne dla jego poglądów niż – narażone na szkodliwy wpływ polemicznego kontekstu – wypowiedzi słowne. Tyle że każdy, kto zajmuje się zawodowo językiem, wie, że słowo mówione zawiera więcej lapsusów i nieprecyzyjności i o tyle lepiej nadaje się do zaatakowania, gdy się na kogoś szuka haków. Tu doświadczonemu redaktorowi powinna się zapalić w głowie czerwona lampka: uwaga, autor ułatwia sobie zadanie, ustawiając swojego adwersarza w pozycji korzystniejszej dla siebie. Nie wiedzieć czemu, ta lampka także się nie zapala.

Ewidentnym ekscesem retorycznym jest wywód ks. Charamsy na temat rzekomego naruszania tajemnicy spowiedzi przez ks. Oko. Autor cytuje jego słowa: „Jestem księdzem od 30 lat, spowiadałem tysiące ludzi, tysiące kobiet i prawie nie spotkałem się z przypadkami, żeby kobiety mówiły o biciu przez mężczyzn. To się wiąże również z tym, że im bardziej ludzie są wierzący, tym bardziej szanują innych i szanują żony". Ks. Charamsa podkreśla w tym cytacie słowo „ludzie" i słowo „kobiety", sugerując, że ks. Oko podświadomie czyni rozróżnienie „między ludźmi a kobietami", czyli mówiąc wprost, że nie zalicza kobiet do kategorii ludzi. Z faktu pewnego uzusu językowego popularnego w Polsce („ludzie" jako kobiety i mężczyźni) wywodzi się tu dyskryminacyjny jakoby stosunek ks. Oko do kobiet. Nonsens. Nawet średnio uważny redaktor tekstu powinien to zauważyć. Czerwona lampka tym razem powinna podświetlić napis: manipulacja i zła wola.

Cytowana wypowiedź ks. Oko o spowiedzi służy ks. Charamsie także do czegoś innego. Stwierdza on mianowicie, że „biskup ordynariusz powinien co najmniej wystosować do kapłana-naukowca kanoniczne upomnienie (podejrzenie popełnienia przestępstwa złamania tajemnicy spowiedzi powinno być również zgłoszone kompetentnej w tym względzie Kongregacji Nauki Wiary)". Ten wywód brzmi jak żart, kiedy weźmie się pod uwagę, że ks. Oko mówi o swoim doświadczeniu spowiednika w ogóle, nie podając przykładu żadnego konkretnego penitenta/penitentki. Tak samo czynił Karol Wojtyła, gdy pisząc swoje fundamentalne dla jego teologii moralnej prace „Osoba i czyn" oraz „Miłość i odpowiedzialność", opierał się także na własnych, jako spowiednika, doświadczeniach z konfesjonału. W tym wypadku zatem redaktor powinien zauważyć rys już wyraźnie niepokojący. Czerwona lampka powinna informować: uwaga, niebezpieczne zafiksowanie autora na osobie ks. Oko i dążenie do jego skompromitowania.

W ogóle ten tasiemcowy artykuł (niemal siedem kolumn gazety, nadzwyczajna szczodrość redakcji w dobie, gdy teksty publicystyczne skraca się niekiedy bez opamiętania) robi wrażenie, jak gdyby jego autor miał osobiste porachunki z wykładowcą Uniwersytetu Papieskiego w Krakowie.

Gdzie był redaktor?

Nie twierdzę, że ów wyimaginowany redaktor (wyimaginowany, bo najwyraźniej nie było nikogo, kto by tekst ks. Charamsy na serio redagował) powinien przyjąć postawę obrońcy ks. Oko. Zwracam tylko uwagę, że powinien dbać o to, by krytyka ks. Oko nie była oparta na sztuczkach retorycznych, łatwych przecież później do wychwycenia. Choćby tylko w trosce o wiarygodność „Tygodnika" jako gazety trzymającej poziom dyskusji.

Profesjonalny redaktor, dostając taki tekst w swoje ręce, musiałby zauważyć te defekty. I – nie przewidując przecież dalszych ciągów, jakie nastąpiły w piątek, 2 października – musiałby uznać, że ma do czynienia z autorem piszącym pod wpływem silnego wzburzenia, autorem nie do końca panującym nad formą wypowiedzi: zarówno co do użytych argumentów, jak i co do objętości zupełnie niesłychanej w dzisiejszych czasach w prasie tygodniowej. Jak wiadomo, grafomana poznajemy głównie po tym, że nie może skończyć. A szkodliwość grafomanii czasami nie ogranicza się do kiepskiej formy.

Takie rzeczy się zdarzają, każdy doświadczony redaktor publicystyki spotyka się z przypadkami tekstów, których autorzy przez swoją nadmierną zapalczywość szkodzą bronionej przez siebie sprawie. Profesjonalny redaktor „Tygodnika" pracujący nad tekstem ks. Charamsy musiałby skonstatować, że choć słuszną rzeczą jest wskazać pewne nadużycia retoryczne i metodologiczne ks. Oko, to jednak ta krytyka musi być retorycznie i metodologicznie bez zarzutu, bo tylko wtedy będzie miała odpowiednią siłę przekonywania. Trzeba nie mieć za grosz umiejętności krytycznej lektury, żeby uznać jak Aleksandra Klich artykuł watykańskiego duchownego za „wstrząsający esej o języku przemocy, jakim niektórzy ludzie Kościoła dokonują gwałtu na mniejszościach, m.in. homoseksualnej" („Gazeta Wyborcza", 3–4 października 2015). W rzeczywistości tekst ks. Charamsy jest tyleż żarliwy, co histeryczny, i sam poddaje się łatwej krytyce, której można byłoby uniknąć, usuwając liczne drogi na skróty i „akty strzeliste" autora.

Mówiąc krótko, redakcja „TP", dostawszy propozycję publikacji tego materiału, powinna odesłać go autorowi z prośbą o dokonanie poważnych skrótów i złagodzeń. Odnotujmy, że po skandalu z coming outem ks. Charamsy redakcja „TP" twierdzi, że dyskutowała z nim o skrótach i poprawkach (https://www.tygodnikpowszechny.pl/sprawa-ks-charamsy-30389). Musimy jej wierzyć na słowo, niemniej ostatecznie liczy się rezultat ewentualnych sugestii zmian, a ten jest boleśnie niezadowalający – jak to wyżej wykazuję. Jak dziennikarstwo dziennikarstwem, tak się zawsze robiło, robi się i będzie się robić w przyszłości (chyba że przejdziemy całkowicie do gazet nieredagowanych: tekst napisany równa się tekst wydrukowany). Nie jest to żadna cenzura. To profesjonalna pomoc udzielana przez redakcję autorowi nazbyt popędliwemu. I jak uczy doświadczenie, na koniec taki autor zwykle jest redakcji wdzięczny za uładzenie i utemperowanie jego niezbornej wypowiedzi.

Otwartość aż do zamknięcia

Innymi słowy, stawiam tezę, że „Tygodnik Powszechny" padł ofiarą nie tylko nieuczciwości autora (co się okazało później), ale i własnego skrzywienia ideologicznego.

Dlaczego redakcja z ulicy Wiślnej 12 nie postąpiła wobec tego tekstu tak, jak się to normalnie robi? Dlaczego godziła się na pomieszczenie na swoich łamach artykułu tak rojącego się od uproszczeń i zbyt łatwych oskarżeń? Dlaczego nadała temu tak kulawemu z profesjonalnego punktu widzenia tekstowi tak wysoką rangę (objętość, autopromocja, zainteresowanie „Gazety Wyborczej" tekstem)? Dlaczego po żałosnym ujawnieniu się ks. Charamsy jako homoseksualisty walczącego z opresywnym Kościołem redaktor senior ks. Adam Boniecki daje komentarz w rodzaju „Polacy, nic się nie stało!" (https://www.tygodnikpowszechny.pl/synod-wiekszy-niz-skandal-30393), wekslując cały kłopot na postawę otwarcia, która jakoby w nieunikniony sposób wystawia jej zwolenników na takie sytuacje?

Zapytajmy: co to za otwartość, która jest tak szczelnie zamknięta na argumenty drugiej strony. Czy trzeba dla skutecznej polemiki z poglądami ks. Oko drukować aż insynuacje pod jego adresem?

Można byłoby zresztą, skoro mówimy o piśmie katolickim, postawić i pytanie dalej idące. Pytanie już nie o metodę, ale o cel. Po co zwalczać poglądy, które wszelako – co do istoty – są zgodne z katolicką ortodoksją?

Powszechna jest opinia, że ks. Krzysztof Charamsa oszukał redakcję „Tygodnika Powszechnego". Rzeczywiście: nikt się nie spodziewał, że kilka dni po opublikowaniu w „TP" tekstu rozprawiającego się z poglądami i metodą ks. prof. Dariusza Oko („Teologia i przemoc: przypadek księdza Oko", „TP", 4 października 2015) watykański duchowny ujawni, że jest homoseksualistą, i przystąpi do frontalnego ataku na Kościół z pozycji antyhomofobicznych. Naturalnie, że to bardzo wiele zmienia i w tym sensie redakcja krakowskiego pisma stała się ofiarą tej – jak dziś wszystko na to wskazuje – intrygi. Nie negując wskazanych tu okoliczności, chciałbym jednak zwrócić uwagę na cechy tekstu ks. Charamsy, które powinny zaniepokoić każdą redakcję, a z jakichś powodów nie zaniepokoiły redaktorów z ulicy Wiślnej 12 w Krakowie. Z jakich?

Pozostało 92% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Zostawić internet i jechać na wiec Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Witkowski: Edukacja się nie zmieni, jeśli nie zmienimy myślenia o edukacji
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Konwencje KO i PiS, czyli wojna o kontrolę nad migracją i o prezydenturę
Opinie polityczno - społeczne
Dominika Lasota: 15 października nastąpiła nie zmiana, a zamiana. Ale tych marzeń już nie uśpicie
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Haszczyński: Walka o atomowe tabu. Pokojowy Nobel trafiony jak rzadko