Roman Kuźniar: Siedem grzechów głównych PiS

Przyczyn wyborczej porażki partii Jarosława Kaczyńskiego należy szukać w istocie jego rządów: władzy dla władzy – a nie w tworzonych przezeń zręcznie zasłonach dymnych. Tę istotę sprowadzam do siedmiu grzechów głównych PiS.

Publikacja: 29.02.2024 03:00

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Wśród analiz i komentarzy odnoszących się do przyczyn porażki Zjednoczonej Prawicy w ostatnich wyborach w obozie jej sprzyjającym dominują dwa nurty. Z jednej strony przyczyny upatruje się w złej, raczej topornej i przerysowanej kampanii wyborczej, która była kontrskuteczna. Winę miałby tu ponosić sam prezes Jarosław Kaczyński. Z drugiej powiada się, że obóz władzy został odrzucony ze względu na swoją prawicowość lub konserwatyzm albo też iż jego narodowo-patriotyczny program nie był prezentowany wystarczająco atrakcyjnie.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Stawką tych wyborów są Europa, wolność, demokracja

Jest to o tyle nieprawdziwe, że PiS nie jest partią ani prawicową, ani konserwatywną, a patriotyzm ma tylko na pokaz. Jeśli podstawą oceny przyczyn porażki PiS będzie doświadczenie władzy tej partii w latach 2015–2023, a nie mylące narracje, w tym życzliwy dla tej partii symetryzm, to należy ich szukać w sferze ontologii, a nie socjotechniki czy błędu poznawczego. A więc w gruntownie szkodliwej dla Polski, kratokratycznej istocie jego rządów: władzy dla władzy – a nie w tworzonych przezeń zręcznie zasłonach dymnych. Tę istotę sprowadzam do siedmiu grzechów głównych PiS.

Grzech pierwszy: całościowe upartyjnienie państwa

Państwo zostało uprowadzone przez partie obozu władzy. Wyrażało się to nie tylko w przemieszczeniu „centralnego ośrodka dyspozycji politycznej” z Sejmu, siedziby rządu czy Kancelarii Prezydenta do partyjnej siedziby Prawa i Sprawiedliwości, gdzie stale urzędował prezes Jarosław Kaczyński. To na Nowogrodzkiej zapadały najważniejsze dotyczące Polski decyzje, to tam pielgrzymowali działacze PiS zajmujący najważniejsze stanowiska w państwie, którzy następnie decyzje podejmowane przez prezesa wdrażali w życie w kierowanych przez siebie instytucjach.

Zgodnie z partyjną logiką działali nie tylko szef rządu czy marszałkowie Sejmu, lecz także instytucje, których konstytucyjnie definiowanym atrybutem jest niezależność od wszelkiej władzy, czyli Trybunał Konstytucyjny, Narodowy Bank Polski czy media publiczne. Te ostatnie instytucje zostały obsadzone zresztą przez dziwne indywidua, które nie tylko realizowały linię partii (polecenia prezesa), lecz i swym zachowaniem oraz kompetencją obrażały zarówno wizerunek ważnych instytucji państwa, jak i poczucie przyzwoitości i inteligencję Polaków. Upartyjnieniu podlegało nie tylko wszystko to, co służyło utrzymywaniu władzy, ale też to, co dawało korzyści ludziom władzy i ich rodzinom. Chodziło zwłaszcza o spółki Skarbu Państwa (one zasilały także fundusz partii) oraz wymuszanie uległości na przedsiębiorstwach prywatnych.

Nadrzędność woli prezesa nad stanowiskiem organów państwa była widoczna na każdym kroku, podobnie jak nadrzędność interesów partii nad interesami Polski

Całkowicie zgodnie z partyjną logiką i potrzebami zachowywał się pochodzący z szeregów PiS prezydent, który podpisywał bez wahania każdą, nawet najbardziej niekonstytucyjną ustawę, jeśli tylko służyła ona utrzymywaniu władzy przez partię i zwalczaniu demokratycznej opozycji (np. tzw. lex Tusk). Nadrzędność woli prezesa nad stanowiskiem organów państwa była widoczna na każdym kroku, podobnie jak nadrzędność interesów partii nad interesami Polski, co było szczególnie widoczne w polityce zagranicznej. Jak wiadomo, upartyjnienie życia publicznego (działalności państwa) pociąga za sobą ograniczenie obecności prawa wartości w życiu kraju, pogarszanie jego zdolności do rozwoju, bowiem interes partii wypiera lepszych ludzi i lepsze rozwiązania. Notabene, PiS upartyjnił także Jana Pawła II, jego nauczanie i literacką spuściznę ze szkodą dla tej wyjątkowej w naszej historii postaci.

Grzech drugi: budowa państwa autorytarnego

Wiąże się silnie z pierwszym, ponieważ jedno jest niemożliwe bez drugiego. Tak było w historii państw autorytarnych, że ich filarem była jednolita, zwarta i wodzowska formacja polityczna. I tak było w Polsce w latach 2015–2023. Jak wiadomo, zapowiedzią ustrojowej deformacji państwa, jego de-demokratyzacji było „unieszkodliwienie” Trybunału Konstytucyjnego jako strażnika konstytucji. Bez sądu konstytucyjnego ta przestaje mieć ustrojowe znaczenie. To jest dobrze opisane, więc tylko kilka punktów wymienię: likwidacja trójpodziału władzy; postępujące ograniczenie niezawisłości wymiaru sprawiedliwości, co miało służyć zapewnienie bezkarności ludziom władzy i nękaniu ludzi demokratycznej opozycji (na czele prokuratury stał szef partii pomocniczej); specjalna rola służb, czego przykładem było użycie programu Pegasus przeciwko ludziom opozycji, a co oznaczało m.in. niedemokratyczny charakter wyborów parlamentarnych w 2019 r.; ograniczanie wolnych mediów (niezależnie od partyjnego przejęcia i podporządkowania mediów publicznych); ograniczanie samorządności lokalnej i roli organizacji społeczeństwa obywatelskiego; bezkarność policji podporządkowanej interesom władzy; specjalna, niemal ustrojowa rola wojska, które stawało się oprawą dla imprez partyjnych.

Wprawdzie cyniczni obrońcy projektu ustrojowego PiS twierdzą, że gdyby istotnie w Polsce instalowany był autorytaryzm, to przecież opozycja by nie mogła wygrać wyborów. Zapominają tym samym, że 4 czerwca 1989 roku demokratyczna opozycja także zwyciężyła w kraju co najmniej autorytarnym.

Grzech trzeci: państwo populistyczne

Populizm był socjotechniką autorytarnej w swych instynktach władzy. Obóz rządzący mobilizował poparcie swych zwolenników przez wyszukiwanie rzekomych wrogów Polski czy polskości. Stąd silnie obecny był w propagandzie Zjednoczonej Prawicy pierwiastek nacjonalistyczno-ksenofobiczny. Wprowadzano w ten sposób w naszym kraju głębokie podziały i stan permanentnej politycznej wojny domowej. Wrogowie mieli zarówno „czyhać”, jak i odpowiadać za różne nieszczęścia i krzywdy, nie mówiąc o tym, że sprzymierzali się z siłami zewnętrznymi.

W latach 2015–2023 to były kolejne grupy społeczne, m.in. „elity”, LGBT, migranci i uchodźcy, a kulminacją stosowania tej socjotechniki, którą chciano wykorzystać przed niedawnymi wyborami parlamentarnymi, było powołanie komisji, która miała badać wpływy rosyjskie w kręgach ludzi władzy przed 2015 rokiem. Nie ukrywano przy tym, że celem jej prac będzie uniemożliwienie wzięcia udziału w wyborach Donaldowi Tuskowi, który był postrzegany przez obóz władzy i osobiście Jarosława Kaczyńskiego jako główne zagrożenie dla ich rządów – bezkarnych i bezterminowych. Stąd uchwalenie specjalnej ustawy (wzorowanej na ustawach norymberskich) naruszającej polską konstytucję oraz prawo unijne i szerzej międzynarodowe (podstawowe prawa człowieka). Działając według sowieckich wzorów, komisja mogła bezkarnie zniszczyć właściwie każdego.

Czytaj więcej

Symetryzm – egocentryzm czy obiektywizm?

Powołana zbyt późno, nie zdążyła istotnie wpłynąć ani na kampanię wyborczą, ani na wynik wyborów. Prezes Kaczyński najchętniej mówił o Tusku jako o „niemieckim agencie”, a premier Morawiecki używał zwrotu „Herr Tusk”. Agresywny i kosztowny populizm, w tym odwoływanie się do woli suwerena, nigdy nie dał Zjednoczonej Prawicy poparcia nawet połowy wyborców. Władzę zapewniał jej system d’Hondta, a nie większość Polaków. Jednak szkodliwa polaryzacja i złe emocje zostaną w polskim społeczeństwie na długo.

Grzech czwarty: państwo jako wielka przepompownia

Częścią sposobu sprawowania władzy przez Zjednoczoną Prawicę było przechwytywanie środków publicznych na cele partyjne bądź do kieszeni działaczy PiS, ich rodzin oraz osób z nimi powiązanych. Graficznie można byłoby ten mechanizm przedstawić jako powszechny w krajobrazie pól naftowych kiwon – pompę zasysającą ropę ze złoża i posyłającą ją dalej do transportu i obróbki. Można mówić o systemowym zawłaszczaniu (termin z języka propagandy komunistycznej) przez ludzi PiS zasobów wypracowywanych przez polskiego podatnika.

Prezes Jarosław Kaczyński napiętnował nawet ten syndrom „tłustych kotów”, ale zrobił to jedynie ze względów wizerunkowych, bo przecież były one produktem i niezbędną częścią jego sposobu sprawowania władzy. Lojalność działaczy czy zaangażowanych zwolenników PiS opłacano stanowiskami-synekurami oraz właśnie możliwością przechwytywania funduszy publicznych na cele prywatne. To się odbywało na wiele sposobów, ponieważ pod względem zawłaszczania rządy i ludzie PiS byli niesłychanie kreatywni. Standardem było żerowanie na spółkach Skarbu Państwa, Polskiej Grupie Zbrojeniowej czy wielkich projektach w rodzaju CPK.

Spektakularnymi przykładami mechanizmu przepompowni były Fundusz Sprawiedliwości, Polska Fundacja Narodowa czy Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Bez żenady robiono to także pod osłoną pandemii. Upartyjniona prokuratura czuwała, aby nikt nie poniósł odpowiedzialności. Nieco ironicznie, przez nawiązanie do sloganu wyborczego PiS, można powiedzieć, że to wszystko działo się „z miłości do Polski”.

Grzech piąty: kosztowny gospodarczy woluntaryzm

W projektach i decyzjach gospodarczych PiS nie liczyły się realne potrzeby i możliwości oraz rachunek ekonomiczny, lecz wizje prezesa i jego otoczenia. Dotyczyło to zarówno samych wielkich projektów, jak i osób, które prezes czynił odpowiedzialnymi za ich realizację. Owe projekty przypominały znane z przeszłości wielkie budowy socjalizmu. Przykładów moc, począwszy od wielkiej elektrowni węglowej w Ostrołęce, którą w trakcie budowy trzeba było rozebrać, a co kosztowało podatnika ok. 1,5 mld zł.

Projektem flagowym stał się pomysł zbudowania Centralnego Portu Komunikacyjnego, nieproporcjonalnie jak na Polskę dużego. Przez niemal osiem lat przygotowań „przepalono” kilka miliardów złotych, nie rozpoczynając żadnych prac w terenie. Najbardziej spektakularnym, a zarazem skandalicznym był projekt uczynienia z Orlenu firmy mogącej współzawodniczyć z BP czy Shellem. Jej prezes, ulubieniec szefa PiS, na początek zniszczył grupę Lotos, sprzedając za bezcen jej udziały państwowej firmie saudyjskiej blisko współpracującej z Rosją. Polska poniosła straty rzędu 4–5 mld zł.

Czytaj więcej

Granice naszych marzeń

To tylko flagowe przykłady gospodarczego woluntaryzmu, który przecież jako zjawisko rozlał się po całej gospodarce. A jednocześnie udział nakładów inwestycyjnych w PKB spadł w tym okresie z 22 proc. do nieco ponad 15 proc., czyli do poziomu najniższego od początku lat 90., co było niezbitym dowodem na antyrozwojowy charakter polityki gospodarczej PiS.

Grzech szósty: atrofia polityki zagranicznej

Dewastacja polskiej polityki zagranicznej w latach 2015–2023 ma swoją bogatą literaturę. W tym miejscu wystarczy wskazać skrajne upartyjnienie i deprofesjonalizację służby zagranicznej oraz ścisłe podporządkowanie działań kolejnych marionetkowych szefów dyplomacji linii określanej przez Nowogrodzką. Zaczęło się od dyskontynuacji i totalnego dezawuowania polityki zagranicznej RP z okresu 1989–2015. Polityka zagraniczna straciła swój pierwotny sens (kształtowanie przyjaznego otoczenia, budowanie mocnej pozycji kraju) i została zredukowana do funkcji osłonowej wobec ustrojowego, antydemokratycznego zwrotu w kraju.

Świat zewnętrzny miał się nie wtrącać. Stąd zimna wojna z UE. Kaczyńskiemu udało się także odtworzyć sytuację, która w przeszłości niczym widmo prześladowała politykę polską, to znaczy wrogość na dwa fronty – z Rosją i Niemcami. Za szaleństwo należy uznać zimną wojnę z Berlinem w obliczu agresji Rosji na Ukrainę i zastraszania przez Moskwę państw wschodniej flanki NATO. Lekarstwem na to miał być kosztowny klientelizm w stosunkach z USA.

Porażką okazały się próby PiS użycia Grupy Wyszehradzkiej i Trójmorza jako instrumentów w zmaganiach z Brukselą. M.in. dzięki dyplomacji PiS doszło do zaniku obu tych formuł. Trudny problem reparacji od Niemiec spalono przez umieszczenie go w partyjno-populistycznym sosie. Ze względów ideowych porzucono Trójkąt Weimarski. Zamiast zgodnie z deklaracjami być liderem w regionie, Polska stała się krajem zajmującym oślą ławkę we Wspólnocie, a co za tym idzie, toksycznym dla sąsiadów. Nawet jedyny „sojusznik” PiS, najbliższy przyjaciel Putina w Europie Viktor Orbán, stawał się w chwilach próby fałszywym sojusznikiem.

Grzech siódmy: Polska jako państwo bizarne

To jest państwo śmieszno-straszne i dlatego pozbawione zdolności do prowadzenia strategii państwowej służącej bezpieczeństwu i rozwojowi kraju. W to miejsce mieliśmy sekwencję zadęć i porażek, całkowicie ignorowanych przez rządzących, ponieważ jedyną strategią był PR służący utrzymywaniu władzy. Oczywiście, służyć miał temu i Pegasus (inwigilacja opozycji), i populistyczne rozdawnictwo, dzięki któremu można kupić głosy określonych grup społecznych.

Ta bizarność to zarówno porażka 1:27 w głosowaniu nad przewodniczącym Rady Europejskiej (polski rząd chciał zablokować objęcie tego stanowiska przez Polaka!) i polski prezydent zgięty wpół przy biurku naburmuszonego prezydenta Donalda Trumpa. To także minister obrony zapędzający wojsko do folklorystycznych mityngów, by tam wygłaszać buńczuczne przemówienia, ale który nie zauważa rosyjskiej rakiety, jaka spadła pod Bydgoszczą. Nie zauważa, bo musiałby przyznać, że obrona przeciwrakietowa okazała się propagandowym durszlakiem. To wreszcie komendant policji, którego oddziały brutalnie pacyfikują pokojowe protesty kobiet, ale który w swoim gabinecie niezdarnie odpala „panzerfausta” i udaje, że nic się nie stało. Ikoną bizarności państwa PiS stał się osobliwy, wcześniejszy minister obrony, Antoni Macierewicz, który najpierw dewastuje siły zbrojne, a potem animuje groteskową komisję smoleńską, w której „ustalenia” nie wierzy nikt. Państwo bizarne PiS to ani państwo skuteczne, ani poważne. Było nieuchronnym rezultatem obsesyjnej koncentracji na władzy ludzi jej żądnych, a przy tym ludzi niekompetentnych i gruntownie zdemoralizowanych.

Ostatecznie Polacy powiedzieli „nie”, ponieważ – jak zwięźle to ujął Bogusław Chrabota – rozumieli, że stawką tych wyborów były „Europa, wolność i demokracja”

Eksperyment ustrojowy Zjednoczonej Prawicy, prowadzony na żywej tkance polskiego państwa i społeczeństwa, ostatecznie upadł w wyborach parlamentarnych 15 października 2023 roku. Swym niedopasowaniem do polskiej tożsamości i aspiracji sprawiał wrażenie jakiejś społecznej anomalii. Był tym bardziej trudny do zrozumienia, że był rodzimego chowu, a nie był przyniesiony z zewnątrz, choć rządzący nierzadko wykazywali mentalność okupacyjną (w sensie Jana Strzeleckiego piszącego o ludziach rządzących Polską na przełomie lat 40. i 50. XX w.).

Ostatecznie Polacy powiedzieli „nie”, ponieważ – jak zwięźle to ujął Bogusław Chrabota – rozumieli, że stawką tych wyborów były „Europa, wolność i demokracja”. Grzechy główne PiS stały się dla nich nie do zniesienia. Jednak wiele skutków i kosztów eksperymentu Zjednoczonej Prawicy zostanie z Polską i Polakami na długo.

Wśród analiz i komentarzy odnoszących się do przyczyn porażki Zjednoczonej Prawicy w ostatnich wyborach w obozie jej sprzyjającym dominują dwa nurty. Z jednej strony przyczyny upatruje się w złej, raczej topornej i przerysowanej kampanii wyborczej, która była kontrskuteczna. Winę miałby tu ponosić sam prezes Jarosław Kaczyński. Z drugiej powiada się, że obóz władzy został odrzucony ze względu na swoją prawicowość lub konserwatyzm albo też iż jego narodowo-patriotyczny program nie był prezentowany wystarczająco atrakcyjnie.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Ewa Szadkowska: Składka zdrowotna, czyli paliwo wyborcze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Duopol kontra społeczeństwo
analizy
PiS, przyjaźniąc się z przyjacielem Putina, może przegrać wybory europejskie
analizy
Aleksander Łukaszenko i jego oblężona twierdza. Dyktator izoluje i zastrasza
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Arak: Po 20 latach w UE musimy nauczyć się budować koalicje