Teraz obserwujemy chaos w USA, ale najprawdopodobniej jest to chaos niezamierzony. W amerykańskiej tradycji nowy prezydent ma zazwyczaj 100 dni, zanim zostanie oceniony. Tym razem jednak – zupełnie jak w Polsce jesienią 2015 roku po wygranych wyborach PiS – ataki na prezydenta Trumpa zaczęły się, zanim jeszcze zdążył złożył przysięgę. Ciekawe są więc niektóre podobieństwa i różnice między Polską i USA.
Otóż w Polsce hasło do delegitymizowania PiS rzuciła najpierw „Gazeta Wyborcza". Niedługo potem powstał KOD, który stanowi nie tylko zaplecze, ale i trampolinę do popularności dla różnych polityków, którzy nie mogliby przetrwać bez KOD, tak jak i KOD nie mógłby istnieć, gdyby nie jako tako znane nazwiska firmujące go. Uważam, że jest to bardziej ruch polityczny. Uderza mnie w KOD sztuczna spontaniczność, zbytnia jednomyślność jak na ruch oddolny, ogólnikowość haseł – i sprawa zasobów finansowych.
Podobny do demonstracji KOD był tak zwany marsz kobiet na Waszyngton dzień po inauguracji Donalda Trumpa. Nie neguję, że większość uczestników (i uczestniczek) poszła na polską i na amerykańską demonstrację z własnej woli, spontanicznie, z głębokim oburzeniem i obawą o przyszłość swoich ojczyzn. Widzę tam jednak „ukrytą rękę" manipulacji politycznej.
Na marsz kobiet 21 stycznia ruszyły miliony osób w całej Ameryce, które nie zdołały się zmobilizować wokół kandydatury Hillary Clinton, a dla których wybór Trumpa był głębokim szokiem i poczuciem, że coś dotąd stałego usuwa się im spod nóg. Organizacja marszu, a właściwie marszów, była doskonała, autobusy, transparenty i ładnie wydrukowane hasła były powszechnie dostępne. Nie była to nawet inicjatywa przegranej partii demokratycznej, ale jej skrajnie lewicowych elementów i innych znanych i mniej znanych organizacji. Hasła dotyczyły przede wszystkim prawa do przerywania ciąży, praw mniejszości seksualnych i praw kobiet w ogóle, w mniejszym zaś stopniu odnosiły się do różnych antykonstytucyjnych pomysłów Trumpa. W okolicach marszu pojawiła się wprawdzie kilkudziesięcioosobowa grupa anarchistów atakujących oś Trump–Putin, ale nie byli oni zbyt popularni wśród demonstrujących kobiet, skoro jedną z organizatorek marszu była Angela Davis – aż do 1991 roku członek Komunistycznej Partii USA i kawaler (czy też poprawność polityczna nakazuje nazwać ją panną) Pokojowego Orderu Lenina.
Tydzień później można było zaobserwować prawdziwą mobilizację społeczną, spontaniczną, w obronie konkretnych wartości i przeciwko Trumpowi, który w ciągu tygodnia swego urzędowania pokazał, że jego sprzeciw wobec finansowania przerywania ciąży z pieniędzy podatnika amerykańskiego jest jego najmniejszą skazą. Nie wiadomo, ile osób demonstrowało, zwłaszcza że podawane liczby rosną z dnia na dzień. W ciągu swego tygodnia miodowego Trump i jego doradcy sugerowali ograniczenie wolności prasy, wprowadzili znane z epoki komunizmu pojęcie „prawdy alternatywnej" i doprowadzili do poważnego konfliktu z Meksykiem.