Gdybym był rysownikiem, podsumowałbym ostatnią niedzielę następująco. Na dolnej części rysunku po jednej stronie byłby wściekły tłum pod unijnymi flagami, z transparentami „My zostajemy". Po drugiej – tłum pod flagami Polski, równie wściekły. Obie grupy byłyby zwrócone naprzeciw siebie, w wyraźnie konfrontacyjnym nastroju.
W górnej części w wygodnych fotelach siedziałoby dwóch animatorów tego przedstawienia, trzymając w dłoniach sznureczki prowadzące do stojących niżej tłumów. Nad tym z flagami UE siedziałby Donald Tusk, popalając cygaro; nad tym z flagami Polski siedziałby Jarosław Kaczyński z kotem na kolanach.
Przepraszam, jeśli ta wyobrażona rysunkowa metafora nie jest zbyt subtelna i odkrywcza, ale trudno tutaj być odkrywczym lub subtelnym. Tak to po prostu wygląda. Jak za dawnych czasów, sprzed 2014 r., dwóm starzejącym się panom udało się znów poustawiać polską politykę wokół emocji, które im pasują.
Czytaj więcej
Na placu Zamkowym w Warszawie ok. 80-100 tys. osób (według organizatorów) wzięło udział w manifestacji w obronie obecności Polski w Unii Europejskiej. Grupa narodowców zakłócała przemówienia.
Czy to oznacza, że problem wynikający z wyroku Trybunału Konstytucyjnego lub kwestia dyskusji o opłacalności polskiej obecności w UE są wydumane? Bynajmniej. Tylko że tak naprawdę nikt się już nimi nie zajmuje i nikt się nimi nie zajmował w niedzielę. To sytuacja trochę jak z platońskiej metafory o jaskini. Realne zagadnienia są gdzieś poza nią, natomiast zaangażowani politycznie Polacy emocjonują się cieniami, które te rzucają na ścianę jaskini. Przy czym te cienie są jeszcze manipulowane przez cyników, którzy nimi grają.