Łaska niezdecydowanych wyborców na pstrym koniu jeździ

O losach ostatnich wyborów zadecydowali ludzie kierujący się ogólnym wrażeniem, bez ustabilizowanych poglądów i bez większego politycznego rozeznania – pisze znany matematyk prof. Andrzej Kisielewicz

Publikacja: 06.11.2007 23:55

Łaska niezdecydowanych wyborców na pstrym koniu jeździ

Foto: Rzeczpospolita

Red

Jednym z elementów kampanii wyborczej budzącym – kolejny raz – skrajne emocje i nieporozumienia były sondaże. Rozpiętość notowań przekraczająca 10 procent rodziła pytania o ich wiarygodność. Znany politolog postulował konieczność zajęcia się tym „skandalem” po wyborach, a czołowy polityk w ferworze walki wyborczej posunął się nawet do stwierdzenia, że „sondaże są sfałszowane”.

W wiarygodność sondaży powątpiewali komentatorzy gazet. „Można dojść do przekonania, że to albo jedno wielkie oszustwo, albo ludzie tak często zmieniają zdanie” – pisał „Super Express”. Komentatorzy „Gazety Wyborczej” sami nie wierzyli wynikom zamówionego przez „GW” sondażu prognozującego znaczne zwycięstwo PO i przewidywali końcowy remis. Tuż po wyborach „Dziennik” napisał, że najbardziej wiarygodny był sondaż TNS OBOP dla tej gazety, chociaż w rzeczywistości było raczej odwrotnie.

Tłumaczenia ad hoc socjologów, że różnice w sondażach biorą się z różnych metod badawczych lub że winni są polscy respondenci, którzy nie mówią prawdy, pogłębiają ogólną dezorientację. Tymczasem powyborcza analiza badań sondażowych wskazuje, że w tej dziedzinie zrobiliśmy duży postęp i jest znacznie lepiej, niżby wynikało z ogólnego lamentu.

Do zamieszania przyczyniła się (niestety!) „Rzeczpospolita”, akceptując metodę prezentacji wyników stosowaną przez GfK Polonia. Ośrodek ten podawał procent osób zdecydowanych głosować na daną partię wśród ogółu wyborców, podczas gdy inne ośrodki podawały procent głosów wśród zdecydowanych, na jaką partię głosować. W rezultacie ich wyniki sumują się do 100 proc., a wyniki GfK Polonia sumują się tak dopiero po dodaniu osób niezdecydowanych (których procent do końca kampanii był dosyć wysoki). Oczywiście wyniki GfK dawały więcej informacji, ale można je było porównywać z innymi dopiero po odpowiednim przeskalowaniu.

Nie wchodząc w matematyczne szczegóły, trzeba stwierdzić, że nikt chyba nie liczył na to, że wyborcy (czytelnicy) zauważą te różnice i sami dokonają odpowiedniego przeskalowania. Nawet dziennikarze i znani socjologowie, jak widać z wielu komentarzy, nie bardzo zdawali sobie z tego sprawę.

Czytelnik interpretuje sondaż najprościej, zgodnie z często stosowaną formułą, że jeśli wybory odbyłyby się w danym dniu, to wynik byłby taki a taki. Dlatego wydaje się, że wszystkie szanujące się ośrodki badawcze powinny dostosować się do tego naturalnego oczekiwania i bez względu na stosowane metody podawać przede wszystkim prognozę wyborczego wyniku. Liczę na to, że GfK Polonia i „Rzeczpospolita” wezmą to pod uwagę.

Przechodząc do sprawy wiarygodności, należy zacząć od ostatnich przed ciszą wyborczą sondaży – jak bliskie były rzeczywistemu wynikowi wyborów. W tabeli podano przybliżone przeszacowanie (z plusem) lub niedoszacowanie (z minusem) wyników trzech pierwszych partii. Wykorzystano ostatnie sondaże przeprowadzone przez poszczególne ośrodki badawcze, których wyniki były dostępne w gazetach lub w Internecie.

W przypadku TNS OBOP ostatni sondaż dla „Wiadomości” (z 19.10.2007) miał większy błąd niż wcześniejszy (z 18.10.2007), na który powoływał się „Dziennik”. Według GfK Polonia w ostatnim sondażu dla „Rzeczpospolitej” 35 proc. respondentów zdecydowanych było głosować na PO, 29 proc. na PiS, 10 proc. na LiD, a 14 proc. nie miało zdania. Zakładając, że głosy tych, którzy na dwa dni przed wyborami nie mają jeszcze zdania (a mimo to pójdą do urny), rozłożą się proporcjonalnie do rozkładu głosów w grupie zdecydowanych, otrzymujemy następującą prognozę: 41 proc. na PO, 33 proc. na PiS, 12 proc. na LiD (tabela). I niech ktoś powie, że to nie była trafna prognoza!

Równie dobrze radziła sobie PBS DGA dla „Gazety Wyborczej” i „Polityki”: PO przeszacowano tu co prawda o 1,5 proc., ale dokładnie przewidziano wynik PiS. Inne ośrodki radziły sobie nieco gorzej, ale jeśli ktoś brał średnią ze wszystkich badań, to – jak się zdaje – miał wiarygodny obraz sytuacji. W szczególności systematyczne przeszacowywanie PO przez TNS OBOP równoważyło systematyczne niedoszacowanie tej partii w badaniach PGB.

Szczególna pochwała za solidność należy się PBS, „Gazecie Wyborczej” i „Polityce”, które (przynajmniej przez pewien czas) udostępniały codzienny sondaż wraz z wykresem zmian. Biorąc pod uwagę trafny wynik końcowy, rodzi się pytanie, czy wykres zmian w ciągu miesiąca rzeczywiście obrazuje zmienność nastrojów wyborców, czy też może „GW” manipulowała sondażami na tyle skutecznie, że w końcu ustaliła z taką dokładnością końcowy wynik. Otóż tę drugą możliwość należy kategorycznie odrzucić z wielu powodów. Podam tylko dwa.

Po pierwsze, ciągle zmieniające się i nieporównywalne wyniki w ogóle nie sprzyjały jakiemukolwiek planowanemu wpływowi sondaży na końcowy rezultat, a po drugie, sondaż PBS pokrywa się dość ściśle z przeskalowanym sondażem GfK i z ogólną średnią. To pozwala wierzyć, że wyniki te dość dokładnie odzwierciedlają rzeczywistą zmienność nastrojów elektoratu. W pewnym momencie PiS miało 6 proc. przewagi nad PO, by w końcu przegrać 9 proc.

Wszystko wskazuje na to, że o losach wyborów w Polsce zadecydowała kilkunastoprocentowa grupa wyborców, którzy na co dzień nie interesują się polityką, a decyzję podjęli na podstawie zaprezentowanego w ostatnich tygodniach wyborczego show. To oni uznali, że Tusk jest milszy niż Kaczyński albo że wygląda bardziej profesjonalnie, albo też uwierzyli, że wygrana PiS byłaby obciachem przed Europą. To im nie spodobało się mieszanie CBA do wyborów lub żal się zrobiło biednej kobiety wylewającej łzy przed kamerami.

W codziennych sondażach wyraźnie widać kilka efektów, przede wszystkim debaty Tusk – Kaczyński. Od tego momentu poparcie dla PO zaczęło rosnąć i można przypuszczać, że publikowane sondaże umocniły tę tendencję. Występ CBA tuż przed wyborami nie tylko jej nie zmienił, ale – jak można przypuszczać – umocnił. Trzeba pamiętać, że mówimy o wyborcach kierujących się ogólnym wrażeniem, bez ustabilizowanych poglądów i bez większego politycznego rozeznania. Czy to się komuś podoba czy nie, to jeden zły dzień premiera i zła taktyka w debacie z Tuskiem zadecydowały o wyniku tych wyborów.

W sondażach widać wyraźnie efekt zatrzymania Kaczmarka, efekt debaty Kaczyński – Kwaśniewski (oba korzystne dla PiS) oraz efekt choroby filipińskiej byłego prezydenta (korzystny dla PO). Widać też efekt znikania przystawek – ten proces z pewnością wzmacniały same sondaże.

Mówienie o klęsce PiS jest wielką przesadą. W lipcu i sierpniu w sondażach zdecydowanie prowadziła Platforma; start do kampanii nastąpił przy mniej więcej 9-proc. przewadze PO. W efekcie w ciągu całej kampanii oba ugrupowania zyskały po kilka procent: PiS połknęło wyborców LPR, PO zmobilizowała nowych i zyskała trochę wyborców LiD. PiS miało moment, kiedy mogło wygrać wybory – jednak łaska wyborców niezdecydowanych na pstrym koniu jeździ.

Jest nadzieja, że weszliśmy właśnie w nową, stabilniejszą fazę demokracji sondażowo-medialnej. W parlamencie nie ma partii jawnie populistycznych. Główne siły mają twarde elektoraty, na które kampania wyborcza ma niewielki wpływ – w wypadku tych wyborców chodzi tylko o zmobilizowanie ich do pójścia do urn. O nich, o tworzenie i utrzymywanie twardego elektoratu, należy dbać przede wszystkim między wyborami. I to jest zadanie na dziś dla PiS, ale także dla PO.W czasie wyborów główna gra toczy się o ludzi bez ustabilizowanych poglądów. Odpowiedź na pytania, jak wielka jest to grupa, czym się kieruje, co robi na niej największe wrażenie, to zadanie dla ośrodków badania opinii publicznej i sztabów wyborczych.

Mówi się, że w demokracji nie wystarczy mieć racji, ale trzeba jeszcze umieć do tej racji przekonać. Myślę, że trafniejsze byłoby stwierdzenie, że w demokracji nie wystarczy umieć przekonać do swoich racji, ale trzeba jeszcze umieć oczarować tych, którzy na racjonalne argumenty są odporni.Autor jest profesorem w Instytucie Matematyki Uniwersytetu Wrocławskiego, autorem ponad 50 prac z zakresu algebry, kombinatoryki, logiki i informatyki opublikowanych w czasopismach zagranicznych, zajmuje się również filozofią logiki i sztuczną inteligencją.

Jednym z elementów kampanii wyborczej budzącym – kolejny raz – skrajne emocje i nieporozumienia były sondaże. Rozpiętość notowań przekraczająca 10 procent rodziła pytania o ich wiarygodność. Znany politolog postulował konieczność zajęcia się tym „skandalem” po wyborach, a czołowy polityk w ferworze walki wyborczej posunął się nawet do stwierdzenia, że „sondaże są sfałszowane”.

W wiarygodność sondaży powątpiewali komentatorzy gazet. „Można dojść do przekonania, że to albo jedno wielkie oszustwo, albo ludzie tak często zmieniają zdanie” – pisał „Super Express”. Komentatorzy „Gazety Wyborczej” sami nie wierzyli wynikom zamówionego przez „GW” sondażu prognozującego znaczne zwycięstwo PO i przewidywali końcowy remis. Tuż po wyborach „Dziennik” napisał, że najbardziej wiarygodny był sondaż TNS OBOP dla tej gazety, chociaż w rzeczywistości było raczej odwrotnie.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?