To nie jest rząd marzeń – przyznał Donald Tusk, przedstawiając skład swojego gabinetu. Wypada przyznać premierowi rację: faktycznie, zdaje się, że nawet na miarę jego marzeń nie jest. Stało się tak, bo Tusk, budując gabinet, musiał się zdobyć nie tylko na poważne programowe ustępstwa wobec PSL, ale także na ustępstwa personalne i ideologiczne wobec nieoficjalnego koalicjanta tego rządu. Ów trzeci koalicjant to establishment III RP, którego szyld od lat najczęściej kojarzy się z szarymi literami winiety „Gazety Wyborczej”. Opisywany po wielekroć salon ze wszystkimi swoimi „autorytetami” i „priorytetami” rozpoczyna właśnie rządy.
Po ostatnich dwóch latach, gdy działania PO w opozycji były ze wszystkich sił wspierane przez establishment III RP, właściwie nie powinno to dziwić. Wprawdzie wcześniej Donald Tusk był postrzegany jako „zdrajca”, który miał czelność sprzeciwić się Bronisławowi Geremkowi i opuścić Unię Wolności, a później był mocno krytykowany za „radykalizm” i przeciwstawiany – jako negatywny bohater – rozważnym politykom demokratów.pl, to jednak słabość środowisk dawnej Unii Wolności i SLD spowodowała, że salon, chcąc nie chcąc, postawił na Tuska. Teraz jednak za swe zaangażowanie żąda zapłaty.
Dlatego zaskoczyły mnie słowa lidera PO, gdy mówił, że na miejsce ministra sprawiedliwości chce „lepszego Ziobry”. Oznaczałoby to kontynuację sposobu myślenia polegającego na zaostrzaniu prawa, ale także gruntownej przebudowie systemu sprawiedliwości, w którym status quo i interesy korporacji prawniczych byłyby ograniczane. To dokładnie odwrotne do tego, czego oczekiwali antypisowscy eksperci prawniczy spod znaku profesora Andrzeja Zolla. Dlatego „Gazeta Wyborcza” przez kilka dni podsuwała do składu rządu profesora Zbigniewa Hołdę, a tygodnik „Newsweek” – profesora Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Tusk dostawał wyraźny sygnał – nie ma mowy „o lepszym Ziobrze”. Prof. Ćwiąkalski, bliski sposobowi myślenia prof. Andrzeja Zolla, autentycznie i emocjonalnie negatywnie nastawiony do Ziobry (wsławił się między innymi opartą nie na dokumentach, ale na pomówieniu dziką lustracją prof. Mąciora, współpracownika ministra Ziobry), może to gwarantować. Jego nominacja pokazuje jedno – resort sprawiedliwości PO oddała swemu nieformalnemu koalicjantowi.
Oczekiwań wobec PO „Gazeta Wyborcza” zresztą nie kryje. Tuż po wyborach to publicysta tego dziennika Piotr Pacewicz ogłosił przecież triumfalnie: „To my wygraliśmy wybory”.
Ten niezwykle miękki opór wobec salonu PO pokazała też przy okazji afery ze zmianą lokalizacji stadionu w Warszawie i wygaszania mandatu posła PiS Jana Ołdakowskiego. Prezydent Warszawy, popierana przez najważniejszych polityków PO, przez kilka dni próbowała nas przekonać, że stadion na praskich błoniach jest niepotrzebny, trzeba zbudować go na obrzeżach, a przeznaczone na jego budowę tereny podzielić na działki budowlane i sprzedać. Argumenty były kuriozalne, więc w kuluarach zaczęto szeptać, że kryją się w tym interesy grupy ITI, właściciela TVN i warszawskiego stadionu Legii, która niekoniecznie musi być zainteresowana budową potężnego stadionu w centrum stolicy.