Katalog komunistów polskich

Dwadzieścia lat po obaleniu komunizmu podjęto próbę osądzenia komunistów. Nie wszystkich, tylko kierowniczych i odpowiedzialnych za stan wojenny. Raptem pięciu.

Aktualizacja: 14.09.2008 19:37 Publikacja: 14.09.2008 19:31

W samej Wojskowej Radzie Ocalenia Narodowego, organie, który wywołał i nadzorował stan wojenny, było, zdaje się, 12 członków. Jak 12 apostołów. Był w niej nawet generał Hermaszewski, który jako figurant i girlanda, mógłby – gdyby go też postawiono przed sądem – opowiedzieć, jak to było naprawdę.

Tymczasem Hermaszewskim nikt się nie interesuje, ani sąd,ani nawet dziennikarze. Całkowite lekceważenie. A niesłusznie.

Wedle mego skromnego zdania kłopot z dekomunizacją, odpowiedzialnością za stan wojenny i w ogóle za komunizm w Polsce wynika z braku określenia przedmiotu potępienia i oskarżenia. Nie wiadomo właściwie, kto był w PRL komunistą, a kto nie był, nie istnieje nic takiego jak socjologia aktywu komunistycznego. Nikt się tym nigdy nie zajmował, a szkoda, bo chociażby z licznych uchwał KC PZPR o konieczności zwiększenia liczby robotników w partii i jej władzach wynika przypuszczenie, że komunizm w Polsce był dziełem i sprawą inteligentów, półinteligentów i ćwierćinteligentów.

Komuniści w Polsce aż się proszą o jakąś systematykę, ale nikt się do tego nie kwapi. Szczyciliśmy się zawsze, że jesteśmy narodem, który nie wydał Quislinga, przemilczając fakt, że nikt go u nas nie szukał, bo gdyby szukał, to by znalazł. Potem poprawialiśmy sobie samopoczucie twierdzeniem, żeśmy narodem bez komunistów, krajem,w którym 90 procent członków partii chrzci dzieci i chodzi do kościoła, wykręca się od zebrań partyjnych i nie płaci składek, a ubezwłasnowalnianiem społeczeństwa zajmuje się nieliczna garstka kolaborantów, z których po 1989 roku większość ogłosiła się Konradami Wallenrodami.

Bardzo to piękny obraz, bardzo idealistyczny, niestety, zupełnie nieprawdziwy. Polską normą nie była odmowa, tylko kolaboracja. Błąd w optyce, błąd w ocenie narodu, który koniecznie musi być łechtany w dumę, polega na tym, że traktujemy komunizm nie jak sposób sprawowania władzy, lecz jak wyznanie wiary, rodzaj religii i tylko tych gotowi jesteśmy mu przypisać, którzy służyli ideowo, z przekonaniem, bez mrugania na boki i usprawiedliwiającego rozkładania rąk.

Tymczasem komunizm budowali w Polsce antykomuniści – pewnie był to jeden z powodów, dla których był taki lichy. Stan wojenny wprowadzali jego przeciwnicy, wbrew sobie, o czym można poczytać w ich pamiętnikach.

Antykomuniści – we własnym (i otoczenia) przekonaniu – byli żarliwszymi twórcami komunizmu, niż mogli się nimi stać komuniści ideowi. Jest to rezultat fenomenu psychologicznego – ludzie bezideowi, raz przełamawszy w sobie wewnętrzne opory, nie odczuwają już żadnych innych wątpliwości poza tą jedną: czy dobrze zrobili, idąc na współpracę. Jej zakres jest już doprawdy obojętny.

Różne były kategorie budowniczych Polski Ludowej i – wyręczając uczonych – przedstawię kilka z tych, z którymi zetknąłem się osobiście.

IDEOWCY – prawdziwi marksiści-engelsiści, ale już wątpliwi leniniści. Teoretycy prawdziwego komunizmu, dostrzegający sprzeczność między teorią i praktyką. Prześladowani na wszystkich etapach za rewizjonizm, ukrywający się gdzieś w chaszczach jakichś wydawnictw i instytutów, cierpiący za wiarę jak pierwsi chrześcijanie, podtrzymywani przez obłędne przekonanie, że jeśli tylko zdobyliby władzę, mogliby stworzyć raj na ziemi.

WYSTRASZENI – najosobliwsza grupa. Ludzie, którzy przeszli przez sowieckie łagry i więzienia, którym złamano tam kręgosłup, którzy z Syberii zamiast nienawiści i pogardy wynieśli przeświadczenie o takiej potędze i bezwzględności Sowietów, że uciec od niej można tylko w pokorę i poddaństwo. Obdarzeni talentem zarażania innych syndromem samounicestwienia jako obrony przed przemocą.

RUSOFILE – upojeni wielkością Związku Sowieckiego (wielkie jest piękne), faktem, że gdy w Leningradzie słońce wschodzi,to we Władywostoku zachodzi. Rusofile wyznawali prawo silniejszego, uznając za całkowicie moralne, gdy silniejszy dławi słabszego. Nie mówili na ogół o proletariacie i leninizmie, tylko o Rosji, a podporządkowanie Polski państwu carów, obojętne, w jakim kolorze, uznawali za najszczęśliwsze wydarzenie w 1000-letnich dziejach państwa polskiego. Potrafili udowadniać, i potrafią to robić do dziś, że przez ostatnie 1000 lat nie Polska była ważna w Europie, tylko Rosja, nawet wówczas, gdy jej nie było, a księstwo moskiewskie było mniejsze od województwa smoleńskiego.

GRACZE – należą wedle sławnego polskiego socjologa Floriana Znanieckiego do kategorii ludzi zabawy, którzy nigdy nie wyrastają z kręgów rówieśniczych, lecz pozostają na zawsze dziećmi ogarniętymi potrzebą gry. Z tej kategorii wywodzą się politycy we wszystkich systemach i ustrojach. W PRL, aby uczestniczyć w grze, trzeba było być komunistą, trzeba było przyjąć ten szyld. Żywiołem graczy były (i są) intrygi, wykańczanie innych, rozgrywki grupowe i personalne. Ideologia ich nie interesowała, chyba tylko jako narzędzie. To oni byli drożdżami systemu, bez nich wszystko by zastygło w biurokratycznym skostnieniu. Grali między sobą i grali na układy na Kremlu jak na numerki.

KRYPTOENDECY – uznali fakt, że znów istnieje polskie koło w Dumie, choćby bolszewicki,za otwarcie drogi do oczyszczenia narodowego organizmu z przymieszki obcej krwi. Weszli triumfalnie na scenę w marcu 1968 i nigdy już z niej nie zeszli.

APARATCZYCY – zawodowi komuniści, ludzie wychowani i ukształtowani przez aparat. Można i dzisiaj znaleźć liczne życiorysy posłów SLD, którzy nie przepracowali w życiu ani jednego dnia. Tylko działali. ZSMP, SZSP, ZMW, KMW i jak to się wszystko nazywało. Potem parę wydziałów komitetu wojewódzkiego i do centrali. Ich matecznikiem i żywiołem były narady, posiedzenia, plena i prezydia. Mieli na ogół zdrowy, to znaczy bardzo cyniczny stosunek do rzeczywistości, znając na wylot wszystkie słabości systemu potrafili je wykorzystać dla własnych korzyści. Cała reszta nic ich nie obchodziła. Gardzili swoimi szefami i byli absolutnie nielojalni wobec wszystkich i wszystkiego, oprócz interesu grupowego. Dziś sól SLD.

NIEUDACZNICY – mało uzdolnieni, cierpiący na brak uznania przedstawiciele zawodów twórczych. Źli poeci, kiepscy pisarze, autorzy kiczów malarskich, nieudolni reżyserzy filmowi i teatralni, sepleniący aktorzy, protezujący niedostatki talentu gorliwością partyjną. Grupa, która dziś najbardziej tęskni do starych, dobrych czasów.

FRAJERZY – ludzie, którzy wbrew doświadczeniom uważali, że dałoby się coś zrobić,gdyby rozsądni i przyzwoici wdepnęli w struktury władzy i próbowali je regulować i naprawiać.

MONOLITY – osoby, które posiadły jedną tylko umiejętność, z niej tylko potrafią wyżyć i skonstatowawszy, że monopol na jej używanie ma władza, godzą się na współpracę z lęku, iż nic innego nie potrafią.

ŻYWICIELE – oczywiście rodziny, i to jedyni. Rozkładali ręce i powiadali: „No taa, w zasadzie to wszystko prawda, reżim jest parszywy, ale ja mam żonę i dziecko na utrzymaniu”. Niektórzy mieli dodatkowo psa.

GEOPOLITYCY – wielcy patrioci, kochający tę nieszczęsną Polskę miłością pierwszą, łkający po kątach nad jej losem, ale uważający za swój pierwszy obowiązek ochronę za wszelką cenę substancji narodowej, fizycznego bytu Polaków zagrożonego z powodu niedogodnego położenia geopolitycznego. Uważali, że każda próba wybicia się Polaków na częściową choćby suwerenność, a nawet reformy wewnętrzne skończyłaby się morzem krwi i rozbiorem.

Nie sądzę, żebym wyczerpał katalog komunistów polskich.Dobrze by było, gdyby uzupełnili go i poprawili specjaliści od psychologii społecznej. Dyskutanci powinni wziąć pod uwagę,że sekretarzem wojewódzkim mógł być i frajer, i geopolityk, i jedyny żywiciel rodziny.

Wtedy utoniemy w szczegółach i dyskusja toczyć się będzie przez następnych 50 lat, aż wymrą ostatni świadkowie i nikt już nie będzie wiedział, o co chodzi. A o to właśnie chodzi.

Autor jest felietonistą i publicystą dziennika „Fakt”

W samej Wojskowej Radzie Ocalenia Narodowego, organie, który wywołał i nadzorował stan wojenny, było, zdaje się, 12 członków. Jak 12 apostołów. Był w niej nawet generał Hermaszewski, który jako figurant i girlanda, mógłby – gdyby go też postawiono przed sądem – opowiedzieć, jak to było naprawdę.

Tymczasem Hermaszewskim nikt się nie interesuje, ani sąd,ani nawet dziennikarze. Całkowite lekceważenie. A niesłusznie.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Waluś nie jest bohaterem walki z komunizmem
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: W sprawie immunitetu Kaczyńskiego rację ma Hołownia, a nie Tusk