O co chodzi z tą Madonną? Pytanie nasunęło mi się, gdy zobaczyłem zwycięskie tytuły po koncercie amerykańskiej piosenkarki: „I o to chodzi, Warszawo!”. Tytuły te trudno było zinterpretować inaczej niż triumf nad ciemnogrodem, który ośmielił się zaprotestować przeciw koncertowi „królowej popu” o imieniu Madonna w dzień Wniebowzięcia Matki Boskiej.
Koncert się odbył, uznano go za wielki sukces, a ciemnogród dostał kolejny raz w łeb – jak zawsze w konfrontacji z kulturą masową. Czy więc chodzi tylko o fun, czyli radochę, jaką daje kilkugodzinne podrygiwanie w rytm prostych melodyjek wzbogacone o nieskomplikowaną choreografię? Czy może potrzebne jest jeszcze poczucie zwycięstwa, jaką ideologii funu daje pokonanie kolejnej bariery, choćby tak mizernej, jak wątłe protesty najsłabszych grup społecznych?
[srodtytul]Chrześcijanie na wagę złota[/srodtytul]
Przy okazji koncertu Madonny można było zaobserwować strategię mediów, która nabrała już charakteru odruchu warunkowego. Współczesna kultura masowa zrodziła się z kontrkultury w epoce kontestacji, w latach 60. minionego wieku. Od tamtych czasów przeszła długą drogę i, przede wszystkim, stała się głównym nurtem kultury współczesnej.
Buntownicy (zostawmy na boku kwestię głębi i samoświadomości owego buntu) doszli do władzy, ale nie wyzbyli się gestów i min kontestatorów. Rozpaczliwie chcą prowokować, choć nie za bardzo jest już czym i nie za bardzo jest kogo. To znaczy, w naszej rzeczywistości jest wiele do kontestowania, ale kultura masowa, aby kontestować naprawdę, musiałaby zwrócić się przeciw sobie samej, co oczywiście nie wchodzi w grę. Wyobraźmy sobie Madonnę kpiącą z homoseksualnego tabu, albo natrząsającą się z feministycznych frazesów. Rygorystyczni chrześcijanie czy narodowcy stają się więc towarem na wagę złota.