Kościół z narodem, naród z Kościołem – tymi prostymi słowami podsumować można to, co działo się w czasie żałoby narodowej i dzieje się nadal. Tragedia z 10 kwietnia, a także cały ciąg wydarzeń, które po niej nastąpiły, pokazują doskonale, że Polska – mimo procesów sekularyzacyjnych – pozostaje narodem i społeczeństwem do głębi chrześcijańskim (a konkretnie katolickim), a Kościół jest głęboko zakorzeniony i wpisany w życie narodu i państwa. Słowem niewiele się w Polsce od lat 60. zmieniło. Wciąż jesteśmy narodem kościelnym (by posłużyć się trafnym terminem prof. Ryszarda Legutki), który w sytuacjach dramatycznych zwraca się do Kościoła. A Kościół wciąż posiada język i narzędzia, którymi potrafi nam w takich sytuacjach pomóc.
I widać to było od pierwszych chwil po katastrofie. Pierwsi ludzie, którzy przyszli przed Pałac Prezydencki (i to niezależnie od wyznania czy światopoglądu), zaczęli się wspólnie modlić, śpiewać pieśni religijne, odmawiali koronkę do Miłosierdzia Bożego.
[srodtytul]Pod opiekę Kościoła[/srodtytul]
A później było już tylko mocniej. Wszystkie uroczystości państwowe odbywały się w oprawie religijnej (po jagiellońsku – zawsze ekumenicznie, z udziałem prawosławnych i ewangelików). Metropolici, biskupi i księża odprawiali także setki mszy świętych: prywatnych, publicznych, dla najbliższych, a niekiedy dla całych miast. I niemal na każdej z nich padały ważne słowa do Polski i do Polaków. Arcybiskup Kazimierz Nycz błagał, byśmy nie zaprzepaścili okresu wielkiego narodowego nawiedzenia, sekretarz episkopatu biskup Stanisław Budzik prosił o godne przeżywanie czasu narodowych rekolekcji i wyrażał nadzieję, że wyrośnie z niej czyn, który sprawi, że Polska będzie lepsza, a prymas-senior kard. Józef Glemp modlił się, by „Chrystus zesłał swojego Ducha na Polaków” i apelował o odrodzenie narodowe.
A ludzie, niezależnie od osobistej wiary, wcześniejszego stosunku do Kościoła czy nawet wyznania, nie tylko przejmowali te słowa, ale przede wszystkim odnajdywali się w języku, emocjach i przesłaniu Kościoła. Doskonale widać to było w mediach, gdzie język religijny, a niekiedy wprost katolicki na kilka dni stał się dominującym, duchowni zaś byli najczęściej zapraszanymi gośćmi.