Komu przeszkadza patriotyzm

Rozbudzone „demony patriotyzmu” irytują i są piętnowane przez środowiska lewicowe od zawsze – pisze prawnik Jerzy Szczęsny

Aktualizacja: 02.06.2010 08:33 Publikacja: 02.06.2010 02:30

Komu przeszkadza patriotyzm

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

Pojęcia patriotyzmu niepodobna zdefiniować przez rodzaj najbliższy i różnicę gatunkową. Trudno nawet wymienić wszystkie jego składniki. Te materialne – różne mają znaczenie, a te nieuchwytne, duchowe, indywidualnie nawet pozaracjonalne, zwane imponderabiliami, wymykają się opisowi. Jedno jest pewne. Lekceważenie patriotyzmu i dezynwoltura wobec jego indywidualnego czy – zwłaszcza – zbiorowego przeżywania to postawy nieroztropne, szkodliwe i po prostu głupie.

Patriotyzm polski A.D. 2010 – ujawniony po katastrofie smoleńskiej

– przeszkadza, gdyż jest „marny” (Marcin Król), „aksjologiczny”, którego zwolennicy „patrzą na życie publiczne przez pryzmat symboli narodowych i czystości rasowej” (Janusz Czapiński), „mistyczny” (Bronisław Łagowski), bo nie potrafi wyzwolić się „z tradycji solidarnościowej, która jest tradycją wojującego anarchizmu”, fikcyjny, gdyż używa „niedopuszczalnych środków emocji, które sztucznie ten patriotyzm podniecają”, i dlatego patriotyzmowi męczeńskiemu „trzeba dopomóc odejść” (Andrzej Wajda).

[srodtytul]Lewicowa niechęć[/srodtytul]

Dla Łagowskiego „w okresie PRL (…) rzeczywistość była względnie znośna”, a „rytuał katyński podtrzymywany jest z taką mocą w dążeniu do jednego celu: podtrzymania stanu wojny psychologicznej przede wszystkim z Rosją, ale także z PRL”. Lewicowanie w czasach PRL najtrafniej określił Marek Nowakowski, zastanawiając się, czy bohater jego opowiadania lewicuje z gorączki czy za ruble.

[wyimek]Wątek etniczny w rozmowach o patriotyzmie jest wysoce dyskusyjny. Już Stanisław Ossowski zauważył, że Kazimierz Wielki miał krwi polskiej zaledwie jedną ósmą, a może nawet mniej [/wyimek]

Z Czapińskim rzecz jest poważniejsza, gdyż jest on autorem „Diagnozy społecznej”, prowadzonych od dziesięciu lat socjologicznych badań wizerunku Polaków. Tyle że „prawdziwy Polak” nie zawsze bywa katolikiem. Poza tym, wbrew temu, co mówi Czapiński, taki Polak – jak zresztą chyba każdy – sądzi, że właśnie od elity politycznej, która rządzi krajem, zależy to, czy jemu się będzie lepiej powodziło. Tę uwagę warto uwzględnić w „Diagnozie społecznej”.

Do patriotyzmu komunistyczna lewica miała z definicji stosunek wrogi. Retoryki narodowej komuniści używali tylko w sytuacjach wyjątkowych

– wojny (Stalin) czy przewrotów pałacowych (Gomułka, Moczar w 1968 r.). Czarny socjalizm był narodowy tylko w III Rzeszy. Czerwony był międzynarodowy, bo proletariat – jak wiadomo – nie miał ojczyzny, dopóki nie stał się nią Związek Sowiecki.

Rozbudzone „demony patriotyzmu”, że użyję sformułowania Grzegorza Miecugowa z TVN 24, irytują i są piętnowane przez środowiska lewicowe od zawsze. W wydanej niedawno „Anatomii buntu” Andrzej Friszke przytacza ciekawy tekst autorstwa grupy tzw. komandosów zatrzymany przez peerelowską cenzurę: „Dla jednych – czytamy – centralnym problemem jest wychowanie patriotyczne i obawa przed zagrożeniem imperialistycznym. Jednakże odrywanie tych postulatów od ich społecznego zaplecza stwarza sytuację, w której zjawiają się propozycje ideowe formułowane z pozycji nacjocentryzmu (Z. Załuski) bądź wręcz szowinistycznych. Albowiem nic tak dobrze jak nacjonalizm nie tuszuje społecznych konfliktów. Dlatego nacjonalizm właśnie jest naturalną ideologią każdej konserwy”.

Autorom nie chodzi o narodowy szowinizm z całym jego nieakceptowalnym bagażem ksenofobii, nienawiści do obcych czy postaw typu „klein aber mein”. Chodzi o dokładnie nazwany patriotyzm, który niepostrzeżenie zamienia się w nacjonalizm. Od tego już tylko krok, by stwierdzić, że „patriotyzm jest jak rasizm”, a tak zatytułowany został onegdaj ważny tekst w „Wyborczej”.

Jeżeli chodzi o „Mazurka Dąbrowskiego”, to – poza okresem okupacji hitlerowskiej i sowieckiej do 1945 r. – nie było zakazu wykonywania hymnu. Ale nasz drugi nieformalny hymn „Żeby Polska była Polską” Jana Pietrzaka martwił i irytował na tyle, że nigdy w

III RP nie można było go usłyszeć w radiu czy telewizji. Już bowiem w okresie pierwszej „Solidarności” stał się znakiem rozpoznawczym polskiego nacjonalizmu (np. dla Mariusza Ziomeckiego, który dał temu wyraz w obszernym tekście w tygodniku „Kultura”).

[srodtytul]Gęba rasizmu[/srodtytul]

Wątek etniczny w rozmowach o patriotyzmie jest wysoce dyskusyjny i wątpliwy. Już Stanisław Ossowski zauważył, że Kazimierz Wielki miał krwi polskiej zaledwie jedną ósmą, a może nawet mniej. Wybitnymi polskimi patriotami byli i są bezdyskusyjnie ci niedościgli wirtuozi języka, na których twórczości polszczyzny uczą się kolejne pokolenia. Julian Tuwim, Jan Brzechwa, Marian Hemar, że przywołamy tylko tych.

Ten ostatni ma w krzewieniu polskości wkład szczególny, ponieważ przy okazji uczył naród błogosławionego antykomunizmu, podczas gdy dwaj pierwsi, żyjąc w sowieckim protektoracie, zmuszeni byli w tej kwestii milczeć. Z pewnością patriotą był Adam Michnik, kiedy w „Cieniach zapomnianych przodków” pisał: „Naród bez imponderabiliów, naród wyrzekający się obrony tego, co nieuchwytne czasem i niemożliwe do nazwania, wyrzeka się własnej kultury, stacza do poziomu plemienia”. Potem sam się trochę stoczył, myląc kryteria honoru, ale zawsze jest nadzieja, że się opamięta.

Polskość, poprzez wytworzone w historii słowa, dźwięki, symbole, a może poprzez trudne do określenia krajobrazowo-klimatyczne imponderabilia, ma często jakiś magnetyczny wpływ na niektórych przybyszów, którzy zostają polskimi patriotami mimo odmiennych korzeni. I jako tacy muszą być akceptowani i szanowani jako polscy patrioci szczególnego autoramentu.

Obecność na polskiej manifestacji patriotycznej np. Walijczyka Normana Daviesa czy Żyda Szewacha Weissa nie powinna nikogo dziwić. Dla dobrego narodowego samopoczucia taka obecność byłaby nawet wysoce wskazana. Toć o różnobarwności etnicznej polskości świadczą polskie cmentarze wojenne, na których – jak w Loretto czy na Monte Cassino – obok krzyża katolickiego widać też prawosławny, żydowską gwiazdę Dawida i półksiężyc Mahometa.

Według Łagowskiego patriotyzm trzeba pozbawić symboli, wzruszeń, mitu powstania warszawskiego i sprawić, by motywował ludność do celów produktywnych. Taki patriotyzm produktywny pamiętamy z czasów PRL. Mawiano wówczas, że pieniądz na Zachodzie oparty jest na złocie, a u nas – na cynie.

Łagowskiego oburza polityka bezpieczeństwa energetycznego prezydenta Kaczyńskiego. Oczywiście byłoby lepiej, żeby pomysł Kulczyka i Ałganowa doszedł do skutku pod auspicjami prezydenta Kwaśniewskiego. Polskie rafinerie i rurociągi byłyby dziś własnością Gazpromu i nie byłoby kwestii gazociągu przez Bałtyk. A tak to jest problem dla patriotów produktywno-pragmatycznych.

W przyszłości Polska może otrzymać propozycję 30-procentowej zniżki za gaz i ropę w zamian za wydzierżawienie Helu na obcą bazę okrętów wojennych. I znajdą się patrioci pragmatyczni, którzy taką transakcję przyklepią. Dlatego dzisiejszy spór o patriotyzm jest sporem o jutrzejszą politykę.

[srodtytul]Błąd protestu[/srodtytul]

W swoim czasie Ryszard Bender z KUL nazwał rzecznika rządu gen. Jaruzelskiego Goebbelsem stanu wojennego. Jerzy Urban, bo o niego chodziło, potraktował to jako obelgę i pozwał Bendera do sądu. Bender powołał się na patriotyczne uniesienie i powszechną opinię o Urbanie i sąd go, słusznie, uniewinnił. Bender bowiem nazwał tak Urbana w imieniu co najmniej 10 milionów Polaków, którzy stali naprzeciwko ZOMO. W tym sensie obelga Bendera nie była oceną Urbana. Ona była opisem, z którym zgadzały się rzesze obywateli.

Skoro padł termin ZOMO, te cztery litery posłużyły za powód do wielkiej mistyfikacji polegającej na dezawuowaniu i wyszydzaniu prawdziwego przekazu. Jarosław Kaczyński wypowiedział wzburzony rozsławione przez media słowa o ZOMO. Benderowi było wolno, Kaczyńskiemu – nie. Było to bowiem bardzo niepolityczne, choć prawdziwe. Bo choć tym skrótem opisał istniejącą sytuację, a nie ją ocenił, był to niewybaczalny błąd myślowego skrótu bez jego wyjaśnienia. Czemu to był opis?

Trzeba wrócić do pierwszej zdrady klerków. Polegała ona na akcesie dużej części inteligencji do ideologii komunizmu – odbierającej wolność indywidualną i narodową oraz skazującej Polskę na niebywały regres cywilizacyjny. Profitem tego akcesu był udział we władzy i przywileje. Nie wszystkich oczywiście, bo heglowskie osy kąsały nierównomiernie i nie każdego. Etos narodowego buntu z 1980 r. był idealistycznym połączeniem trzech elementarnych wartości – wolności, prawdy i sprawiedliwości spajanych przez zasadę patriotyzmu właśnie. Patriotyzmu traktowanego jako kategoria par excellence etyczna. Zasada absolutna, bezdyskusyjna już choćby z tego powodu, że obywatele oddawali za nią i w jej imieniu swoją pomyślność, zdrowie i jakże często życie.

Okrągły Stół te wartości zaprzepaścił, będąc ugodą nie tyle polityczną (od niej można było odejść, to w polityce dopuszczalne, a często wręcz wskazane), ile niedopuszczalnym kompromisem moralnym, relatywizującym prawdę i niweczącym elementarne poczucie sprawiedliwości. Zło nie tylko nie zostało ukarane, ale również nie zostało nazwane i napiętnowane. Była to druga „odmowa wiedzy” – jak Leszek Kołakowski nazwał amnezję stalinizmu. Kolejna zdrada klerków rozpoczęła się zatem od pilnej potrzeby ukrycia własnych biografii. Stąd taki zajadły i niestety skuteczny opór wobec lustracji oraz powolna, ale konsekwentna rehabilitacja PRL.

Jakże niepolityczny wybuch Kaczyńskiego o ZOMO był protestem przeciw zacieraniu różnicy między PRL a III RP, w której retoryka wolnego rynku wobec postkomunistycznego kapitalizmu politycznego była kpiną z rozległych obszarów biedy i galopującego rozwarstwiania społecznego. W ciągu minionego 20-lecia III RP niepostrzeżenie weszła w fazę rozliczania środowisk solidarnościowych i postsolidarnościowych przez byłych komunistów.

Krzyk o ZOMO był więc niezgodą na to, że Jaruzelski chroniony przez swoje prywatne ZOMO „zaszczyca” wykładem wyższą uczelnię, gdzie w towarzystwie uczonych o niezweryfikowanych stopniach naukowych i niezlustrowanych biografiach uznaje się za legitymizowanego i uprawnionego do oceny swoich dawnych przeciwników politycznych i wypowiada się w kwestii patriotyzmu. Dokładnie w tym samym czasie katowanemu w stanie wojennym ks. Isakowiczowi-Zaleskiemu Uniwersytet Wrocławski uniemożliwia wygłoszenie wykładu. A dzieje się to wszystko pod rządem o solidarnościowych korzeniach.

[srodtytul]Testament prezydenta[/srodtytul]

Dzisiejszy patriotyzm, którego wyrazem były kolejki przed trumnami ofiar smoleńskiej katastrofy, jest ważnym składnikiem świadomości obywateli żyjących w Unii Europejskiej i zamieszkujących przestrzeń między Odrą i Bugiem. Patriotyzm, nie szowinizm. Nadużyciem, by nie powiedzieć nikczemnością, wobec współobywateli jest – by użyć trafnej uwagi Ryszarda Bugaja – ostracyzm i próba ubezwłasnowolnienia tych, którzy w imię patriotyzmu, nie szowinizmu, wątpią, więcej – kwestionują pogląd, że III RP jest najlepszą Polską, jaka mogła się Polakom przydarzyć po solidarnościowym buncie.

Przesłaniem dzisiejszego patriotyzmu jest apel do rządzących Polską i do Europy o taką politykę, aby już nigdy więcej warszawskie dzieci nie szły w bój. A Muzeum Powstania Warszawskiego powstało i istnieje nie tylko po to, aby oddać hołd heroizmowi powstańców i golgocie mieszkańców Warszawy. Ono ma zaświadczyć o determinacji tego patriotycznie usposobionego, ale spokojnego w sumie narodu, który od 300 lat nie napadł na żadnego z sąsiadów, 90 lat temu osłonił Europę przed najazdem nowożytnych barbarzyńców, a zaolziańską awanturę w nikczemnym towarzystwie nazwał ustami swojego śp. prezydenta grzechem.

Nasza nowożytna historia najkrócej zawarta jest w pieśni „Żeby Polska była Polską”. Prezydent Lech Kaczyński dokonał fundamentalnej redefinicji znaczenia tekstu piosenki Jana Pietrzaka. Światu, Europie i Polsce prezydent Kaczyński powiedział, żeby Polska była polska, Litwa musi być litewska, Estonia estońska, Łotwa łotewska, Ukraina ukraińska, Gruzja gruzińska, a Kaukaz kaukaski. Dlatego był w Tbilisi. To jest testament Lecha Kaczyńskiego. I dlatego jego miejsce jest na Wawelu.

[i]Autor jest prawnikiem, w latach 1963 – 1968 był seminarzystą profesorów Jerzego Wróblewskiego i Aleksandra Kamińskiego[/i]

Pojęcia patriotyzmu niepodobna zdefiniować przez rodzaj najbliższy i różnicę gatunkową. Trudno nawet wymienić wszystkie jego składniki. Te materialne – różne mają znaczenie, a te nieuchwytne, duchowe, indywidualnie nawet pozaracjonalne, zwane imponderabiliami, wymykają się opisowi. Jedno jest pewne. Lekceważenie patriotyzmu i dezynwoltura wobec jego indywidualnego czy – zwłaszcza – zbiorowego przeżywania to postawy nieroztropne, szkodliwe i po prostu głupie.

Patriotyzm polski A.D. 2010 – ujawniony po katastrofie smoleńskiej

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?