UE-USA: Europejskie NATO?

Stawiając tylko na USA, musimy się podporządkować decyzjom zapadającym w Waszyngtonie i w dodatku słono za nie płacić, jak to się działo w Iraku i teraz w Afganistanie – pisze ekspert ds. wojskowości

Publikacja: 09.12.2010 23:59

UE-USA: Europejskie NATO?

Foto: Archiwum

Red

Wbrew powszechnym opiniom szczyt NATO w Lizbonie nie był przełomem. Sojusz wciąż pogrążony jest w kryzysie, o czym świadczą, oprócz problemów w Afganistanie, choćby ciągłe wątpliwości (Polski na przykład) co do skuteczności działania art. 5 o wzajemnej pomocy w razie zagrożenia.

Na marginesie szczytu spotkali się jednak liderzy UE i USA. Silne nastroje antyamerykańskie w Europie po wojnie w Iraku i potencjalna porażka Zachodu w Afganistanie przyspieszy konieczną emancypację obronną Unii Europejskiej i budowę europejskiej armii. A interesem Unii, w tym Polski w dalszej perspektywie, będzie przejęcie NATO od Amerykanów. Czy taki temat był dyskutowany na spotkaniu? Być może.

Dzisiaj widać wyraźnie, że drogi Europejczyków i Amerykanów rozchodzą się właśnie w Afganistanie. NATO w dalszym ciągu stoi w obliczu poważnego kryzysu, który wyczerpuje możliwości jego rozwoju w obecnym kształcie. Jego reforma jest nieunikniona. Ciągle bowiem brak jest czystej i klarownej wizji zagrożenia, która połączyłaby Amerykę i Europę tak, jak to było podczas zimnej wojny. Być może teraz mogłaby to być wspólna wizja przewodzenia światu. W tej formule poprzez NATO USA kontroluje w całości świat zachodni, zapewniając mu bezpieczeństwo. Wojna w Iraku i Afganistanie udowodniła jednak, że próba jednostronnego wykorzystania sojuszu przez USA i nadania mu nowej dynamiki poprzez pchnięcie go do wojny z globalnym islamskim terrorem jako policyjnej pałki Zachodu się nie powiodła.

Wyjściem z tego klinczu interesów byłaby ewolucyjna „europeizacja” NATO i – poprzez jego struktury – emancypacja militarna Unii Europejskiej. W ramach przestrzeni zaistniałej po wycofywaniu się Ameryki ze świata mógłby powstać europejski „życzliwy hegemon”, który wykorzysta swój potencjał do budowy pokojowego i moralnego ładu na świecie wspólnie z USA, ale na równych prawach. Współpraca w ramach NATO dwóch równoprawnych potęg ekonomicznych i militarnych – Stanów Zjednoczonych i UE? To wielce obiecująca perspektywa również dla Polski.

[srodtytul]Sprzeczne interesy[/srodtytul]

Zalążki tego pomysłu już widać. W przededniu szczytu lizbońskiego NATO prezydent Francji Nicolas Sarkozy i premier Wielkiej Brytanii David Cameron podpisali w Londynie dwa traktaty o współpracy w dziedzinie obronności. Mają one pozwolić zredukować wydatki na obronność. Być może to właśnie ekonomia wymusi na krajach Unii dalszą integrację struktur wojskowych, unifikację uzbrojenia oraz konsolidację przemysłu zbrojeniowego. Dzisiaj bowiem niemal każdy kraj europejski używa innego czołgu, na uzbrojeniu jest kilka typów samolotów myśliwskich.

W interesie USA leży jednak Europa zjednoczona politycznie, ale nieodgrywająca żadnej wojskowej roli, polegająca w tym względzie na Waszyngtonie. Stąd niejako wyjątkowa rola Polski w sabotowaniu tych zamierzeń.

Po pierwsze, jedyną szansą Polski na wpływanie na politykę światową jest Unia Europejska. Budując wspólną politykę, w tym obronną, i armię Unii Europejskiej, weszlibyśmy w struktury decyzyjne, nad którymi możemy mieć kontrolę. W NATO wszystkie główne stanowiska dowódcze przeznaczone są wyłącznie dla amerykańskich generałów. Po drugie, jest to również szansa dla naszego przemysłu zbrojeniowego na zyskanie nowoczesnych technologii i zamówień w ramach europejskiej wspólnoty. Amerykański offset, który miał być dla nas skokiem technologicznym, okazał się klapą. Nie mówiąc już o amerykańskiej pomocy wojskowej dla naszej armii.

Stawiając tylko na USA, nie mamy żadnego wpływu, w żadnym momencie, na proces decyzyjny w Waszyngtonie, a w konsekwencji musimy się podporządkować decyzjom tam zapadającym i w dodatku słono za nie płacić, jak to się działo w Iraku i teraz w Afganistanie. Chodzi zarówno o życie żołnierzy, jak i pieniądze, których niewiele już pozostaje na modernizację polskiej armii.

[srodtytul]Emancypacja Europy [/srodtytul]

Scenariusz gwałtownego wycofania się USA z NATO ma na razie niewielkie szanse zaistnienia. Sytuacja taka byłaby bowiem nagłym zachwianiem globalnej supremacji USA w świecie. Byłaby również niebezpieczna dla Europy, ponieważ Unia potrzebuje czasu, by zbudować wojskowy filar do odegrania roli globalnego lidera i, paradoksalnie, również wsparcia albo przynajmniej życzliwej neutralności ze strony Ameryki.

Dotychczasowa hegemonia USA w świecie opiera się na dwóch filarach: Europie i Japonii. Oba są ekonomicznymi potęgami uzależnionymi od amerykańskiej gospodarki, o czym dobitnie świadczy boleśnie odczuwalny kryzys finansowy. Zarówno Unia, jak i Japonia znajdują się również pod wojskowym protektoratem Stanów Zjednoczonych. Pozwalało to Waszyngtonowi na miękkie wpływanie na ich proces decyzyjny przez używanie straszaka chińskiego albo rosyjskiego (radzieckiego).

Ewentualna emancypacja wojskowa Japonii zablokowana jest przez artykuł 9 jej konstytucji, który zakazuje użycia siły jako sposobu rozwiązywania sporów międzynarodowych, jak również posiadania armii, floty i lotnictwa wojskowego. Z kolei ewentualna emancypacja wojskowa Unii Europejskiej blokowana jest przez funkcjonowanie NATO – zdominowane przez Stany Zjednoczone.

Tak długo jak istnieje NATO w obecnym kształcie i rozczłonkowana militarnie Unia Europejska, ta ostatnia nie będzie stanowić równorzędnego partnera ani dla Ameryki, ani dla Rosji, nie mówiąc już o Chinach. Siła militarna jest bowiem ciągle integralnym elementem polityki zagranicznej zarówno w przypadku Waszyngtonu, jak i Kremla, czego niestety nie można powiedzieć o Brukseli. Wystarczy spojrzeć, w jaki sposób wielokrotnie słabsza gospodarczo od Unii Rosja jest w stanie wytworzyć olbrzymią wartość dodaną w dyplomacji wobec Brukseli, używając straszaka sił zbrojnych i broni nuklearnej.

[wyimek]Współpraca w ramach NATO dwóch równoprawnych potęg ekonomicznych i militarnych – Stanów Zjednoczonych i UE? To wielce obiecująca perspektywa również dla Polski[/wyimek]

Bez armii i wspólnej polityki obronnej ubezwłasnowolniona militarnie Unia Europejska będzie ciągle w stanie politycznej nieważkości, dryfując pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Rosją niczym kosmiczny rozbitek. Tak długo jak ten stan będzie trwał, poszczególne kraje (jak Polska) będą szukać protektorów poza Starym Kontynentem. Widać to już po ostatniej wizycie szefa MON Bogdana Klicha w USA i spotkaniu z sekretarzem obrony Robertem Gatesem. Minister Klich prosi wprost w Waszyngtonie o to, żeby amerykańscy żołnierze stacjonowali w Polsce. Jest to wyjątkowo żenująca sytuacja i konsekwencja systematycznego niszczenia naszych zdolności obronnych na wyczerpujących misjach w Iraku i Afganistanie.

[srodtytul]Ewolucja, nie rewolucja[/srodtytul]

Ewolucyjna emancypacja militarna Europy, budowa unijnej armii, przyczyniłaby się do powstania „europejskiego hegemona” i spowodowałaby podział świata zachodniego na dwa zbliżone pod względem potencjału mocarstwa. Dałoby to szanse podtrzymania zachodniej cywilizacji w globalnej rywalizacji o przywództwo i jednocześnie byłoby przeciwwagą w ramach Zachodu dla amerykańskiej potęgi.

W obecnej sytuacji takiej równowagi nie ma. Spowodowało to nadużycie dominującej pozycji przez Waszyngton podczas kadencji George’a W. Busha. Ameryka odeszła daleko od zasady „strażnika systemu międzynarodowego”, którego politykę zagraniczną przenikają wartości moralne.

Nowe otwarcie Baracka Obamy nie oznacza końca dogmatu o nieomylności Stanów Zjednoczonych. Amerykańskie elity przekonane są bowiem o swojej wyjątkowości. Według Francisa Fukuyamy myślenie takie zapoczątkowane zostało przez pożegnalne przemówienie George’a Washingtona i pogląd, że „republika amerykańska powstała w cnocie i mogłoby ją zbrukać tylko uczestnictwo w politycznych grach typowych dla Europejczyków”.

Inwazja na Irak udowodniła jednak coś zupełnie przeciwnego. Paradoksalnie to w Europie 15 lutego 2003 r., miesiąc przed wybuchem wojny w Iraku, odbyły się masowe demonstracje antywojenne. Minister spraw zagranicznych Francji określił te protesty na wyrost mianem „narodzin narodu europejskiego”. Była to jednocześnie próba zdystansowania się UE od „politycznych gier” Ameryki i jasnego określenia swoich interesów. Sprzeciw Francji, Niemiec i innych krajów zapobiegł wplątaniu i „zbrukaniu” NATO w amerykańskiej „irackiej prywacie”, która w gruncie rzeczy jest rozbudową imperium za pomocą brutalnej siły. Niestety, Polska i inne kraje nie przeciwstawiły się amerykańskiej presji.

Amerykanie byli również bezwzględni wobec Europy i wykorzystali historyczne resentymenty do politycznego rozparcelowania Unii i rozgrywania jej państw członkowskich na nową i starą Europę. Militarna emancypacja Unii Europejskiej była przez ekipę Busha brutalnie sabotowana i będzie dalej przez kolejne amerykańskie administracje, ale w bardziej finezyjny sposób. Poprzednia administracja sztucznie podtrzymywała i wyolbrzymiała sojusz z Polską, ponieważ mogliśmy skutecznie blokować dalszą integrację militarną UE w zamian za iluzoryczną wizję bycia amerykańskim namiestnikiem w Europie Wschodniej.

Amerykanie nauczyli się od Brytyjczyków utrzymywania swojej przewagi poprzez destabilizację tych graczy, którzy mogliby stanowić zagrożenie dla ich hegemonii. Ameryka zajęła się w ten sposób Serbią, Irakiem, al Kaidą, ale również Unią Europejską, nie pozwalając na jej militarną emancypację. W tych wojnach nie chodzi o wygraną, lecz o to, by nie dopuścić do wygranej drugiej strony. Dlatego choć Ameryka przegrała tyle wojen, rośnie w siłę. Dobrze byłoby zatem, żeby bardzo silne proamerykańskie lobby w MSZ i MON uwzględniało w polityce zagranicznej nie tylko interesy amerykańskie, ale przede wszystkim polskie i unijne. A interesem Unii będzie emancypacja obronna i przejęcie NATO od Amerykanów, jeśli zjednoczona Europa chce być mocarstwem w pełnym tego słowa znaczeniu, a Polska – odgrywać jakąkolwiek rolę nie tylko na jej wschodniej flance.

[i]Autor, komandor porucznik rezerwy, jest absolwentem Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, a także Wydziału Bezpieczeństwa Międzynarodowego Naval Postgraduate School w Monterey w Kalifornii, USA. Był oficerem Naczelnego Dowództwa Sojuszniczych Sił NATO w Europie. Obecnie niezależny analityk ds. bezpieczeństwa. Autor książek „Widok na Sarajewo” i „Polska Armia na Posyłki”.[/i]

Wbrew powszechnym opiniom szczyt NATO w Lizbonie nie był przełomem. Sojusz wciąż pogrążony jest w kryzysie, o czym świadczą, oprócz problemów w Afganistanie, choćby ciągłe wątpliwości (Polski na przykład) co do skuteczności działania art. 5 o wzajemnej pomocy w razie zagrożenia.

Na marginesie szczytu spotkali się jednak liderzy UE i USA. Silne nastroje antyamerykańskie w Europie po wojnie w Iraku i potencjalna porażka Zachodu w Afganistanie przyspieszy konieczną emancypację obronną Unii Europejskiej i budowę europejskiej armii. A interesem Unii, w tym Polski w dalszej perspektywie, będzie przejęcie NATO od Amerykanów. Czy taki temat był dyskutowany na spotkaniu? Być może.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?