"Niedopuszczalne jest dzielenie mediów na dobre i złe, i decydowanie komu wolno, a komu nie wolno wydarzeń takich relacjonować. Zastosowanie siły wobec dziennikarzy i tym samym uniemożliwianie wykonywania przez nich swojej pracy jest nie do pogodzenia z obowiązującymi w Polsce standardami" - napisała Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji po tym, gdy jacyś niezrównoważeni słuchacze Radia Maryja poszarpali członków telewizji Polsat.
Wniosek z tej uchwały, że w Polsce wobec mediów obowiązują w ogóle wysokie standardy, a jedyne zagrożenie dlań to uczestnicy niektórych letnich pielgrzymek. Czyli jest raj, jeśli chodzi o wolność słowa. Uchwała KRRiT została podpisana przez jej przewodniczącego, co czyni ją szczególnie cenną. W razie czego będzie można podeprzeć się słowami Jana Dworaka, że "niedopuszczalne jest dzielenie mediów na dobre i złe".
Strach, że w Polsce kilku radiomaryjnych awanturujących się dziadków może wywrócić ład medialny odczuła też przewodnicząca sejmowej komisji kultury i środków masowego przekazu. Iwona Śledzińska-Katarasińska przedstawiła posłom do przegłosowania projekt uchwały. Posłowie, w tym przedstawiciele PiS, mogli w nim przeczytać, że "szczególny niesmak budzi fakt, że do zdarzenia doszło w miejscu i okolicznościach, które powinny być wolne od jakiejkolwiek przemocy i politykierstwa, także w obecności osób, które nie wahają się oskarżać państwa polskiego i jego władz - także na forum europejskim - o stosowanie praktyk totalitarnych i ograniczanie wolności wypowiedzi". Oraz stanowczy apel do kierownictwa Radia Maryja, Telewizji Trwam oraz "współpracującego z nimi ugrupowania politycznego przestrzegania obowiązującego w Polsce prawa i wyciszania emocji budujących atmosferę nienawiści".
Wszyscy członkowie komisji - ze szczególnym uwzględnieniem tych z PiS - od razu pojęli wszystkie aluzje. I jakoś dziwne, ale nie chcieli za tym głosować. A nawet zaprotestowali. Anna Sobecka grzmiała o totalitarnych praktykach rządów PO, Zbigniew Girzyński odczytywał teksty Śledzińskiej-Katarasińskiej wypisywane przez nią w czasie nagonki antysemickiej 1968 roku.
Szaleństwo? Ależ nie. Każdy w czasie posiedzenia komisji przemawiał do swoich najwierniejszych wyborców. Śledzińska-Katarasińska wiedziała, że prowokuje PiS-owców i sprawia radość swoim partyjnym kolegom. Ci również uznali, że jak strzelać to tylko z najcięższej artylerii. Bo swoi też to docenią.