Powiem z góry – uznaję Nergala za satanistę, to, co zrobił z Biblią – za świętokradztwo, a jego obecność w roli jurora w programie telewizji publicznej – za arogancję decydentów tej instytucji. Uważam, że wobec tego, co zrobił, nie można zachować „świętego spokoju". Inaczej jednak niż Piotr Semka („Świętość spokoju", „Rz" z 3 października) i Dominik Zdort („Z bramami piekielnymi", „Uważam Rze" z 3 – 9 października) oceniam to, co udało się Nergalowi wywołać wewnątrz Kościoła – czyli polemikę między biskupem włocławskim Wiesławem Meringiem a księdzem Adamem Bonieckim.
Podwójny problem
Semka stawia tezę, że ich „spór jest niezwykle istotny, pokazuje bowiem, jak trudno katolickiej opinii publicznej protestować przeciwko sytuacjom granicznym, określającym pozycję katolików w społeczeństwie". Novum to otwarta polemika biskupów z „księżmi salonowymi". Zdort podkreśla, że buntownicza, a raczej oportunistyczna postawa ks. Bonieckiego rozmywa wśród wiernych świadectwo Kościoła dotyczące Szatana i osłabia jego misję w świecie.
Zarówno biskup Mering, jak i ks. Boniecki publicznie przedstawili swoje racje, więc nie ma potrzeby powtarzać ich argumentów. Wydaje mi się, że publicyści „Rzeczpospolitej", oceniając bardzo krytycznie byłego naczelnego „Tygodnika Powszechnego", zapomnieli o dwóch rzeczach. Istnienie Szatana nie zależy od tego, jak o nim mówimy, ale wiara w niego – tak.
Kiedy pytałem uczniów klas licealnych o tematy, które chcieliby poruszać na katechezie, zawsze w pierwszej trójce pojawiały się diabeł i egzorcyzmy. Szybko się jednak okazywało, że ich ciekawość i znajomość tematu karmi się popkulturą. Uważam, że to, jak przedstawiono Szatana w Nergalu, jedynie te popkulturowe stereotypy potwierdza. Na to zwracał uwagę ks. Boniecki. Nie twierdzę jednak, że nie mógł tego powiedzieć inaczej. Sam zresztą to przyznał.
Z Szatanem jednak mamy podwójny problem w Kościele: albo o nim nie mówimy, albo pozostawiamy go wyłącznie egzorcystom. Działalność niektórych z nich sprawia, że zamiast się Szatana wyrzekać, katolicy zaczynają nim się fascynować. Tu jednak dochodzimy do drugiego problemu, który właściwie zdiagnozowała Ewa Czaczkowska („Pokrzykiwania nic nie dają", „Rz" z 4 października). Napisała ona, że „dyskurs w sprawie Nergala obnażył wielką słabość polskiego Kościoła: nie potrafimy rozmawiać ze sobą wewnątrz Kościoła ani przedstawiać swojego stanowiska na zewnątrz. Kościół instytucjonalny ma ogromny problem z komunikacją".