Tym razem nie słuchałem exposé pana premiera Tuska. Po złych doświadczeniach sprzed czterech lat wolałem nie ryzykować. Ale „rynki finansowe" są podobno zachwycone. Więc przeczytałem stenogram. I używając języka jednego z byłych prezydentów, mogę powiedzieć, że w exposé były „plusy dodatnie i plusy ujemne".
Podwyższenie wieku emerytalnego, o czym mówiłem od dawna (szkoda, że pan premier wcześniej nie posłuchał), to „oczywista oczywistość". Kwotowa, a nie procentowa waloryzacja emerytur to także mój stary pomysł. Tylko dlaczego ma to być działanie „na jakiś czas"? Niech ten czas będzie jak najdłuższy – nastąpi spłaszczenie emerytur, co jest sposobem dochodzenia do emerytury obywatelskiej, czyli równej dla każdego. Bo emerytura jest świadczeniem ze strony państwa, więc nie ma powodu, żeby ją różnicować.
To, że płacimy różne składki emerytalne, nie ma znaczenia, bo de facto są to podatki celowe, a nie składki ubezpieczeniowe. Zresztą składki na ubezpieczenie zdrowotne też płacimy w różnej wysokości, a nikt się nie domaga z tego powodu szybszego dostępu do lepszego lekarza albo tańszych lekarstw.
Ograniczenie przywilejów emerytalnych dla „górników", którzy nigdy nie byli pod ziemią – czyli różnych pracowników kopalń, których praca nie różni się niczym od pracy wielu innych pracowników w innych fabrykach, to kolejna oczywistość.
Podobnie jak likwidacja ulg (w tym becikowego) dla osób, które nie powinny być klientami państwa, bo są wystarczająco zamożne. Próbowałem to wytłumaczyć w 2006 roku panu premierowi Kazimierzowi Marcinkiewiczowi, ale bez skutku. Górę wzięli „narodowcy" twierdzący, że becikowe nie powinno być uzależnione od dochodów. Miałem okazję z niego skorzystać, ale nie skorzystałem. Jak się kiedyś syn zapyta, skąd się wziął na świecie, nie będę musiał mówić, że dlatego że „tata miał ulgę podatkową".