Nieoczekiwanie tematem stała się ideologiczna tożsamość Platformy Obywatelskiej. A to za sprawą głosowania nt. związków partnerskich, w którym zdecydowana większość posłów PO wypowiedziała się przeciw zajmowaniu się przez Sejm projektem wprowadzenia tej instytucji do polskiego prawa.
Obserwatorzy byli zaskoczeni. „Okazało się, że większość Platformy to konserwatyści!" - brzmiała refleksja, zależnie od poglądów wymawiana tonem minorowym lub radosnym.
Ta refleksja nie jest słuszna, choć rzeczywiście przez ostatnie lata powszechnie kładziono krzyżyk na konserwatywnym skrzydle PO. Kładziono przedwcześnie, ale miało to uzasadnienie. Bo choć u swych narodzin Platforma była liberalna gospodarczo, ale zachowawcza kulturowo, to potem platformerscy prawicowcy stawali, coraz bardziej jak yeti z dowcipu wszyscy o nich słyszeli, ale materialnych przejawów ich istnienia nikt nie widział.
Nieskuteczne nowe szaty
Logika antypisowskiego sojuszu, który połączył Platformę ze środowiskami antytradycjonalnymi, sprzyjała ewolucji partii w ich stronę. Ewolucji, której sekundowały mainstreamowe media.
Od pewnego momentu manewrem w stronę kulturowej lewicy sterował sam Tusk. Można sądzić, że realizując wizję, którą w marcu podzielił się z „GW" pragnący zachować anonimowość polityk Platformy: „Chcemy stworzyć taki układ, że Polska nowoczesna to Polska PO-PSL i Palikota przeciwko Polsce wstecznej PiS i SLD". Polittechnolodzy rządu uznali najwyraźniej, że w ten sposób utrwali się pozycję PO wśród „młodych, wykształconych z wielkich miast".