Koniec świata „liberalnych katolików"

Agresywne ataki na Kościół i tradycję mogą sprawić, że wielu Polaków poczuje się zagrożonych i odzyska tożsamość - pisze publicysta

Publikacja: 06.08.2012 19:16

Wiktor Świetlik

Wiktor Świetlik

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Jednym z najtańszych podręcznikowych tekstów wypowiadanych przez pracodawców właśnie rozstających się z pracownikami czy współpracownikami jest ten o „nowych możliwościach", „zbawiennym wpływie zmian" i tak dalej. Z reguły to kłamstwo, ale mam wrażenie, że akurat Szymonowi Hołowni pożegnanie z tygodnikiem „Newsweek" wymuszone agresywną antyklerykalną linią gazety może wyjść na dobre.

Zresztą Tomaszowi Lisowi, naczelnemu tygodnika, trudno zarzucić sztampowość w rozstaniach. „Załgany, pseudoliberalny, pseudodoktrynalny, dwie piersi ssący, liberalny katolik" - być może odbiega to nieco od kunsztu, który prezentował bohater filmu „W chmurach", mistrz kulturalnych zwolnień, ale dla Hołowni powinno być nader poznawcze.

A także dla wszystkich tych, którzy określali się jako „liberalni katolicy", „wierzący antyklerykałowie", „reformatorzy", czy jak ich zwał, tak zwał. Dla tej grupy osób, które reprezentowały katolicyzm gazetowyborczy, uniowolnościowy. - Kościół wymaga reform, nie jesteśmy przeciwko Bogu, lecz przeciwko słabościom instytucji, odrzucamy zaściankowość, pozostając przy wierze - przekonywali ci ludzie do tej pory.

No to mają odpowiedź Tomasza Lisa, który sam jakiś czas temu publicznie rosił ziemię łzami lanymi z żalu po Janie Pawle II, a dziś nie ma wątpliwości, że „w czasach ostrych podziałów i ostrej walki bycie pomiędzy i pośrodku częściej niż znakiem racjonalizmu jest znakiem asekuranctwa i oportunizmu". Przynajmniej szczerze. Jesteśmy my i oni. Albo jesteś z nami, albo oberwiesz. Tu nie ma miejsca na jakieś refleksje, analizy, ocenianie poszczególnych przypadków, uczciwość czy rzetelność. Cokolwiek by ten Kościół zrobił, zawsze będzie wrogiem.

Kościół, lewica, pieniądze

Oto gratyfikacja, którą za lata wiary w linię „Tygodnika Powszechnego" odbierają dziś jej wyznawcy, a także wszyscy ci, którzy wierzyli w autentyczną troskę o Kościół środowisk permanentnie go atakujących. Przestaliście być potrzebni, swoją rolę odegraliście, teraz jedyne, co można jeszcze zrobić, to na was ostentacyjnie splunąć.

Czy nie tak było z ojcem Maciejem Ziembą, któremu wytknięto spowodowaną depresją słabość do alkoholu po tym, jak skonfliktował się z układem władzy, z którym wcześniej zgodnie współpracował? Ten jeden z inteligentniejszych ludzi polskiego Kościoła niemal z dnia na dzień z autorytetu stał się wyrzutkiem.

Do niedawna tak zwanych liberalnych katolików mamiono. Nie chodzi zresztą tylko o osoby wierzące, lecz kierujące się często wartościami chrześcijańskimi, szanujące tradycję narodową i państwową, patriotyzm, mające poczucie wspólnotowości, dla której polskie parafie są tak istotne. Te osoby przez lata przekonywano, że ataki na księży, krytyka tradycji, rodziny, eksponowanie najczarniejszych punktów historii, czy to mają na celu reformy, czy są motywowane potrzebą rzetelności dziennikarskiej.

Zresztą to środowiska antykościelne „ssały" do tej pory raczej z „dwóch piersi". „Gazeta Wyborcza" niegdyś z jednej strony nieustannie gromiła przywary Kościoła, ale z drugiej mamiła wizją „otwartego katolicyzmu" osoby takie jak abp Józef Życiński czy wcześniej ks. Józef Tischner. Z kolei obecnością tych ludzi na łamach mamiła czytelnika, że nie o tępienie Kościoła jej chodzi, ale szczerą troskę i jakąś jego inną wizję.

Nie wykluczam zresztą, że częściowo ona w tym była, i że dopóki w środowiskach tych panem i władcą był Adam Michnik, autor „Kościoła, lewicy i dialogu", próbowano realizować jakiś model Kościoła, który będzie raczej podporządkowany jego salonowi, a nie Watykanowi.

Przede wszystkim jednak za życia Jana Pawła II otwarte, uczciwe wytoczenie dział przeciwko Panu Bogu oznaczało zepchnięcie samego siebie do niszy zamieszkanej przez Jerzego Urbana. Po śmierci polskiego papieża z kolei zarabiano. Tak zawstydzona polskim dewotyzmem gazeta nie krępowała się więc drukować dodatków o cudach Jana Pawła II albo sanktuariach maryjnych.

Może młodsze pokolenie antyklerykałów jest bardziej uczciwe w swojej niechęci, nie ma uwikłań czy zobowiązań starszych, a ci ostatni zaczęli z tymi młodymi wyścigi na radykalizm. Może to kwestia generalnej temperatury sporu politycznego. Może kwestia frustracji, a księża w dzisiejszej Polsce zaczynają dla wielu spełniać rolę Żydów w czasach antysemityzmów, na czym bazuje zresztą Palikot.

Antyklerykalni celebryci

Ale wystarczy prześledzić pierwsze strony „Gazety Wyborczej" z początku tego roku, by stwierdzić, że Kościół ma tyle przywar, że sam stał się przywarą. Pedofilia, przekręty, zacofanie. Pozytywnych informacji jak na lekarstwo.

Guru środowiska do spraw wyznań Magdalena Środa co rusz przekonuje, a to, że święto zmarłych (jak nazywa uroczystość Wszystkich Świętych) to tani odpust, a to, że Madzia z Sosnowca zginęła za sprawą tradycyjnego katolicyzmu, a to, że peeselowski nepotyzm to efekt niszczycielskiego wychowania w tradycyjnej rodzinie.

Wśród części dziennikarzy czy medialnych celebrytów radykalny antyklerykalizm połączony z niechęcią do szeroko pojętej tradycji jest modny. Palikot i jego partia są bańką nadmuchaną przez media. Ale bardziej przez samych dziennikarzy, a nie linie redakcyjne. Sukces Palikota pokazuje zarazem, że dziennikarze ci reprezentują pewną sporą część społeczeństwa.

Dobrą ilustracją tego, jak w takich warunkach wygląda „dialog", był udział Szymona Hołowni w talk-show Jakuba Wojewódzkiego, gdzie rozmawiano o Panu Bogu. Hołownia spokojnie przekonywał, prowadzący mu przerywał swoimi dowcipasami, a w tle rechotała popularna restauratorka. Cała erudycja i intelekt Hołowni zostały zredukowane do poziomu jego rozmówców, bo i sama konwencja programu nie dawała mu szans.

Ale antyklerykalni celebryci w przeciwieństwie choćby do Środy nie walczą o żaden rząd dusz. Lis i Wojewódzki zarabiają na przekonanych, bazują na frustracji, kompleksach i nihilizmie raczej niż na jakichś lewicowych przekonaniach. Swoją agresją szybko zdobywają pewien poziom popularności, ale niespecjalnie im zależy, żeby go przekraczać. Mniej mamią, oszukują, bo tego nie potrzebują. I tu, a także w całym „zaostrzeniu kursu" wobec Kościoła, religii, katolików rodzi się ogromna szansa, bo maski spadają z twarzy.

W „czasach ostrych podziałów", by znowu odwołać się do naszego klasyka, w pewnym momencie trzeba się opowiedzieć, i to głośniej przeciw niż za. Przede wszystkim „liberalni katolicy" są wypluwani, nie jest im pisana już nawet rola salonowych dziwolągów. Zaczynają mieć do wyboru: być z Lisem, Środą, Wojewódzkim i ich mediami albo przeciwko.

Sekta, a nie butik

Szymon Hołownia stanął przed wyborem: albo oczywiste zaprzeczenie siebie (a może i piekło?), albo rezygnacja z dalszego udawania, że ma się butik w różnorodnej galerii handlowej, która tak naprawdę stała się antykościelną sektą. W takiej sytuacji, choć może nie aż tak wyraziście zarysowanej, znajduje się dziś wielu polskich inteligentów (archaizmu tego używam w znaczeniu umownym).

Ale też nie tylko, a nawet nie przede wszystkim, o takich jak Hołownia chodzi. Chodzi o znacznie poważniejszą grupę ludzi, zaryzykowałbym twierdzenie, że o większość. O tych, do których w pewnym stopniu zalicza się autor niniejszego artykułu. Którzy miewają problemy ze swoją wiarą czy religijnością, miewają dystans do biskupów, nie w każdą niedzielę bywają w Kościele. Ale którzy mają poczucie katolickiej wspólnotowości, tradycji, z której wyrastają. Którzy chrzczą swoje dzieci, bo chcą, by i one do tej wspólnoty miały szanse przynależeć. Dla których chrzciny lub komunia dziecka to nie tylko tani festyn, ale przeżycie duchowe, i którym wizyta na grobach przodków daje poczucie pewnej ciągłości nie tylko biologicznej natury.

Chodzi w końcu o tych, którzy widzą, że ten lokalny wikary nie jest wcale aż takim potworem, jakim go rysują. Ma wady i zalety, jak wszyscy, ale nie jest pedofilem, złodziejem ani psychopatą, w piwnicy nie ukrywa nieprawego potomstwa, a siostra zakonna nie sprawia wrażenia osoby, która była gwałcona jako dziecko.

Nie chodzi tylko o sprawy religijne, ale o szeroko pojętą tradycję. Michnik potrafił jeszcze wypowiedzieć pozytywne zdanie o Dmowskim. Dla jego następców (Michnika, nie Dmowskiego) nawet rocznica Powstania Warszawskiego to tylko powód do wstydu za to, że kilkadziesiąt osób wznosiło okrzyki polityczne.

Tradycja jest dla nich kulą u nogi, a patriotyzm - jak już - może być co najwyżej zredukowany do bezmyślnego pomachania chorągiewką podczas igrzysk, ale i to nie w nadmiarze. Nie mają zbyt wiele do zaoferowania w zamian, więc pustkę zapychają negacją i agresją.

W czasach języka „ostrych podziałów" łatwiej zobaczyć różnice miedzy rzeczywistością a medialną deformacją, bo ta ostatnia jest bardziej wyrazista. Lewicowe, antyklerykalne media i politycy kreują rzeczywistość obcą większości Polaków. Wystarczy do tej większości wyjść.

Instytucje dzisiejszego polskiego Kościoła nie przejawiają ku temu nadmiernych talentów. W dodatku od polskich konserwatystów ludzie ci czasem słyszą, że są „ludnością tubylczą" albo lemingami, gdyż mają zwykłe aspiracje. Ale ostatecznie duch dmie, kędy chce. Czas więc na solidny podmuch.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?