Sejm fasadowy

Donald Tusk wbrew konstytucji spętał inicjatywę posłów swojej partii i uczynił z parlamentu bezwolną instytucję - pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 23.09.2012 19:41

Piotr Gursztyn

Piotr Gursztyn

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

W PRL znana była piosenka Salonu Niezależnych o refrenie: „Stuk, puk laską w podłogę. Sejm, Sejm wyraża zgodę. Stuk, puk laską o blat. Sejm mówi: tak!". Wtedy piosenka była powszechnie odbierana jako drwina z podległej wobec PZPR, wręcz lokajskiej pozycji PRL-owskiego Sejmu. Dziś oczywiście nie są czasy marszałków Wycecha czy Gucwy, ale marszałek Kopacz już nie przejdzie do dziejów polskiego parlamentaryzmu jako postać silna i niezależna. Era Kopacz i Tuska będzie zapisana jako czas regresu w historii Sejmu i Senatu.

Nie jest to wynik jakiejś mechanicznej zmiany, której ulegają wszystkie obecne w polskiej polityce partie. Tak mogłoby się zdawać, gdy patrzymy na ich militaryzację i zanik wewnętrznej demokracji. Ale to nie to. W tej kwestii chyba cała wina leży po stronie obecnego premiera. To Donald Tusk - wbrew konstytucji - sprowadził Sejm do roli instytucji fasadowej, a także spętał inicjatywę posłów swojej partii.

Nigdy po 1989 r. klub parlamentarny partii rządzącej nie miał tak niewiele do powiedzenia jak dziś Klub PO. Inni liderzy rządzili i rządzą swoimi posłami żelazną ręką. Przy kierowaniu swoimi partiami też nie przejmują się zbytnio demokratycznymi regułami. Ale żadnemu z nich, oprócz Donalda Tuska, nie przyszło do głowy, aby zabronić swoim posłom „dłubania" w mniej lub ważnych projektach zmian legislacyjnych.

Do tej pory zdawało się wszystkim, że swoboda posłów w zgłaszaniu własnych inicjatyw jest uprawnieniem niemal tak naturalnym jak oddychanie. Doprawdy Jarosław Kaczyński, Leszek Miller, Janusz Palikot czy też Waldemar Pawlak mają dość możliwości, aby zabronić posłom ze swoich partii zgłaszania projektów czy poprawek. Powtórzmy: żaden z nich na to nie wpadł, choć wiemy, że zdolni są do zachowań nieomal dyktatorskich.

W marszałkowskim koszu

Polska konstytucja i europejska tradycja polityczna mówią jasno: władza ustawodawcza należy do parlamentu, którego dodatkowym ważnym zadaniem jest kontrola nad rządem i instytucjami państwa. To podstawa każdej dojrzałej demokracji. Nasza konstytucja wymienia, kto ma prawo do inicjatywy ustawodawczej. Jako pierwszych wymienia posłów. Rząd jest ostatni, na czwartym miejscu.

Dziś w istocie jest odwrotnie. O kontroli Sejmu nad rządem nie ma w ogóle co mówić. Słychać tylko pusty śmiech, gdy ktoś o tym mówi. Z legislacją jest podobnie. Około 80 proc. aktów prawnych trafiających do Sejmu to projekty rządowe. Reszta poselskie, w większości opozycyjne, czyli z definicji skazane na smutny koniec w marszałkowskim koszu.

Nieco większą szansę mają inicjatywy mniejszego koalicjanta, bo Platforma nie chce zrażać zbyt często ludowców. Sama jednak, jeśli zgłasza projekty klubowe, to bardzo rzadko i w specyficznych, zazwyczaj marginalnych przypadkach. Czasem któryś z posłów, jak np. Adam Szejnfeld w przypadku pomysłów na likwidację zatorów płatniczych, uzyskuje zgodę odpowiedniego ministra i władz klubu na prezentację swojego pomysłu. Czasem znajdzie się jakiś entuzjasta, jak np. Marcin Święcicki, który jeszcze nie zdążył zrozumieć okrutnej logiki dzisiejszego Sejmu i zaczął pracę nad ustawą w sprawie naprawy skutków tzw. dekretu Bieruta. Święcicki kilka miesięcy temu opowiadał z optymizmem, że dostał zielone światło od władz klubu. Dziś wiemy, że czerwone światło zapalił resort finansów. Jego praca nad bardzo potrzebnym projektem może pójść na marne.

Na ślepo

Projekty klubowe PO to dziś głośne inicjatywy światopoglądowe, bez wyjątku o lewicowej wymowie. Nie jest to skutek jakiegoś ideowego wzmożenia w tej formalnie konserwatywno-liberalnej (czy też chadeckiej, sądząc z międzynarodowych afiliacji) partii. Motywacja zgłaszania takich projektów jest bardzo niska. Bo przynoszą medialny rozgłos i parasol ze strony lewicowo-liberalnych mediów, bo można nimi wyrównać wewnątrzpartyjne porachunki, bo wreszcie przy tym można „dłubać", gdyż nie grozi wejście tu w kolizję z interesami któregoś z ministerstw.

Do kuriozalnych sytuacji dochodzi na posiedzeniach sejmowych komisji, gdzie trafiają projekty ustaw. Formalnie jest to miejsce, gdzie przedstawiciele wyborców, posłowie, mogą nanieść poprawki i usunąć błędy. Gdy trafiają projekty rządowe, posłowie PO przegłosowują wszystko na ślepo. Patrzą tylko na zegarki, aby czym prędzej dopełnić smutnego rytuału. Według krążących w Sejmie pogłosek parlamentarzyści Platformy mają zakazane pod surowymi karami zgłaszanie jakichkolwiek poprawek do projektów rządowych. Jeśli taki zakaz faktycznie istnieje, jest to złamanie konstytucji. Sejm nie może być instytucją podrzędną wobec ministerialnych urzędników. Byłby w błędzie ktoś, kto myślałby, że tak jest lepiej, bo „dyletanci" z Sejmu nie psują pracy genialnym urzędnikom i prawnikom z Rządowego Centrum Legislacji. Rząd przysyła projekty z błędami, w Sejmie zaś zasiada wielu posłów z długoletnim doświadczeniem legislacyjnym. Widzą niedoróbki, ci opozycyjni wskazują je swoim koalicyjnym kolegom. Oni jednak mają związane ręce.

Jedną z takich historii opisała kilka miesięcy temu „Rzeczpospolita", gdy do Sejmu trafił felerny projekt ustawy o zbiórkach publicznych. Oprotestowany nie tylko przez opozycję, lecz także przez wszystkie organizacje pozarządowe. Jednak posłowie PO bali się cokolwiek zmieniać bez zgody ministerstwa.

Żadną nadzieją w tej kwestii nie są jednomandatowe okręgi wyborcze (hasło ich wprowadzenia jest w ogóle propozycją antydemokratyczną). Wybrany tą metodą Senat jest równie zdyscyplinowany co Sejm. Mowa oczywiście o senatorach PO. Metodą „kopiuj wklej" można pisać kolejne doniesienia o pracy legislacyjnej drugiej Izby: „Senat przyjął bez poprawek projekt...".

Znajdzie się jakiś Dyzma Gałaj?

Należy powtórzyć, że obecny system nie wziął się z jakiejś nieuniknionej logiki dziejów. W kadencji 2001-2005 ponadpartyjna koalicja poparła opozycyjny projekt otwarcia zawodów prawniczych przeciw też ponadpartyjnej koalicji przeciwników tej idei (w jednym szeregu stali wówczas posłowie-mecenasi Kalisz i Giertych). W kadencji 20052007 projekt ustawy lustracyjnej razem przygotowywali posłowie Girzyński i Karpiniuk. Zresztą sztandarowe projekty tzw. IV RP ówczesny premier Jarosław Kaczyński zlecał posłom swojego klubu, a nie poszczególnym ministerstwom.

Donald Tusk stopniowo przesuwał całą władzę do swojego najbliższego otoczenia. Krok po kroku ubezwłasnowolniał swoje zaplecze parlamentarne (które formalnie desygnowało go do funkcji szefa rządu). Jeszcze Grzegorz Schetyna w roli marszałka Sejmu stawiał pewien opór. Za jego czasów posłowie PO z satysfakcją opowiadali, że ta czy inna ministerialna niedoróbka była odsyłanaz powrotem. Dziś tak nie ma.

Afera Amber Gold, kryzys, coraz silniejszy nacisk ze strony opozycji sprawiają, że PO będzie zwierała szeregi, a nie walczyła o podmiotowość posłów. Może jednak być tak, że kłopoty zachęcą do żądań o bardziej partnerskie traktowanie posłów przez ośrodek premierowski. Teraz bowiem Donald Tusk wymyśla coś bez żadnej konsultacji, a posłowie PO muszą ślepo to popierać. Tak jak od kilku miesięcy z aprobatą wyrażają się o tzw. drugim exposé premiera. Chociaż żaden z nich na oczy nie widział ani jednej linijki jego treści.

Tak jak bowiem przywołujemy niesławnej pamięci wspomnienie uległych marszałków Wycecha i Gucwy, tak warto też przypomnieć Dyzmę Gałaja. ZSL-owskiego marszałka, który na początku lat 70. fikał przewodniej sile narodu, bo serio potraktował znaczenie pełnionej funkcji (w końcu ją stracił z tego powodu).

Warto bowiem pamiętać, że według obecnej konstytucji to marszałek Sejmu, a nie premier, jest drugą po prezydencie osobą w państwie. A skoro mamy konstytucję, to po to, aby ją stosować w praktyce, nie zaś, aby służyła do zbierania kurzu na bibliotecznych półkach.

W PRL znana była piosenka Salonu Niezależnych o refrenie: „Stuk, puk laską w podłogę. Sejm, Sejm wyraża zgodę. Stuk, puk laską o blat. Sejm mówi: tak!". Wtedy piosenka była powszechnie odbierana jako drwina z podległej wobec PZPR, wręcz lokajskiej pozycji PRL-owskiego Sejmu. Dziś oczywiście nie są czasy marszałków Wycecha czy Gucwy, ale marszałek Kopacz już nie przejdzie do dziejów polskiego parlamentaryzmu jako postać silna i niezależna. Era Kopacz i Tuska będzie zapisana jako czas regresu w historii Sejmu i Senatu.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Opinie polityczno - społeczne
Skrzywdzeni w Kościele: Potrzeba transparentności i realnych zmian prawnych
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Opinie polityczno - społeczne
Edukacja zdrowotna, to nadzieja na lepszą ochronę dzieci i młodzieży. List otwarty
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Prawdziwy test dla Polski zacznie się dopiero po zakończeniu wojny w Ukrainie
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska