Zachowajmy narkotykowe tabu

Czy chcemy, aby młodzi Polacy mieli pełny, czy choćby trochę ograniczony dostęp do narkotyków? To jest właściwie postawione pytanie, reszta to troska o przyjemności celebrytów – pisze publicysta

Publikacja: 01.11.2012 18:36

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Jan Rokita w ferworze debaty o legalności narkotyków użył kilka lat temu znamiennego przykładu. – Doskonale można sobie wyobrazić babcię częstującą wnuka nalewką. Ba, robiącą z tej nalewki wnukowi sympatyczny prezent. Czy wyobrażacie sobie babcię częstującą witającego w swoim domu wnuczka machem marihuany? Albo obdarowującą go stosowną działką?

Dla polityka był to argument przesądzający dyskusję, czy da się postawić narkotyki na równi z alkoholem. Przesłanie było jasne: to nie to samo, choćby ze względów kulturowych i niech tak zostanie. Ale zwolennicy „postępu” naturalnie z łatwością taki argument odrzucą. Babcia jest po prostu zacofana. Wystarczy reedukacja, jeśli nie jej, to następnych pokoleń, i trawka stanie się wspólną przyjemnością babć i wnuczków.

Oswajajmy narkotyki!

Takie wrażenie można odnieść po konferencji poświęconej narkotykom zorganizowanej przez centrum zorganizowanego postępu na Czerskiej. Padły na niej żądania zmiany polityki wobec tego zjawiska: w Polsce i na świecie.

Trudno jednak było się zorientować, co jest zasadniczym przesłaniem hałaśliwej kampanii. Były prezydent Brazylii Fernando Cardoso koncentrował się na potępieniu represji wobec ludzi, którzy są jedynie użytkownikami, a nie handlarzami. Padło nawet w jego wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” zdanie o tym, że handel jest przestępstwem.

Z kolei Aleksander Kwaśniewski wezwał w podobnym wywiadzie do „oswojenia narkotyków”. Jeśli są złem, to podobnym do alkoholu i papierosów. W „Polityce” Artur Domosławski poszedł dalej nawołując do rewolucji językowej. Jeśli nazwie się narkotyki używkami, podejście do nich się zmieni. Przypomnijmy, że używką nazywa się także kawę.
Kropkę nad i postawiła Kora Jackowska, bohaterka afery z przesyłką dla jej psa. Ta wezwała po prostu do legalizacji marihuany używając figlarnej argumentacji: nie widzi po nich diabłów. Poważna konferencja o skuteczniejszym sposobie zapobiegania narkomanii zmieniła się w akcję na rzecz usankcjonowania zachcianek celebrytki.

Kat i ofiara

Najgorsze w tym jest to, że „Wyborcza” występuje w całej tej historii w kilku rolach równocześnie. Z jednej strony doradza, jak uracjonalnić politykę zapobiegania. Maciej Stasiński w tekście podsumowującym konferencję, powtarza myśl Wiktora Osiatyńskiego: karanie użytkownika na równi z dilerem oznacza zrównywanie kata z ofiarą. To może czynić z gazety atrakcyjnego sojusznika dla tych, którym leży na sercu troska o młodych ludzi, ale różnią się ze skrajnymi rygorystami co do metod działania.

To kontrowersja dla mnie warta przynajmniej dyskusji. Kary za posiadanie wprowadzono w Polsce u schyłku lat 90. Głównie w następstwie skarg policji, że bez tego przepisu nie będzie mogła skutecznie ścigać właśnie handlarzy. Ten argument warto by dokładnie zbadać w momencie, w którym organy ścigania dysponują choćby policyjną prowokacją. Z pewnością karanie człowieka za szkodzenie sobie (zwłaszcza więzieniem) nasuwa wątpliwości filozoficzne. A gorliwe represje wobec użytkowników narkotyków mogą kolidować z intencją ich leczenia.

Tyle że poruszeni martyrologią studentów i licealistów krzywdzonych ponoć masowo przez polskie państwo (Kwaśniewski podaje wysokie liczby nie informując, ile zatrzymań zakończyło się wyrokami bezwzględnego więzienia), czytamy inny fragment tekstu Stasińskiego. A tam gromkie wezwanie do legalizacji marihuany, o której nauka już dawno ponoć orzekła, że jest nie mniej szkodliwa od alkoholu.

Skoro zaś marihuana, to i haszysz, słowem tak zwane narkotyki miękkie. Skąd jednak w takim razie owo zdanie o „katach i ofiarach”. Diler przestaje być katem. Staje się nobliwym dostarczycielem rozrywki, której niektórzy co najwyżej nadużywają.

Jeszcze więcej zamętu wprowadza termin „narkofobia” używany z upodobaniem przez Piotra Pacewicza. Jeśli wrogość wobec samych narkotyków, to coś złego, one same złem być przestają. Przeciwnie stają się „wartością” wartą obrony.

Mity historyczne

Można oczywiście twierdzić, że bezwzględnej walce z narkotykami twardymi powinna towarzyszyć wyrozumiałość wobec miękkich. Stasiński skądinąd nawet tego nie napisał, ale taki pomysł zgłosiła podczas konferencji dawna inicjatorka restrykcji Barbara Labuda. Tu jednak dotykamy zasadniczego pytania: czy marihuana nie jest kulturowym wstępem do pozostałych rejonów zakazanego świata. Jednym słowem, czy przełamanie tabu w jednym miejscu nie prowadzi do szerokiego otwarcia drzwi dla wszystkich zakazanych owoców, także tych o najstraszniejszych konsekwencjach.

To tabu jest już dziś zapewne mocno nadwątlone przez obyczaj, przez młodzieżową subkulturę, przez społeczne realia, ale wciąż istnieje, między innymi dzięki karnym przepisom. Czyni to z narkotyków coś nie całkiem oswojonego, może nawet groźnego. Czy trzeba z tym walczyć, powołując się na przykład alkoholu i rzekomy brak ludzkiej logiki?
Można dowodzić, że mach trawki i kieliszek wódki to co innego, że inne są reakcje, inne doznania, że jedno i drugie zwiastuje inny tryb życia. Ale przyjmijmy na potrzeby tej dyskusji, że to całkiem to samo. Czy brak tabu w stosunku do jednego groźnego specyfiku, uwarunkowany wielosetletnią tradycją, powinien być argumentem za rozwalaniem resztek muru wokół innego? Czy nie należy raczej resztek owego muru pielęgnować? Na zdrowy rozum, ktoś, kto chce rozwalać, źle życzy ludziom.

Lobby na rzecz legalizacji, działające naturalnie o wiele aktywniej w państwach zachodnich, tworzy już nawet własne mity historyczne. W wywiadzie rzece Ryszarda Kalisza czytam, że delegalizacja marihuany czy haszu, początkowo wcale nieoczywista, była dziełem zabiegów i presji producentów alkoholu. W tym ujęciu różnica między mocnymi trunkami i narkotykami, to nie kwestia żadnego tabu, a interesów.
Skąd Kalisz wie, że tak było? Ma się rozumieć od Kamila Sipowicza, partnera życiowego Kory Jackowskiej i współwłaściciela słynnego psa.

Choć nie da się potraktować jedną miarą dziejów wszystkich krajów, było trochę inaczej. Rzeczywiście w XIX wieku i na początku XX prawo nie zajmowało się narkotykami. Były one rozrywką przede wszystkim klas wyższych. Z jednej strony to one dbały, aby nie wiązać samych siebie zakazami. Z drugiej, masy się tym, poza szczególnymi niszami, nie interesowały, a w warunkach rozszerzającej się demokracji, takie zainteresowanie miało znaczenie, także dla polityków.

To dlatego Amerykanie żądali prohibicji napojów alkoholowych, ale w pierwszych ustawach dotyczących takich specyfików jak opium, ograniczali się do nakazu odpowiedniego znakowania. To były dla nich trochę tajemnicze zioła, trochę dziwne medykamenty.

Jeszcze kiedy w roku 1937 amerykański Kongres głosował za zakazem marihuany, mało kto z członków tego ciała wiedział, z czym ma do czynienia. Ale przecież w latach 30., kiedy skończyła się prohibicja alkoholowa, nawet bossowie nowojorskich gangów mieli moralne wątpliwości, czy angażować się w narkotykowy interes. Utrwalił ten dylemat, przesuwając go mocno w czasie, Mario Puzo w „Ojcu chrzestnym”. Być może ci bossowie powinni wiedzieć, że nalewka i trawka, ba, kawa i trawka to w gruncie rzeczy to samo. Tak się jednak składa, że nie wiedzieli. Tabu istniało.

Dziś zostaliby uświadomieni przez Sipowicza, posła Kalisza i redaktorów „Gazety Wyborczej”. Czy świat stałby się od takiego uświadomienia lepszy?

To tabu, zwalczane teraz w imię wielu innych racji, na przykład spodziewanych oszczędności na represyjnej polityce, nie ma tylko symbolicznego wymiaru. Choć prawo odgrywa przecież i symboliczną rolę, bo pokazuje wyraźnie, co jest dobre, a co złe.

Owoc zakazany

Ale jest coś ważniejszego. Mit owocu zakazanego, który smakuje lepiej, więc jest częściej używany, znowu nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością.

Można się zastanawiać, która polityka jest skuteczniejsza. Pełnej penalizacji posiadania narkotyków, czy bardziej punktowej walki z nimi. Ale wiara, że w kraju pełnej legalności spożycie byłoby takie same, lub wręcz mniejsze, jak w kraju, gdzie obowiązują zakazy, to absurd. Nikt takich porównań nie przeprowadzał, których niby krajów miałyby dotyczyć? I jak porównywać obrót specyfiku zakazanego i legalnego? Ewentualnie przywoływane szacunkowe liczby to kolejny mit pronarkotykowego lobby.

piwa czy wódki w USA było mniejsze niż przed rokiem jej wprowadzenia, to akurat wynika z wiarygodnych badań. Każdy zakaz, nawet częściowo fasadowy, hamuje przecież dostęp do danego towaru. W grę wchodzi obawa, choćby przed nieprzyjemnościami, ale też wyższa cena czy większy kłopot ze zrealizowaniem transakcji. A potem pojawiają się na dokładkę nawyki. Wiara, że wszyscy Amerykanie spędzali czas w nielegalnych knajpkach, jest wiarą absurdalną.

Czy chcemy, aby młodzi Polacy mieli pełny, czy choćby trochę ograniczony dostęp do narkotyków? To jest właściwie postawione pytanie, reszta to troska o przyjemności celebrytów i ideologiczne pozy takich ludzi jak Janusz Palikot.

Można debatować o mniej lub bardziej skutecznej, mniej lub bardziej humanitarnej polityce antynarkotykowej. Jestem tu szerzej otwarty niż większość ludzi o konserwatywnych poglądach, nie rwałem szat z powodu niedawno przyjętej ustawy, lekko uchylającej w naszym kraju zakazy. Choć w świetle pronarkotykowych kampanii „Wyborczej” czy „Krytyki Politycznej” mogła ona skądinąd odgrywać szkodliwą rolę pedagogiczną.

Ale to charakterystyczne, we wszystkich tych debatach nie zauważyłem jednego specjalisty od uzależnień, który opowiadałby się za polityką tolerancji. Różnią się oni co do metod zapobiegania. Ale nie stoją na gruncie walki o dobre samopoczucie grupy, którą „Wyborcza” ochrzciła groteskowym mianem „Narkopolaków”. Pytają, jak przeciwdziałać złu. Nie pytają wszakże, czy. Zostawili to Palikotowi, Kwaśniewskiemu, Sipowiczowi i kolegom Adama Michnika.

Autor jest publicystą tygodnika „Uważam Rze”

Jan Rokita w ferworze debaty o legalności narkotyków użył kilka lat temu znamiennego przykładu. – Doskonale można sobie wyobrazić babcię częstującą wnuka nalewką. Ba, robiącą z tej nalewki wnukowi sympatyczny prezent. Czy wyobrażacie sobie babcię częstującą witającego w swoim domu wnuczka machem marihuany? Albo obdarowującą go stosowną działką?

Dla polityka był to argument przesądzający dyskusję, czy da się postawić narkotyki na równi z alkoholem. Przesłanie było jasne: to nie to samo, choćby ze względów kulturowych i niech tak zostanie. Ale zwolennicy „postępu” naturalnie z łatwością taki argument odrzucą. Babcia jest po prostu zacofana. Wystarczy reedukacja, jeśli nie jej, to następnych pokoleń, i trawka stanie się wspólną przyjemnością babć i wnuczków.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?