Prezydenci USA, podczas swojej drugiej kadencji, próbują zazwyczaj zapisać się w historii, realizując jakiś doniosły projekt. Nie stoją przed perspektywą kolejnej reelekcji, czemu często towarzyszy polityczna taktyka wyborcza, więc myślą bardziej strategicznie – w kategoriach tego, jak ich prezydentura zapisze się w dziejach. Obszarów, w których Barack Obama będzie miał okazję się wykazać, jest wiele.
Wyzwanie dalekowschodnie
Ameryka zwraca i będzie zwracała coraz większą uwagę na Daleki Wschód. Przyczyną tego trendu nie jest tylko rosnąca potęga Chin czy szybko zwiększający się udział gospodarek państw strefy Pacyfiku w gospodarce globalnej. Relacje między Japonią, Chinami, Tajwanem, Filipinami i innymi państwami są coraz bardziej dynamiczne. Konkurencja o wpływy między nimi będzie ostrzejsza, gdyż zmienia się ekonomiczny bilans sił w Azji. To przy tym ład pozbawiony większych instytucji międzynarodowych i mechanizmów współpracy, w przeciwieństwie do społeczności państw transatlantyckich, gdzie potencjalne konflikty interesów są lepiej regulowane i wyciszane przez istniejące struktury NATO czy Unii Europejskiej.
Ten ład pełen jest wzajemnych uprzedzeń wynikających z historii (Chiny–Japonia), nierozstrzygniętych sporów terytorialnych, także o strefy ekonomiczne na morzu (Japonia–Tajwan, Chiny–Wietnam czy Chiny–Filipiny), o roli Korei Północnej nie wspominając. Stany Zjednoczone nie mogą pozostać wobec tego potencjału destabilizacji obojętne, zwłaszcza że rywalizacja na zachodnim Pacyfiku będzie wzrastać. Powinniśmy pamiętać, że zarówno USA, jak i Europa są beneficjentami pokojowego ładu międzynarodowego i zależy nam, aby Chiny stały się integralnym elementem tego porządku.
Po rewolucjach arabskich
Widzimy teraz pogłębiający się kryzys w Azji Środkowej i Północnej Afryce. Tak więc kolejny rząd Obamy będzie w większym stopniu angażował się w tych regionach. I to z różnych powodów. Coraz większą liczbę położonych tam krajów dotykają syndromy państw upadłych, takie jak brak suwerennej władzy nad terytorium czy mizerne instytucje bezpieczeństwa. To Syria, Jemen, Irak, Libia, Liban. A lista się wydłuża.
W pewnym sensie sytuacja jest gorsza niż przed wybuchem „arabskich rewolucji”. To okres przejściowy, w którym nowy porządek w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie dopiero się krystalizuje. A jak pokazała historia Afganistanu czy Sudanu, regiony te mogą się stać siedliskiem ekstremistów islamskich i terrorystów. Zatem Stany Zjednoczone będą musiały podjąć wyzwanie stabilizacji tej części świata, niekoniecznie militarnymi metodami. I powinny to robić w ścisłej współpracy z Europą, bo przecież chodzi o regiony, które bezpośrednio wpływają na interesy europejskie.