Wojna między Izraelem a Hamasem jak zwykle toczy się na dwóch frontach. Militarnym i propagandowym. I jak zwykle na pierwszym górą są Izraelczycy, na drugim wygrywają Palestyńczycy. Odkąd doszło do kolejnej eskalacji konfliktu w Strefie Gazy, jesteśmy zarzucani wstrząsającymi obrazami arabskich dzieci masakrowanych przez izraelskie pociski.
W wersji hard Izrael przedstawiany jest jako ludobójca, niewiele ustępujący Trzeciej Rzeszy. A w wersji light jako XIX-wieczny kolonizator, który dokonuje brutalnej pacyfikacji palestyńskich tubylców. Wykazuje się przy tym pogardą dla ludzkiego życia i bezwzględnie wykorzystuje przewagę technologiczną. Każdy przyzwoity człowiek powinien solidaryzować się z ciemiężonymi Palestyńczykami i potępiać syjonistycznego okupanta.
Narrację taką w Europie forsuje przede wszystkim lewica. Stetryczali profesorowie z francuskich uniwersytetów, którzy po upadku Związku Sowieckiego swoją miłość do marksizmu przenieśli na Arabów. Młodzi niemieccy bojówkarze z Antify, którzy za pomocą kijów i kamieni walczą o tolerancję. A do tego rzesze rozbestwionych, dojących zasiłki z bogatych krajów Unii kolorowych imigrantów.
Propaganda tego obozu jest tak krzykliwa i agresywna, że całkowicie przysłania prawdziwy obraz wydarzeń. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie cieszy się na widok pokiereszowanych szrapnelami palestyńskich dziewczynek. Śmierć każdego cywila jest olbrzymią tragedią. Paradoks polega jednak na tym, że odpowiedzialność za to, co się dzieje, ponosi przede wszystkim strona palestyńska.
Balon próbny
Zacznijmy od początku. Strefa Gazy to niewielki pasek terytorium przyklejony do środkowego Izraela. Na zaledwie 360 km kw. żyje tam grubo ponad 1,5 mln Palestyńczyków. Terytorium to znalazło się pod okupacją Izraela w 1967 r. w wyniku wojny sześciodniowej. Izrael, na swoje nieszczęście, odbił wówczas Strefę Gazy z rąk Egipcjan. I teraz ma poważny problem.