Partie strzeliły sobie w stopę

Buntuję się! Dlaczego propagandę przed referendum w stolicy partie sponsorowały z naszych pieniędzy? Dlaczego z portfeli poznaniaków wyjmuje się pieniądze na kampanię w Warszawie? – pisze prezydent Poznania.

Publikacja: 18.10.2013 02:18

Partie strzeliły sobie w stopę

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Red

Często mnie pytano, czy gdybym był mieszkańcem Warszawy, poszedłbym głosować? Odpowiadałem, że nie. Z dwóch powodów.

Pierwszy jest pewnie zdecydowanie mniej istotny. To obraz tego, co widzę, ilekroć jadę do Warszawy. Nasza stolica jest zdecydowanym centrum rozwoju Polski. Najwięcej się tam dzieje. Jako poznaniaka strasznie mnie to denerwuje. Większość inwestycji biurowych, mieszkaniowych i pieniędzy na infrastrukturę – to Warszawa. Jest tam tego tyle, że nie wystarcza już pieniędzy na rozwój dla Poznania, Wrocławia, Krakowa i wielu innych miast Polski. Ten warszawocentralizm jest nieprawdopodobny. Dlatego jestem gorącym zwolennikiem dekoncentracji i decentralizacji usług publicznych, bo bez tego nie uda się zapewnić równomiernego rozwoju kraju. Ale to akurat nie jest zmartwienie prezydent Warszawy.

Kontrakt na cztery lata

Drugi powód jest zdecydowanie ważniejszy i na dodatek natury ogólnej. To przekonanie, że referendum jest instrumentem nadzwyczajnym, który nie służy po prostu do zmiany władzy w danym mieście. Do tego służą przecież odbywające się wybory. W ten sposób mniej więcej jedna trzecia samorządowców co cztery lata jest wymieniana przez obywateli. Dlatego referendum powinno być stosowane wtedy, kiedy w danym samorządzie zdarzyło się coś wyjątkowego. Coś, co zagraża samorządowi w sposób niespotykany i trzeba nagle, szybko wykonać ruch, by pomóc.

Przecież gdy wybiera się burmistrza czy prezydenta, głosuje się na program wyborczy, na pewien zakres działań deklarowany przez kandydata, na osobowość i charakter człowieka. To jest szczególnie istotne, gdy ktoś wygrywa po raz kolejny. To znaczy, że jego osobowość jest znana, a program wiarygodny. Człowiek był przecież przetestowany w pierwszej kadencji. Wybór jest więc świadomy. To jest kontrakt na cztery lata.

Kiedy ten kontrakt należy złamać? Właśnie wtedy, gdy wydarzyło się coś nadzwyczajnego. Takie przypadki w Polsce mieliśmy. Był Olsztyn, kiedy prezydentowi postawiono zarzuty o molestowanie współpracownicy. Mieszkańcy mieli więc prawo zadać pytanie, czy chcą mieć prezydenta z takimi zarzutami. Olsztynianie odwołali prezydenta. Był też przykład z Sopotu. Kiedy zarzucono prezydentowi korupcję, to mieszkańcy zadali pytanie, czy nadal chcą, żeby prezydent z takimi zarzutami nimi rządził? Poszli do urn wyborczych i odpowiedzieli, że chcą, by dalej realizował swój program.

Polityczne gierki

W większości dużych miast referenda są elementami walki politycznej. Sam to kiedyś usłyszałem: „Łatwiej odwołać prezydenta, niż wygrać z nim wybory”. Tyle że wtedy nikt nie walczy na programy, walka toczy się na emocje. Mamy przykłady tego, że w tych politycznych emocjach partie polityczne się zagubiły.

PiS cztery lata temu nawoływało, żeby nie iść na referendum w Łodzi. A teraz nawoływało, żeby iść. Platforma Obywatelska odwrotnie. W Łodzi nawoływała, żeby iść, a w Warszawie, żeby nie iść. To pokazuje, że partie polityczne traktują referenda czysto instrumentalnie. Żeby coś ugrać. Najlepiej zmianę prezydenta na swojego. Żeby wypromować własną partię i własnych ludzi na kolejne wybory. Żeby dołożyć przeciwnikowi. A gdzie programy? Niestety, odpowiedzi na to pytanie w czasie referendalnych potyczek nie ma. Warszawa jest klasycznym tego przykładem.

Partie pokazywały wprost, że nie walczą o Warszawę, lecz o całą Polskę. Czy na tym zyskały? Mam wątpliwości. Pewnie nawoływanie do głosowania w referendum za pomocą symboli narodowych trafiło do twardego elektoratu PiS, ale przecież w kampaniach nie walczy się o twardy elektorat. Do miękkiego elektoratu to, co zrobiło PiS, chyba nie trafiło. Mogło nawet wielu odstraszyć.

Podobnie było z PO. Twardy elektorat wysłuchał nawoływań do bojkotu i do urn nie poszedł. A miękki? Też nie, a przy następnych wyborach trzeba będzie przecież namawiać tych ludzi do pójścia do urn wyborczych. Jak to zrobić? Nie tylko te dwie partie pogubiły się w tych wszystkich politycznych gierkach. I tym samym strzeliły sobie w stopę.

Potrzebne są limity

Jest jeszcze jeden aspekt, o którym, przy różnych debatach okołoreferendalnych, mowy chyba nie było. O ile w wyborach samorządowych istnieją limity w wydatkach na kampanię, a ich źródłem mogą być tylko datki obywateli, to w kampanii referendalnej nie ma limitów i w grę wchodzą wydatki partyjne.

Dlatego ja się buntuję! Dlaczego kampanię przed referendum sponsorowały partie z naszych pieniędzy? Dlaczego z portfeli np. poznaniaków wyjmuje się pieniądze na kampanie za i przeciw referendum w Warszawie?

Wnioski nasuwają się same. Potrzebujemy limitów na kampanie referendalne i zasady, by wydawać wtedy tylko pieniądze z datków. Inaczej partie będą miały zawsze olbrzymią przewagę nad wszelkiego typu komitetami obywatelskimi i będą wykorzystywały referenda do prowadzenia kampanii politycznych w sposób i za pieniądze niedostępne komitetom obywatelskim.

Na marginesie warto również zaznaczyć, że i w wyborach samorządowych partie polityczne mają przewagę. Choć limity na wydatki w zasadzie są równe, to jeśli komitet wystawia kandydatów w różnych samorządach, a tak czynią partie polityczne, to mogą one „przerzucać” limity między jedną gminą a drugą, między jednym powiatem a drugim, czego komitet obywatelski, startujący w jednej gminie (powiecie), zrobić nie może. W ten sposób partia polityczna może na kampanię wyborczą wydać znacznie więcej środków niż komitet obywatelski.

Należałoby zatem postulować zmiany prawne w tym zakresie: poprzez wprowadzenie jednakowych dla wszystkich limitów na kampanie referendalne i wyborcze.

Niestety, bez nacisków polskie partie polityczne zmian takich nie dokonają. W ich interesie są takie gierki i takie wykorzystywanie naszych pieniędzy.

Zabawa na nasz koszt

Na szczęście rozsądek Polaków widać w samorządach. Tam większość burmistrzów i prezydentów to ludzie bezpartyjni. Ten rozsądek pokazali warszawiacy, zostając w niedzielę w domach. Powiedzieli partiom, że w tych politycznych wojenkach uczestniczyć nie chcą. Pewnie dlatego, że wiedzą, iż to oni zapłacili za organizację referendum. Patrząc na budżet stolicy, to może niewiele, ale te sumy dałyby wiele warszawskim instytucjom czy organizacjom. Można by za to zrobić wiele dobrego. A tak była tylko zabawa polityczna na nasz koszt. Tyle że my się jakoś nie bawiliśmy.

Często mnie pytano, czy gdybym był mieszkańcem Warszawy, poszedłbym głosować? Odpowiadałem, że nie. Z dwóch powodów.

Pierwszy jest pewnie zdecydowanie mniej istotny. To obraz tego, co widzę, ilekroć jadę do Warszawy. Nasza stolica jest zdecydowanym centrum rozwoju Polski. Najwięcej się tam dzieje. Jako poznaniaka strasznie mnie to denerwuje. Większość inwestycji biurowych, mieszkaniowych i pieniędzy na infrastrukturę – to Warszawa. Jest tam tego tyle, że nie wystarcza już pieniędzy na rozwój dla Poznania, Wrocławia, Krakowa i wielu innych miast Polski. Ten warszawocentralizm jest nieprawdopodobny. Dlatego jestem gorącym zwolennikiem dekoncentracji i decentralizacji usług publicznych, bo bez tego nie uda się zapewnić równomiernego rozwoju kraju. Ale to akurat nie jest zmartwienie prezydent Warszawy.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?