A mnie to smuci. Nie tylko dlatego, że Chrystus nieraz powiadał jak w tytule. Także dlatego, że wyniesienie Zbawiciela na świecki tron wcale go nie powiększa, ale degraduje. We wszystkich religiach świata Bóg lub bogowie wyniośle królują nad ludźmi. Tylko w tej jedynej, jaką wyznajemy, Bóg zniża się tak bardzo, że przyjmuje ludzkie ciało, żyje i cierpi wraz z nami, aby na koniec umrzeć najbardziej bolesną i hańbiącą w tamtych czasach śmiercią. Dopiero wtedy zmartwychwstały powraca do swego boskiego i wiecznotrwałego istnienia. Trudno o bardziej wstrząsający akt solidarności Boga ze stworzonymi przezeń istotami.
Ewangeliczna opowieść o Chrystusie przerasta nas tak bardzo, że usiłujemy ją jakoś oswoić przez bajeczkę o słodkim Jezusku w żłobie albo wyniosłą legendę o Królu Wszechświata. Nie rozumiemy jej i nie zrozumiemy do końca na tym świecie, bo umysł i zamysł boski przekracza nasze ludzkie granice.
Ale tylko przez to przesłanie Ewangelii możemy nadać jakiś sens temu pełnemu zła i cierpienia, ale jednocześnie uwodzicielsko pięknemu światu. Nie wiem dlaczego i po co tak się męczymy, ale Bóg wie i stąd posłał swojego Syna w ludzkim ciele, aby nam pomóc. Stoimy wobec tego aktu solidarności bezradni i mali, tylko pokora i podziękowanie Bogu, jako jedynej sile sensotwórczej, przystoi nam, grzesznym.
I jeszcze jedno. Ameryka u swych początków miała być państwem wyznaniowym anglosaskich purytanów. W koloniach w Nowej Anglii prawo boże przetłumaczono na sankcje karne. Za nieobecność na niedzielnym nabożeństwie lub złamanie postu – grzywna. Za cudzołóstwo – chłosta. I tak dalej, i tak dalej... Ameryka stała się wielka, bo nie poszła w tę stronę.