Jeżeli odpowiedzialny za resort kultury Bartłomiej Sienkiewicz zdecydowałby się na taki krok, tylko po to, aby pokazać swoją sprawczość i dać twardemu elektoratowi dowód, że w przestrzeni publicznej nie ma miejsca dla instytucji „pisowskich” – osłabiona po przegranych wyborach opozycja trochę by pokrzyczała i temat już by nie istniał. Ale pewnie taki krok zostałby odebrany – i słusznie, jako element zwijania się państwa, a nie dalekosiężnego patrzenia zakładającego kreowanie swojej narracji historycznej. Czy dlatego zdecydowano się na tzw. przejęcie?
Zmiany, czyli wycinanie projektów Instytutu Pileckiego
Jego mechanizm był przewidywalny – zakazano szefowej Instytutu Pileckiego Magdalenie Gawin podejmowania jakichkolwiek decyzji i skupienia się tylko na administrowaniu placówką, potem zlecono audyt ministerialny i w oparciu o jego wyniki ją odwołano. Nikt nie zastanowił się, czy wnioski z audytu są zgodne z polską racją stanu. Zatem na co zwróciliśmy uwagę w „Rzeczpospolitej” zostały zakwestionowane m.in. projekty edukacyjne i stypendialne, m.in. realizowane w oddziale berlińskim IP. Czy było to zatem tylko szukanie haków, aby uzasadnić czystki?
Czytaj więcej
Nie ma wystawy o Witoldzie Pileckim i nie wiadomo, kiedy powstanie. Dlatego amerykańska spółka wy...
Następnie szukano kandydata na stanowisko dyrektora, a jakże – poza procedurą konkursową – bowiem mamy „czas przejęcia”, a nie jasnych procedur związanych z wyłanianiem kandydatów na kierownicze stanowiska. Po kilku miesiącach nowy szef się znalazł, został nim prof. Krzysztof Ruchniewicz, i zaczął od przeglądu kadr – tłumacząc na potoczny język: dziękowania za współpracę osobom niegodnym zaufania lub po prostu o innych poglądach (ale o tym cicho sza), ale też wygaszania niektórych programów w oparciu o niejasne kryteria.