CzOcieplenie relacji między Polską a Niemcami do dobry znak. W aktualnej sytuacji poprawa bilateralnych stosunków między jakimikolwiek krajami UE jest na wagę złota. Ale czy zaraz trzeba życzyć partii Angeli Merkel zwycięstwa w nadchodzących wyborach parlamentarnych? Innymi słowy, czy rzeczywiście konserwatywna bądź co bądź kanclerz to dziś najlepszy sojusznik Polski?
Do niedawna tak mogło wyglądać. Sam byłem, i nadal jestem, pełen uznania dla niektórych śmiałych, wizjonerskich działań kanclerz. Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że wobec rozbitych socjaldemokratów i wiecznie niszowych zielonych oraz stałej, stosunkowo niewielkiej liczby „niezadowolonych" – elektoratu ksenofobiczno-populistycznej Alternatywy dla Niemiec – Merkel jest bezkonkurencyjna.
Jednak dziś sytuacja wygląda inaczej. Na niemieckiej scenie politycznej dokonała się radykalna zmiana. 29 stycznia oficjalnym kandydatem na kanclerza z ramienia SPD został Martin Schulz.
Poważny rywal Merkel
Schulz to postać w Polsce kontrowersyjna. Nie miejsce tu, aby zagłębiać się w meandry politycznego myślenia i działania tego polityka. Jednak kiedy sympatyzujący raczej z CDU dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung" napisał po wizycie kanclerz w Warszawie: „Merkel udaje się to, czego nikt nie potrafi: zjednoczyć Polaków", we mnie zawrzało. Czy rzeczywiście mieszkańcy Polski potrzebują pani Merkel, aby się pojednać? Czy ów spóźniony, polski konsensus wobec konieczności porozumienia z Merkel nie jest tożsamy z, być może nieświadomą, instrumentalizacją na wyborcze potrzeby CDU?
Artykuł „FAZ" daje do myślenia. Pod znamiennym tytułem „Przełamanie tabu" autor stawia tezę: pierwszy raz Polska sygnalizuje gotowość wyjścia naprzeciw propozycji pani kanclerz co do Europy dwóch prędkości. Chwila, moment: czy w interesie naszego kraju leży szef niemieckiego rządu, który postrzega Polskę jako kraj, chciałoby się powiedzieć, unijnego „drugiego sortu"?! Czy na tym polega wstawanie z kolan rządu Beaty Szydło?!