W ostatnich kilku latach polskich lasów ubywa w tempie zastraszającym. I choć władze uspokajają, że nic się złego nie dzieje; na miejscu wyciętych drzew sadzone są nowe, to powód do niepokoju jest poważny.
Lasy to płuca każdego kraju. To gigantyczne fabryki tlenu, to wyjątkowe środowisko roślin i zwierząt. Nie trzeba być specjalistą, by zauważyć, że w miejscach polskich lasów coraz więcej jest pustkowi, na których maszyny wytrzebiły nie tylko drzewa, ale i zniszczyły całkowicie ściółkę, pozostawiając goły piach.
Takie miejsca, wystawione na słońce, pozbawione deszczu, który w Polsce pada coraz rzadziej, są obsadzane młodymi drzewkami. Pan Krzysztof Trębski, rzecznik Lasów Państwowych wytłumaczył mi szczegółowo (dziękuję!) zasady odnawiania lasów.
„Jeśli na przykładowym jednym hektarze sadzimy ok. 8-10 tys. sadzonek sosny, to w wyniku naturalnej selekcji oraz cięć przedrębnych, po ok. 20 latach na tym hektarze pozostanie ok. 4-5 tys. sosen, po 50 latach – ok. 2 tys., po 100 latach – około pięćset sztuk".
Plany Lasów Państwowych nie uwzględniają jednak zmian klimatycznych w Polsce. A to pytanie retoryczne, czy sadzonki poradzą sobie z brakiem wody, piekącym słońcem i coraz bardziej jałową glebą. Jeżeli to się nie zmieni, to sadzenie lasów będzie wyłącznie zabiegiem statystycznym, a nie poprawiającym kondycję środowiska. Do stu lat nie dociągnie żadne z dziś posadzonych drzew. Na Warmii i Mazurach deszcz nie pada od półtora miesiąca. Ci sami leśnicy, którzy wycinają lasy do gołego piachu, tuż przed Wielkanocą ogłosili trzeci stopień zagrożenia pożarowego. Ściółka jest sucha jak papier; wilgotność nie przekracza 10 procent. W kwietniu!