W ich garażu stoją najnowsze Lamborghini. Dodajmy włoskie ciągniki, każdy wart tyle co wyższej klasy samochód. W oborze komputer steruje dojeniem 35 krów, każda daje średnio po 6500 litrów mleka rocznie. Do tego dwa potężne kurniki z 40 tysiącami brojlerów. Za domem na pastwiskach pasie się stado 70 sztuk bydła. A wokół ziemia... najgorszej VI lasy – piachy, jak mówią na wsi. Mimo tak kiepskiej jakości gleby gospodarstwo Marii i Zygmunta Słabkowskich zwyciężyło w tegorocznej Agrolidze. Leon Wawreniuk, współorganizator i juror Agroligi od 15 lat, podkreśla, że tylko trzech na kilkudziesięciu jurorów nie dało Słabkowskim maksymalnej oceny. Sędziowie docenili, że gospodarzą w tak ciężkich warunkach.
W ich wsi Dziki Bór na Mazowszu żyje 12 rolników, ale takich co i z piachów pieniądz wycisną. Zanim Słabkowscy zostali mistrzami, najlepszy w województwie był ich sąsiad Jerzy Żbikowski.
Słabkowscy to z dziada pradziada rolnicy. Gdy kraj przechodził polityczną i gospodarczą rewolucję w 1989 r., ich gospodarstwo do małych nie należało – 28 ha ziemi odziedziczone po rodzicach. Dzisiaj urosło już do 54 hektarów.
Leona Wawryniuk podkreśla, że u Słabkowskich, jak przystało na tegorocznych zwycięzców, wszystko jest poukładane. Każdy wie, za co odpowiada. Nawet dzieci mają swoje obowiązki. To ważne, bo rolnictwo to praca zbiorowa. – Jedyny nasz kłopot, to brak ziemi w okolicy. Chcielibyśmy mieć jej więcej, ale teraz nawet na piachy jest popyt – mówi Maria Słabkowska.
O następców Słabkowscy się nie martwią, co jeszcze do niedawna na polskiej wsi było rzadkością. Dzieci uciekały do miasta, rolą nikt nie chciał się zajmować. Teraz jest inaczej. Starszy syn Słabkowskich studiuje zootechnikę w Bydgoszczy, młodszy, tegoroczny maturzysta, też wybrał ten kierunek.