Komputer w oborze, Lamborghini w garażu

Konkurs – Agroliga 2007. Najlepsi polscy rolnicy nie boją się ryzyka, nowych pomysłów ani tego, że nie będą mieli komu zostawić gospodarstw – pisze

Publikacja: 15.02.2008 01:16

Komputer w oborze, Lamborghini w garażu

Foto: Rzeczpospolita, Roman Bosiacki

W ich garażu stoją najnowsze Lamborghini. Dodajmy włoskie ciągniki, każdy wart tyle co wyższej klasy samochód. W oborze komputer steruje dojeniem 35 krów, każda daje średnio po 6500 litrów mleka rocznie. Do tego dwa potężne kurniki z 40 tysiącami brojlerów. Za domem na pastwiskach pasie się stado 70 sztuk bydła. A wokół ziemia... najgorszej VI lasy – piachy, jak mówią na wsi. Mimo tak kiepskiej jakości gleby gospodarstwo Marii i Zygmunta Słabkowskich zwyciężyło w tegorocznej Agrolidze. Leon Wawreniuk, współorganizator i juror Agroligi od 15 lat, podkreśla, że tylko trzech na kilkudziesięciu jurorów nie dało Słabkowskim maksymalnej oceny. Sędziowie docenili, że gospodarzą w tak ciężkich warunkach.

W ich wsi Dziki Bór na Mazowszu żyje 12 rolników, ale takich co i z piachów pieniądz wycisną. Zanim Słabkowscy zostali mistrzami, najlepszy w województwie był ich sąsiad Jerzy Żbikowski.

Słabkowscy to z dziada pradziada rolnicy. Gdy kraj przechodził polityczną i gospodarczą rewolucję w 1989 r., ich gospodarstwo do małych nie należało – 28 ha ziemi odziedziczone po rodzicach. Dzisiaj urosło już do 54 hektarów.

Leona Wawryniuk podkreśla, że u Słabkowskich, jak przystało na tegorocznych zwycięzców, wszystko jest poukładane. Każdy wie, za co odpowiada. Nawet dzieci mają swoje obowiązki. To ważne, bo rolnictwo to praca zbiorowa. – Jedyny nasz kłopot, to brak ziemi w okolicy. Chcielibyśmy mieć jej więcej, ale teraz nawet na piachy jest popyt – mówi Maria Słabkowska.

O następców Słabkowscy się nie martwią, co jeszcze do niedawna na polskiej wsi było rzadkością. Dzieci uciekały do miasta, rolą nikt nie chciał się zajmować. Teraz jest inaczej. Starszy syn Słabkowskich studiuje zootechnikę w Bydgoszczy, młodszy, tegoroczny maturzysta, też wybrał ten kierunek.

Większość tegorocznych 16 laureatów Agroligi nie ma problemów z przekazaniem gospodarstwa młodszemu pokoleniu. Andrzej Kowalski, dyrektor Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej, tłumaczy, że dzieje się tak, gdyż wieś staje się coraz atrakcyjniejszym miejscem nie tylko do życia, ale i do prowadzenia działalności gospodarczej.

O przyszłość rodzinnego biznesu nie martwi się Piotr Szymański, tegoroczny laureat Agroligi. Zarówno syn, jak i córka skończyli Akademię Rolniczą we Wrocławiu, ze specjalizacją szkółkarstwo. Gospodarstwo Mykita i Szymański w Dobrzyniu na Opolszczyźnie ma 40 ha i specjalizuje się w roślinach ozdobnych: jodłach, świerczkach, sosnach, modrzewiach, bukach, winobluszczach, akacjach, brzozach, tulipanowcach, miłorzębach. Wszystkie w rozmiarach do przydomowych ogrodów, bo takie drzewka są najbardziej poszukiwane.

– Szkółkę założył 35 lat temu teść Jan Mykita. Z jego wiedzy korzystamy do dziś – opowiada Piotr Szymański, który wraz z żoną Haliną oraz szwagrem Wiesławem Mykitą i jego żoną Renatą zostali wicemistrzami Agroligi 2007.

Rośliny ozdobne to dobry interes. Przybywa przydomowych ogrodów, miejskie parki też chętnie sięgają po ciekawe gatunki. Mykitowie i Szymańscy rocznie sprzedają ok. 300 tys. sztuk roślin.

– Stawiamy na jakość. Nasze rośliny sprzedajemy w całej Polsce, zatrudniamy 14 osób. Branża jest rozwojowa, popyt rośnie – przyznaje Piotr Szymański.

Był jednak w historii rodziny moment trudny – firma przestała istnieć. Do Dobrzynia 11 lat temu w lipcu nadciągnęła wielka woda.

– Nasza szkółka leży 13 km od Odry, ale przy tamtej powodzi to było nic. Woda sięgała 3 metrów i zabrała nam wszystko. Po przejściu fali stała w szkółce jeszcze miesiąc. Szkółek nikt wtedy nie ubezpieczał. Płakaliśmy tydzień, a potem zabraliśmy się do roboty. Wzięliśmy kredyty, sięgnęliśmy po pieniądze z programów unijnych i zaczęliśmy doganiać sąsiadów – opowiada Szymański.

Andrzej Kowalski zwraca uwagę, że takich gospodarstw, jak laureatów Agroligi, jest w Polsce coraz więcej: – Od połowy lat 90. na polskiej wsi następuje zmiana jakościowa. Ma to związek z wręcz rewolucyjnym wzrostem poziomu wykształcenia osób podejmujących pracę w rolnictwie, a także z dostępem do unijnych pieniędzy i programów. Liczymy, że jest już ok. 300 tys. nowoczesnych gospodarstw. I nie zawsze jest to rolnictwo w tradycyjnym ujęciu. Myślę, że w najbliższych latach pozostanie w Polsce 500 – 600 tys. dobrych gospodarstw. Reszta rolników zmieni zawód lub wyemigruje do miast. Sprzyja temu coraz niższe bezrobocie i popyt na siłę roboczą.

Anna i Jacek Walczakowie z Dąbkowic Dolnych, mistrzowie Agroligi z Łódzkiego, kiedy przejęli po rodzicach gospodarkę – 8 ha ziemi, kilka świń i krów, hektar warzyw – pewnie by nie uwierzyli, że z czasem staną się właścicielami nowoczesnego i dochodowego gospodarstwa.

– Na początku nasze gospodarstwo to było takie mydło i powidło bez perspektyw. Najpierw myślałem o postawieniu kurników, bo wokół wszyscy stawiali. Ale siostra mnie od tego odwiodła, twierdziła, że lepsze będą pieczarki, bo to takie proste – samo rośnie – śmieje się 43-letni Walczak.

W Polsce jest już ok. 300 tys. nowoczesnych gospodarstw. W najbliższych latach będzie ich 500 – 600 tys. Reszta rolników zmieni zawód lub wyemigruje do miast. Sprzyja temu coraz niższe bezrobocie

Początek był obiecujący. Wyhodowane na 60 mkw. grzyby sprzedał w 1989 r. na warszawskiej giełdzie warzywnej, jak mówi, z kosmiczną rentownością. Potem już było tylko trudniej. Konkurencji przybywało, a wymogi stawiane uprawie rosły. Pieczarki atakowały choroby, bo oferowane podłoże, na którym rosną nie zawsze było dobrej jakości. Pieczarki to jedyna produkcja rolna, która odbywa się bez stosowania chemii. Choroby zwalcza się parą wodną.

– W 2000 r. wzięliśmy 2 mln kredytu na budowę dużej, klimatyzowanej i ogrzewanej pieczarkarni. To była najlepsza decyzja w życiu – dodaje Walczak.

Przestał pracować fizycznie i został technologiem. Anna zajęła się kadrami i księgowością. Wyremontowali i przebudowali stary dom. I wreszcie mieli czas dla siebie.

– Przez lata czuliśmy niedosyt, że nie nie mamy studiów. Teraz nadrabiamy zaległości. Skończyłem podyplomowe studium uprawy grzybów jadalnych i leczniczych w Akademii Rolniczej w Poznaniu. Żona zdała na psychologię na warszawskiej uczelni. Oboje uczymy się też angielskiego – opowiada Walczak.

Angielski sprawdzali podczas fotograficznego safari, na które polecieli do Kenii i Tanzanii.– Rolnik na safari? Czemu nie. Czuję się rolnikiem, bo to, co robię, oparte jest na tym, co daje ziemia – śmieje się najlepszy rolnik w Łódzkiem.

Leon Wawryniuk twierdzi, że dawniej zwycięzcy Agroligi byli wyjątkowi, tworzyli wysepki postępu i kreatywności na polskiej wsi. Dziś się wyróżniają, ale takich jak oni jest wielu. Krajobraz wsi szybko się zmienia. Przykładem jest choćby Podlasie, które w 15 lat z zapyziałego regionu Polski B zmieniło się w potęgę mleczarską. Tam rolnicy czują rynek, potrafią się na nim poruszać, ryzykować i inwestować. A ich sąsiedzi podglądają, uczą się i też idą tym śladem. Takich rejonów jest w Polsce coraz więcej.

Dobry przykład jak unowocześniać wieś od lat daje rodzina Nowaków. Anna i Stanisław Nowakowie – najlepsi gospodarze Małopolski 2007 r., mają prawie 9 ha – jabłoni, śliw, wiśni, grusz. Rocznie zbierają ponad 160 ton owoców. I to wszystko w Żmiącej pod Limanową na stokach gór. Sadownictwo to jedyna możliwa uprawa w Żmiącej, bo stoki są bardzo strome, w latach 80. transport odbywał się tutaj tylko wołami. Teraz Nowakowie mają specjalistyczne maszyny sadownicze, które mogą pracować w stromym terenie. Gospodarstwo ma certyfikat integrowanej produkcji owoców, co oznacza, że stosuje się tu tylko te preparaty ochrony roślin, które się szybko rozkładają i nie zostają w owocach. Nowakowie mają też suszarnie, w których przygotowują owocowy susz, ale także stawy z pstrągami.– Nasze gospodarstwo leży nad czystym Potokiem Żmiąckim. Wykorzystaliśmy to położenie i w 2004 r. powstały tu stawy, w których hodujemy rocznie 7 – 8 ton pstrąga tęczowego. Na inwestycję dostałem 100 tys. zł dofinansowania z programu SAPARD – mówi Nowak.

Na stawach plany rodziny się nie kończą. Chcą postawić pensjonat. – Latem wędkarze pytają, czy mam noclegi. To im mówię, że mam i pokazuję na kopki siana – żartuje gospodarz.

Sadownicy mają siedmioro dzieci. Najstarszy, 24-latek, kończy Akademię Rolniczą w Krakowie, drugi uczy się na gastronoma, a ich siostra rozpoczęła naukę w akademii rolniczej. – Gdy wybudujemy pensjonat, od razu będą mieli pracę – śmieje się gospodarz.

Magdalena Talarek i Arkadiusz Zalewski z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa obliczyli, że coraz szybciej przybywa na wsi firm usługowych. Jest ich już ponad 25 tys. Wykonują usługi mechanizacyjne, weterynaryjne, zootechniczne, naprawcze, transportowe, młynarskie, ale także ubezpieczeniowe, bankowe czy remontowo-budowlane.

W ich garażu stoją najnowsze Lamborghini. Dodajmy włoskie ciągniki, każdy wart tyle co wyższej klasy samochód. W oborze komputer steruje dojeniem 35 krów, każda daje średnio po 6500 litrów mleka rocznie. Do tego dwa potężne kurniki z 40 tysiącami brojlerów. Za domem na pastwiskach pasie się stado 70 sztuk bydła. A wokół ziemia... najgorszej VI lasy – piachy, jak mówią na wsi. Mimo tak kiepskiej jakości gleby gospodarstwo Marii i Zygmunta Słabkowskich zwyciężyło w tegorocznej Agrolidze. Leon Wawreniuk, współorganizator i juror Agroligi od 15 lat, podkreśla, że tylko trzech na kilkudziesięciu jurorów nie dało Słabkowskim maksymalnej oceny. Sędziowie docenili, że gospodarzą w tak ciężkich warunkach.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację