Co więcej, ta sytuacja ma potrwać dłużej. Według prognoz Komisji Europejskiej w tym roku tylko my spośród największych krajów Unii odnotujemy wzrost PKB.
To ogromny sukces, choć nie wolno zapominać, że 1-procentowy wzrost to niezwykle mało. Na pewno nie wystarczy na zaspokojenie oczekiwań społeczeństwa. Nie zapewni pracy wszystkim chętnym. Przy takim wzroście PKB bezrobocie będzie rosło. Przed laty ekonomiści obliczali, że do zwiększania liczby miejsc pracy potrzeba wzrostu gospodarczego na poziomie 5 procent. Dziś ta granica jest prawdopodobnie na niższym poziomie, ale na pewno wciąż znacznie powyżej prognoz dla Polski.
Również wobec potrzeb polskiego budżetu przewidywany wzrost to stanowczo za mało. Jeżeli państwo ma zaspokajać choćby tylko najbardziej uzasadnione potrzeby emerytów, chorych i pracowników budżetówki, to potrzebny jest znacznie szybszy rozwój. Na razie rząd ominął ten problem, planując rekordowo wysoki deficyt budżetu. Ale to jest wyjście na krótką metę. I nie chodzi o zapisy w konstytucji ograniczające możliwość wzrostu długu publicznego, bo te można zmienić. Problemem jest, że pieniądze, które państwo pożyczy na rynku, nie trafią bezpośrednio do gospodarki. Banki wolą pożyczać państwu, które nie zbankrutuje, niż firmom. Już teraz rynkowe stopy procentowe zaczęły rosnąć i ta tendencja na pewno się utrzyma, gdy państwo będzie więcej pożyczać.
A rosnący deficyt będzie bardzo źle wypływać na wizerunek Polski w oczach zagranicznych inwestorów. Pogorszy sytuację na giełdzie i osłabi złotego.
Tak więc nasz wzrost PKB, wyjątkowo dobry na tle Europy, jest stanowczo zbyt mały, by Polacy mogli zaspokajać swoje materialne ambicje. W warunkach kryzysu w bogatych krajach taka dynamika rozwoju zapewniałaby utrzymanie dobrobytu. My jednak jesteśmy ciągle państwem ubogim. Dlatego, choć prawdziwy kryzys nas ominął, walka z nim powinna być ciągle głównym zadaniem rządu.