[b][link=http://blog.rp.pl/jablonski/2009/12/17/kogo-powinien-calowac-po-rekach-premier/]Skomentuj na blogu[/link][/b]

To ona przyczyniła się do tego, że Polska wykorzystała w tym roku około 22 mld zł funduszy unijnych – o ponad połowę więcej niż w poprzednim roku. Dzięki tym pieniądzom zrealizowaliśmy inwestycje, projekty społeczne, kulturowe i innowacyjne za około 35 mld zł. To blisko 3 proc. PKB.

Bez unijnego wsparcia większość tych projektów pewnie by nie powstała w tym roku. Ale liczą się nie tylko zbudowane drogi, infrastruktura czy akcje społeczne. Ważny jest sam napływ tak dużych sum w tak trudnych czasach. Te pieniądze dały pracę tysiącom ludzi, dzięki czemu premier Tusk mógł być dumny, że nie daliśmy się kryzysowi.

Można powiedzieć, że wzrost gospodarczy o około 1 procent mieści się w granicach błędu statystycznego. Ale dzięki takim danym Polacy nie stracili optymizmu. Przedsiębiorcy nie opuszczali rąk i traktowali kryzys jako przejściowe trudności. Nie zaprzestali inwestycji. Nie było katastrofalnych zwolnień pracowników.

Gdy na świecie zaczynał się kryzys, pisaliśmy, że są dwie bezbolesne metody, które mogą pozwolić Polsce na uniknięcie jego skutków – likwidacja biurokratycznych barier dla biznesu i przyśpieszenie pozyskiwania funduszy z Unii. W pierwszej sprawie Polsce daleko jeszcze do ideału. W drugiej osiągnęliśmy sukces – nawet większy, niż przewidywało Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Ciesząc się z tego niewątpliwego osiągnięcia, trzeba stwierdzić, że niesie on pewne zagrożenia na przyszłość. Sąsiednie kraje zostały zmuszone do płytszych lub głębszych reform, które poprawiły stan ich finansów publicznych. My nie zrobiliśmy nic. Gdy kryzys się skończy, polskie finanse nadal będą obciążone wielkim długiem i nadmiernymi wydatkami społecznymi. Minister Rostowski – w odróżnieniu od minister Bieńkowskiej – niestety, zrobił bardzo niewiele.