Jego zapowiedź, że w najbliższym czasie wejdzie na ścieżkę: „1,3 (2002 r.), 5 proc. (2003)”, przez większość komentatorów potraktowana została jako polityczna przechwałka. Tak jednak się stało i wtedy wszyscy zaczęli twierdzić, że Belka wielkim jasnowidzem nie był, bo taki rozkład tempa wzrostu PKB wynika z cyklu koniunkturalnego, a 5 proc. jest normalną dynamiką gospodarki korzystającej z „renty zacofania” (wolę określenie „korzystającej z imitacyjnego postępu technicznego”).
Czy podobnie będzie teraz? 3 proc. już mamy, bo PKB wzrósł w IV kw. 2009 r. o 3,1 proc. Podejrzewam, że mimo pesymizmu prognostów (prawda, że malejącego) trójkę w tym roku mamy jak w banku. Gorzej z przewidywaniami na 2011 r. Minister Rostowski wydaje się być skłonny wierzyć w powtórzenie sytuacji z lat 2001 – 2003 i w przyśpieszenie wzrostu. Z kolei NBP – pesymistyczniej – zakłada zatrzymanie tempa wzrostu na poziomie 3 proc. Basuje mu większość analityków, wskazując na trzy negatywne czynniki: niepewną sytuację światową, umacniającego się złotego oraz rosnące bezrobocie, które może zdusić popyt konsumpcyjny.
Ten pesymizm pomija szereg czynników, które już zadziałały (napływ kapitału zagranicznego czy inwestycje infrastrukturalne). Akcentując wpływ czynników zewnętrznych, odsłania także fakt, że nasze ubiegłoroczne osłabienie wynikało nie tylko z bankructwa Lehman Brothers, ale także z naszego własnego cyklu. Gospodarka, która przez 11 kwartałów rosła w tempie ponad 5 proc. moim zdaniem ewidentnie była na krawędzi przegrzania i spowolnienie (choć bez bodźców zewnętrznych zapewne słabsze) było nieuniknione. Przez zeszły rok gospodarka ostygła, znaczna część firm zredukowała koszty, zapasy się wyczerpały, a umacniający się złoty ciągle jeszcze zapewnia opłacalność sprzedaży zewnętrznej, na którą jest coraz większy popyt. Jeżeli zatem nie wydarzy się – w co nie bardzo wierzę – nic takiego jak bankructwo Chin czy rozpad strefy euro, powrót do galopu wydaje się dość prawdopodobny. I nie powinno mu przeszkodzić nawet to, że trzęsienie ziemi w Chile skróci dzień o 6,8 mikrosekundy. W końcu przez tyle lat życia w kraju, w którym obowiązywał 20. stopień zasilania, nauczyliśmy się radzić sobie także w ciemnościach.
[i]Michał Zieliński - publicysta[/i]