By osłodzić nieco życie Polakom, zaproponowali wprowadzenie podatku od banków i dodatków drożyźnianych, co ma rzekomo pomóc najbiedniejszym uporać się ze, zdaniem posłów PiS, panującą nad Wisłą drożyzną.
Wzrost inflacji jest m.in. efektem decyzji rządu o podwyżce VAT, ale także drożejących surowców i podwyżek cen dokonanych przez producentów. Choć Ministerstwo Finansów zapewniało, że wzrost cen będzie minimalny, to podwyżkę VAT sprzedawcy przerzucili na konsumentów, którzy za zakupy płacą więcej niż rok temu.
Trudno jednak zaakceptować przedstawioną receptę. Wpisuje się ona za to w doskonale opanowaną przez polityków strategię: znaleźć winnego. Premier i rząd w takiej roli ustawili fundusze emerytalne, dziś opozycja (a wcześniej także rząd) wskazuje na bankowców. Idealnie pasują do tego używane przez polityków takie określenia jak to: "proponujemy, żeby sięgać do głębokich kieszeni, a nie do kieszeni płytkich".
Kolejne miesiące zapowiadają więc polityczną przepychankę z gospodarką w tle. Czeka nas też pewnie powrót znanej z poprzednich kampanii "złotej karty kredytowej, którą trzeba będzie mieć, by wezwać karetkę pogotowia". Z wczorajszej propozycji opozycji ucieszy się rząd, który też na razie podnosi podatki, a nie reformuje finansów.