Bynajmniej, nie mam na myśli spadków na giełdach świata; te zresztą dużo bardziej dyskontują obawy przed kolejną odsłoną recesji niż degradację długu federalnego USA z najwyższej możliwej oceny AAA do AA+ z negatywną perspektywą. Zjazd cen akcji zaczął się bowiem na dobre pod koniec lipca po ogłoszeniu złych danych o dynamice wzrostu gospodarki USA.
Decyzja S&P tylko pogłębiła panikę, bo przecież większość uczestników rynku finansowego tak naprawdę nie ma bladego pojęcia, jakie ma ona znaczenie ekonomiczne, więc w sytuacji stresu traktuje ją jako kolejny sygnał, by sprzedać akcje. Czas na jej ogłoszenie był więc wyjątkowo niefortunny, a i można się spierać o jej sensowność, choć tę kwestię zostawiam na boku.
Jakie konsekwencje
Skutki ekonomiczne decyzji S&P będą prawie żadne w najbliższych latach. Choć teoretycznie powinna ona prowadzić do zwyżki stóp procentowych płaconych przez Stany od swojego długu wobec wzrostu ryzyka kredytowego.
To jest bardzo wątpliwe. Jedną z przyczyn jest brak zaskoczenia. Agencja S&P sygnalizowała takie ryzyko już 18 kwietnia, obniżając perspektywę wyceny do negatywnej. W dodatku ani Moody's, ani Fitch – pozostałe agencje wyceniające ryzyko kredytowe – nie zdegradowały długu USA. Potwierdziły jego najwyższą wycenę 2 sierpnia i ośmieszyłyby się, próbując ją zmienić w najbliższym czasie. Cóż bowiem zmieniło się od uchwalenia wyższego limitu dla zadłużenia publicznego USA? Nic.
Nie będzie wyprzedaży obligacji rządu USA choćby dlatego, że nie ma dokąd przenieść aktywów