Najpierw kluczowym zarzutem było to, że ograniczenie pensji zarządzających firmami kontrolowanymi przez Skarb Państwa tylko zniechęci do nich najlepszych menedżerów. Bo czemu mieliby wybierać właśnie te spółki, skoro sektor prywatny finansowo oferuje znacznie więcej?
A w dodatku kadrowa karuzela kręci się w rytm politycznych wyborów. Kolejne lata obowiązywania tego płacowego kagańca pokazały, że ustawa okazała się „dziurawa", bo prezesi spółek poradzili sobie doskonale. Uzupełniali swoje podstawowe pensje na wszelkie sposoby, najczęściej zasiadając we władzach spółek córek. Teraz, jak widać choćby na przykładzie Kompanii Węglowej, popularne stały się kontrakty menedżerskie, które też pozwalają wymknąć się spod komina.
Widać więc doskonale, że to iluzoryczne ograniczenie wynagrodzeń zarządów spółek nie działa, a obchodzenie ustawy kominowej stało się normą. Wyszło więc jak zwykle: politycy chcieli pokazać wyborcom, że walczą w dobrej sprawie o sprawiedliwość społeczną, ale życie pokazało, że to tylko papierowe, populistyczne działania.
Najlepszą receptą na dojście do normalności powinno być więc dalsze, robione z głową, zmniejszanie udziału państwa w gospodarce, czyli prywatyzacja. Wtedy nie będzie już potrzebne prawo, które tylko zachęca, by szukać wszelkich sposobów na jego omijanie.