Trudno się dziwić coraz wyraźniej manifestowanej przez Gazprom niechęci do łupków jako takich, łupków amerykańskich, które uczyniły z tego kraju lidera listy światowych producentów gazu, oraz wszystkich innych, z których na razie tylko potencjalnie da się wycisnąć gaz. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że na rynku wewnętrznym amerykański gaz jest ponadczterokrotnie tańszy niż przeciętna cena surowca sprzedawanego Europie przez Gazprom. Eksportowe ambicje USA są dla rosyjskiego potentata niebezpieczne, podobnie jak intensywne poszukiwania gazu łupkowego w niektórych krajach Europy. I bez tych kłopotów popyt na rosyjski gaz w Europie spada, a wszak wpływy z eksportu błękitnego paliwa i ropy stanowią dziś około połowy budżetu Rosji. Może robić się nieco nerwowo.
Gazprom to gracz gigant i niezwykle wpływowy. Należący w ciut ponad 50 proc. do państwa koncern, zatrudniający ok. 400 tys. osób, jest – poza Rosją – istotnym rozgrywającym na rynku gazu, m.in. w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Holandii, Francji i... Polsce. Należy również do najważniejszych dostawców ropy naftowej, jest współwłaścicielem banków, towarzystw inwestycyjnych, linii lotniczych, firm ubezpieczeniowych, budowlanych i mediów. Gwarancją pozycji były doskonałe koneksje polityczne, sięgające Unii Europejskiej. W kilku ważnych dla Gazpromu krajach, m.in. w Bułgarii, wprowadzono nawet moratoria na poszukiwania gazu łupkowego.
Z USA tak łatwo się nie uda. Dlatego starcie surowca z Rosji z tym z USA i amerykańskich firm z Gazpromem może być bardzo ciekawe. Także dla nas, wierzących w siłę polskich łupków.