Sprawa taśm PSL wywołała wielkie oburzenie. Chciałoby się powiedzieć: zrozumiałe oburzenie. Bo przecież jest nagannie moralne traktowanie instytucji państwowych jako dojnej krowy, dającej tłuste mleko dygnitarzom sprawującym w imieniu państwa nadzór nad sporym majątkiem oraz ich krewnym i znajomym zatrudnianym na ciepłych posadkach.
Oburzenie przestaje być jednak „zrozumiałe", gdy przypomnimy sobie, że tak było zawsze. Tyle tylko że nie zawsze ktoś kogoś nagrywał i udostępniał informacje opinii publicznej. Teraz ludzie domagają się głów (i te pewno polecą) oraz tego, aby już nigdy prywata i nepotyzm nie panoszyły się w państwowych spółkach oraz agencjach. Najczęściej proponowanymi środkami zaradczymi są: wzmożenie kontroli, powołanie nowych instytucji kontrolnych oraz przyznanie uprawnień śledczych instytucjom istniejącym (zwłaszcza NIK).
Nie zgadzam się z tymi postulatami. W Polsce istnieją 33 instytucje śledcze i mnóstwo kontrolnych (agencje i spółki powinny być kontrolowane nie tylko przez NIK, ale także przez stosowne resorty). A mimo to jest, jak jest, i zawsze tak było.
Rozmnożenie kontroli mieć będzie tylko jeden efekt; ciężar politycznej walki o stołki przesunie się z owych agencji i spółek do instytucji kontrolujących. Bo władzę będzie miał nie ten, kto zarządza, tylko ten, kto kontroluje. I do owych instytucji popłyną zmioty polityczne rządzących partii i tam zatrudniani będą synowie prominentów.
Nie jest wyjściem (tu muszę przyznać rację Korwin-Mikkemu) odspawanie polityków od koryta, bo tego zrobić się nie da. Ale można zlikwidować lub przynajmniej zmniejszyć owo koryto.